niedziela, 17 stycznia 2016

N I E_W I E M



Sunęłam ‒ w przestworzach, po zmroku, w zakichanym wesołym miasteczku, bezmyślnie ulokowana w diabelskim młynie.
Sunęłam ‒ tysiąc kilometrów od własnej wioski, od półtorej miesiąca na misji.
Sunęłam ‒ z odciskami na stopach, znużeniem i goryczą porażki.
Sunęłam ‒ a czas mijał. Sekundy ginęły nieodwracalnie, gdy kolejny raz przymykałam powieki, by ukryć własny wstyd, by zacisnąć pięści z obrzydzenia, by móc to przetrwać, przetrawić, znieść.
Ale nie potrafiłam.
Nic nie przegnałoby zresztą bezkompromisowości myśli, że Sasuke, po raz kolejny Sasuke, zawsze Sasuke, był poza polem mojego zasięgu. Wciąż, nieprzerwanie, niestrudzenie, jako utrapienie mojego życia. Słodko-gorzki pierwiastek mojego indywiduum.
Ale czy mogłam go obwiniać za własną niesubordynację? Czy chciałam obwiniać go o cokolwiek?
Tak. Chciałam. I robiłam to.
Obwiniałam; za odciski - te głupie, nie mające znaczenia odciski. Ale nie tylko. Obwiniałam; za ból Naruto, jego zawód, mój gniew i głód.
Oraz, najpewniej za to, że odszedł. I nie był to ostatni raz, lecz kolejny raz - a to czyniło pewną różnicę w bilansie.




*


Skierowałam się wzdłuż ulicy targowej. Światła, głosy, muzyka, zapachy ‒ zbitka przypadkowych doznań, całkowicie nieprzypadkowej pustki. Niczym duch snułam się po bazarkach, splamiona pięknymi koszmarami, okrutnymi marzeniami, dość zabawnym dramatem. Wspominałam. Po prostu. Przywoływanie demonów przeszłości mogło stanowić użyteczne wskazówki; mogło też nie stanowić ich w ogóle. I w tym wypadku tak było. Usprawiedliwiałam misją własny popęd do czynności nieco masochistycznych. Popęd, wyjaśniający rozrywanie zagojonych ran w maniakalnym afekcie obłąkanego. Ból, który przy tym odczuwałam, dawał mi jedynie świadectwo realności tego koszmaru. Albo choroby. Tak. Choroby i koszmaru, bo niczym innym nie było podążanie za cieniem przyjaciela i wroga. Niczym innym nie mogło być łaknięcie alkoholu o ósmej rano, albo papierosa o trzeciej w nocy. Ale to właśnie tak się czułam. Jakbym pod wpływem chwili i przymusu pragnęła używki po długoletnim odwyku.
To tylko misja. Może tak. Może nie tylko. Może Naruto nie zdawał sobie sprawy, jakie katastrofalne skutki może mieć dla narkomana podążanie za dostawcą. A może to po prostu narkoman był zbyt słaby w obliczu pokusy. Ale czy ów narkoman miał to sobie za złe?
Nie miał. Bo nie mógł mieć. To byłoby zbyt destrukcyjne. Nierozważne. Głupie. Ale czy nierozważnym i głupim mogłabym nazwać również to absurdalne uczucie względem człowieka-widmo? Czy nie mogłam odmówić wykonania misji powołując się na zbyt duże zaangażowanie emocjonalne? Regulują to przepisy. Odsuwa się lekarzy od swoich bliskich, gdy przyjdzie im ratować ich życie. Podobnie odsuwa się żołnierzy od misji związanych prywatnie z jej przebiegiem. A więc, czy prawnie mogłam odstąpić od zlecenia?
Mogłam. Ale nie chciałam.
Zaczerpnęłam powietrza ‒ było suche, drapało w gardle, zatruwało od środka, ale to nie miało znaczenia. Bo nie mogło. Pokonałam kolejny dystans. Podeszłam nawet do stoiska z jedzeniem i winą za to obarczałam instynkt samozachowawczy. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że kolejka zniknęła, a ja stoję: wpatrzona pusto w wystawę, później, w oczy sprzedawcy, którego wargi wypowiadały różne zdania; bliżej nieokreślone, jakby w innym języku. Skinęłam głową, nie mając ku temu podstaw i uśmiechnęłam się, w odruchu, lubiąc twarz przyjaznego staruszka. Gdy położyłam pieniądze na blacie, zwróciłam się w stronę głównej ulicy i odeszłam; bez posiłku. Być może ktoś za mną krzyczał - być może po prostu nie słyszałam, albo słyszałam ignorując ten zmysł. Prawdopodobne. Niewykluczone.
Nie miało to żadnego znaczenia, bo…
Jego uśmiech ‒ fałsz i obłuda. Jego krwiste, zionące nienawiścią oczy ‒ pełne absurdu i realności zarazem. Jego głos ‒ brutalny, aż do gęsiej skórki, albo zmysłowy, aż do zamierania serca. Jego dotyk ‒ tak zapomniany, że sama myśl o nim pozbawiała moje zmysły kontroli. Bo, taki właśnie był Sasuke. Sasuke, który doprowadzał do szaleństwa i euforii.
Nagle. Od tak, na tej samej ścieżce, zdeptanej przeze mnie kilkadziesiąt razy w ciągu tego dnia, stał mój ukochany rozmiar czterdzieści dwa. Pan małomówny, nieidealnie doskonały, okrutnie wspaniały. Moje osobiste fatum ‒ w końcu przeczuwałam, że istniał po to, aby dręczyć mnie swoją egzystencją, a nasze losy są powiązane w iście tragiczny sposób.
Czarny kaptur okrywał jego głowę, równie czarny płaszcz lśnił nieskazitelnym blaskiem w odbiciu świateł. Sam on, natomiast, jako nieczujny perfekcjonista, zatrzymany przez jedno ze stoisk przydrożnego bazarku, zapomniał, że dostrzegłabym jego wiśniowe wargi nawet na ślepo ‒ na nic więc zdały się te zabiegi.
Na nic odtrącanie mnie.
Przetarłam energicznie powieki, bo przecież istniało pewne prawdopodobieństwo przywidzeń. Był to jednak zabieg jedynie kontrolny, zapobiegawczy.
Ujrzałam go ponownie i był to widok jeszcze bardziej porywający niż przedtem. Serce wyrwało się z piersi jednym, potężnym szarpnięciem, nagle powstałe z martwych. Nie spodziewałam się, że moje spojrzenie z taką zachłannością będzie spamiętywać każdą rysę, jakoby dzięki temu mogła lepiej wyryć się w pamięci. Ukochane czarne oczy wpatrywały się w zamyśleniu na wystawę z pluszowymi misiami. Twarz emanowała dziwnym spokojem: bliżej nieokreślonym, nowym, co stało się małym elementem zaskoczenia, bo byłam pewna, że nigdy wcześniej nie widziałam go w takim stanie. Był to rodzaj spokoju człowieka niestrapionego żadnymi myślami, okrutnymi pragnieniami. Takiego, który nie wpadł jeszcze w uwite sieci szaleństw.
Wydał się wyczarowany, urojony w moim umyśle.
Dziwny On.
Zamarłam, lecz po chwili moje mięśnie spięły się niczym u robota i z bólem wymusiły ruch w zdrętwiałych stawach. Zacisnęłam wargi, aby zawalczyć z ogarniającym ciało dyskomfortem; gorzką kombinacją podniecenia, strachu i odrętwienia.
Wybacz mi, jeśli moje kroki były zbyt głośne i wyrwały cię z tego błogostanu ‒ tak pięknie wyglądałeś w tej wersji.
Wybacz mi, jeśli byłam rozczarowaniem, bo przecież serce miałam nie na dłoni, acz już pod twoimi stopami ‒ to nic, że zdeptane.
Wybacz mi, że za każdym oddechem wołałam o twoje spojrzenie ‒ mimo iż nie powinnam.
Zbliżyłam się, ważąc każdy krok, jakby miał poderwać się do lotu i uświadomić mi, jak kompletnie szaloną osobą byłam. Chory, despotyczny wróbelek. Głupia, drapieżna Sakura.
Przystanęłam w końcu, zamierając. Nie wiedziałam jaki dobór słów uznać za stosowany do tej chwili.
Witaj. Dzień dobry. Musimy porozmawiać. Przysłał mnie Naruto. Jak się masz?
Tęskniłam. Wciąż pamiętam. Gardzę tym. I tobą.
‒ Cześć ‒ przywitał się, w nieprzerwanym transie wpatrując się w wystawę. Nie zaskoczyło mnie rozbrzmienie jego głosu. Domyśliłam się, że już dawno wyczuł, jak pożeram go spojrzeniem. Wyczuł, jak bardzo rozpalił moje wnętrze, a przede wszystkim wyczuł, jak drży ziemia, na której stoję ‒ w rytm głupiego serca, a nawet warg… a nawet dłoni.
‒ Dawno się nie widzieliśmy.
Jego twarz z wolna kierowała się w moim kierunku, z oczyma nadal utkwionymi w rzeczy, która go absorbowała ‒ najnormalniej w świecie, zaraz po przywitaniu, być może chcąc wymienić uprzejmości, których nigdy dotąd nie wymieniliśmy. Tak robią niespełnieni kochankowie. Tak powinni robić niespełnieni kochankowie. A przynajmniej takie założenia przedstawiały książki romantyczne.
‒ Zawsze je lubiłem ‒ stwierdził.
Ogłupiałam, speszona nagłym wyznaniem. Rzuciłam się w wir poszukiwań. Gdy zainstalowałam spojrzenie w szczenięciu wilka o guzikowatych oczach, Sasuke oznajmił:
‒ To ten.
Z ust wyrwało mi się ciche westchnienie ‒ zupełnie naturalne i niekontrolowane.
‒ Lubię te zwierzęta ‒ ciągnął. ‒ Są odważne, bojowe, lojalne…
‒ I drapieżne ‒ wtrąciłam w przypływie nieuzasadnionego wzruszenia.
Jego uwaga skoncentrowała się na mnie. Czułam ją we wszystkim: spojrzeniu, niezręcznej ciszy, chaosie wokoło nas i spokoju w dystansie między nami. Poczułam zimny dreszcz; przypominający, jak bardzo jestem chora z miłości. Wstrzymałam powietrze ‒ walczyłam, licząc do dziesięciu, zaciskając pięści, całą siłą woli utrzymując kontakt wzrokowy, który parzył w sposób dosyć niecodzienny. Jego oczy skanowały mnie po całej długości, a ja nie miałam odwagi, aby przerwać, uciąć kontakt, ustawić granicę. Czując jednak, że cisza zabije ostatki heroizmu, jaki w sobie posiadałam, zainterweniowałam, szepcząc złamanym głosem:
‒ Oraz piękne.
Smutny uśmiech wykrzywił twarz Sasuke. Tego Sasuke. A Sakura, trochę złamana, spijała każde słowo, pożerała każdy gest i rysowała interpretacje.
‒  Podziwiam to, że są aż tak lojalne; nic nie może ich rozdzielić. Nawet śmierć.
‒ To dosyć… ‒ Urwałam. A on czekał.
‒ Dokończ. Gdy już coś z siebie wyrzucę, chce, aby na to zareagowano.
Popchnięta przez jego rozkaz, wyszeptałam:
‒ Nie uważasz, że prawdziwy wilk miałby więcej wdzięku?
‒ Tak, uważam.
‒ To podziwiaj prawdziwość, nie sztuczność. Uważam, że tylko wtedy piękno ma sens.
‒ Nikt nie powiedział, że nie chcę. Chcę ‒ wyznał. ‒ Nie raz i nie dwa, czatowałem na jakimś drzewie po zmroku, godzinami nie mrużąc oka. Niefortunną zbieżnością losu nigdy nie przyciągnąłem do siebie ani jednego. Nie ma się w sumie czemu dziwić, chodzą stadami, a wyczuwając zagrożenie obierają inny kierunek.
‒ Może dotychczas wybierałeś złe miejsca?
‒ To również prawdopodobne.
Chciałam się uśmiechnąć - mimo włożonych wysiłków, nie potrafiłam. Przyrosłam jak słup soli do ziemi, z walącym sercem, ciężkim sumieniem i suchością na języku. Jedyne co potrafiłam uczynić w tej sytuacji, to patrzeć. Czułam się jak intruz chełpiący się jego bezradnością ‒ co było naprawdę głupie.
‒ Sasuke ‒ zaczęłam, lecz zbył mnie machnięciem ręki.
‒ Znasz inne takie zwierzęta? ‒ spytał. ‒ Odczuwające radość z samego potrzebowania drugiej jednostki? Takie, które nie istnieją bez formy mnogiej. Wiesz o czym mówię?
Wiedziałam.
‒ Nie przyszłam tutaj, aby rozmawiać o wilkach.
Zerwał się, jakby rażony piorunem i napadł na mnie zimnym spojrzeniem. Jego twarz wykrzywiła rysa wrogości ‒ tak cholernie mi znajoma.
‒ Znasz? ‒ naciskał.
To było zabawny element w tym dramacie. Dziewczyna, trochę zagubiona i zawstydzona, trochę bardzo narażona na okrutne spojrzenie i słowa tnące jak kunai, wzruszyła ramionami, próbując zgrywać twardą. Dziewczyna, którą byłam, trochę mniej odważna niż zakładała i mniej nieugięta, niż chciała być, uprzedziła tę drugą, mrucząc odpowiedź:
‒ Łabędzie. Papużki nierozłączki.
Po chwili również dodała, ostatecznie zwyciężając tamtą:
‒ Podobno. Kiedyś miałam papużki nierozłączki. Jedna zmarła, a mnie rodzice przestrzegli, że i druga podzieli jej los na dniach albo godzinach. Niespodziewanie jednak przywiązała się do świnki morskiej, która od zawsze mieszkała obok jej klatki. Jakimś cudem nauczyła się otwierać klatkę i za każdym razem, gdy wracałam z Akademii widziałam, jak siedzi w akwarium świnki. Przyzwyczailiśmy się do tego fenomenu, lecz pewnego dnia… znów otworzyła klatkę, ale zamiast polecieć do świnki, wyleciała przez otwarte okno w kuchni.
Skinął głową, jakby rozumiał… Ale co? Nie miałam odwagi spytać, czy przyjął do wiadomości moją historię, a może fakt, iż papużka nierozłączka wybrała okno od swojej nowej miłości.
Gdzieś tam w umyśle interpretowałam ten uśmiech. Mimowolnie, za co przepraszałam swoją osobę, tak, jakby miało to znaczenie.
‒ Chodźmy ‒ zawyrokował po tym, zwracając ciało w przeciwnym kierunku. ‒ Mam wrażenie, że masz dla mnie coś istotnego. No chyba, że błąkasz się po wesołym miasteczku i śpisz na diabelskim młynie dla rozrywki.
Spiorunowałam go wzorkiem, zbita z pantałyku.
‒ Zanim spytasz. Tak, wiem, że mnie szukałaś. Nie ukrywam, że trochę z tobą pogrywałem, ale czy to nie miłe miejsce na spotkanie po latach?
‒ Najwidoczniej nie masz zbyt dużo na głowie ‒ odburknęłam. ‒ Ale to nie jest teraz ważne. Poszukajmy bardziej ustronnego miejsca.
‒ Chodź za mną.
Skinęłam jedynie głową i dałam się poprowadzić się jego napierającym krokom i ukradkowym spojrzeniem rzucanym na mój profil. Dałam ponieść się chwili ciszy i erotycznej obecności mojego upadłego anioła, który kochał sentymentalne stworzenia.
Który, miałam wrażenie, był bardzo samotny tej nocy.
*
Przed północą wstąpiliśmy do monstrualnego, sędziwego gmachu, który w żadnym stopniu nie zapowiadał się na żadną z noclegowni. Powybijane okna, grobowa ciemność i świadomość utknięcia krzyku pomocy w opustoszałych, przydrożnych domach. Nie byłam jednak skłonna pierwsza zabierać głosu. Upust niepewności dałam poprzez spłoszone rzuty oczyma w każdy róg kamienicy. Nie bałam się zjaw, czy zbirów, co oczywiste, gdyż nie byłam jedynie kobietą, ale i żołnierzem. To miejsce jednak, cechowała specyficzna aura, która w jakiś jeszcze bardziej pogmatwany sposób wpisywała się w naturę Sasuke.
A Sasuke był przerażający i niepewny. Zsumowanie wszystkich tych elementów, mogło stać się w bardzo popieprzony sposób nietypowe i ekscytujące.
Przez ciągnący się od jarmarku aż po obrzeża wioski deptak czułam się pochłaniana przez sadzę jego oczu ‒ różowiałam z gorąca i bladłam z zimna na przemian, więc z uwielbieniem przyjęłam chwilę, w której wysunął się na przód, aby pokierować mnie po stromej spirali schodów. Rzuciłam jedno jedyne spojrzenie w wyłom i rozwiałam zbędne złudzenia o bliskim kontakcie z ziemią podczas prawdopodobnego zawalenia się tego obiektu. Postanowiłam więc przełknąć ślinę, ulokować spojrzenie w ukrytych za mgłą ciemności plecach i wspinać się po trzeszczących stopniach, które swoim jękliwym wybrzmieniem mroziły krew w żyłach.
Ufałam mu ‒ mimo wszystko. Mimo tej niepewności wpisanej w jego egzystencje. Nieobliczalności dzikiego zwierzęcia, które przed atakiem zachowuje kamienną twarz, a jego oczy skuwają lodem ‒ cholernie bolesnym. Ufałam niczym mała dziewczynka zasłonięta przez sylwetkę najbardziej ukochaną.
Gardziłam tym. I kochałam jednocześnie. 
Zatrzymał się, zupełnie niespodziewanie, a ja zareagowałam z opóźnieniem, wpadając na jego plecy. Wybąkałam naprędce ciche przepraszam, a chwilę później, gwałtowność szarpnięcia za ramię przywołało mnie do stanu gotowości. W chwili desperacji pomyślałam, że chce mnie zabić, albo zrzucić w nicość korytarza. Chora relacja zaufania i jego braku. On jednak wymusił na mnie jedynie krok w przód i strącił ręce. Rzuciłam mu zdziwione spojrzenie.
‒ Deska ‒ zakomunikował chłodno.
Otrzeźwiona, spojrzałam pod nogi i ujrzałam rzeczywisty brak deski w miejscu, gdzie powinien być stopień.
‒ Och ‒ wyrwało mi się, lecz Sasuke skwitował to pośpieszającym skinięciem głowy.
Po kilkudziesięciu pokonanych stopniach rozkazał, żebym przystanęła. Czekałam chwilę, po czym kolejne szarpnięcie naprowadziło mnie na wąski korytarz i dalej, do pokoju. Światło rozbłysło, przywołane techniką Sasukę, w ustawionych w rogach pomieszczenia pochodniach i trzech gromnicach ułożonych na stoliku.
Oniemiałam z wrażenia.
Byłam w jego pokoju ‒ niewątpliwie, ponieważ ujrzałam katanę wiszącą w uprzywilejowanej pozycji na ścianie i inne sprzęty ułożone w maniakalnie perfekcyjny sposób na ziemi, albo starych półkach. Łóżko stanowiła stara prycza o wygodnym materacu. Okno było zamknięte, więc w całym wnętrzu panował nieprzyjemny zaduch ‒ jednak ciepło było czymś, co moje zmarznięte ciało przyjęło z uwielbieniem. Ten pokój był oderwany od rzeczywistości. Głównie mojej, ponieważ okazało się, że nie znałam tego człowieka tak dobrze, jak zawsze sobie wyobrażałam. Rościłam sobie prawo do nazywania siebie znawcą. Ułożone pod odpowiednim kątem, w takim, a nie innym nachyleniu, z tą, a nie inną połyskliwością szpargały uzmysłowiły mi jednak coś innego. I to właśnie to, niby prozaiczność, całkowita normalność uderzyła faktem prosto w moją twarz i zmusiła do wydania wyroku. Nie znałam go.
‒ Tutaj nikt nam nie przeszkodzi ‒ powiedział.
Speszyłam się, bo uświadomiłam sobie, że moja twarz zdradza wszystko: zafascynowanie, wzruszenie, całą gamę kolorystyczną romantycznych uczuć. Zreflektowałam się więc wyuczoną postawą ‒ odwróciłam się na pięcie i spojrzałam mu głęboko w oczy z powagą. Na tyle profesjonalnie i kompetentnie, na ile można sobie to wyobrazić.
‒ To dobrze ‒ rzekłam. ‒ Ponieważ rzeczywiście musimy porozmawiać o czymś, czego nikt trzeci nie może usłyszeć.
‒ Rozumiem.
Uderzyła we mnie świadomość, że jest zakłopotany. W kontakcie z moim spojrzeniem, szybko objął wzrokiem jakiś odległy przedmiot i jakby nie wiedząc co chce powiedzieć, jego usta podrygiwały raz po raz, aż zamarły, ściśnięte w wąską linijkę.
‒ Rozgoszczę się, jeśli pozwolisz.
Skierowałam się ku pryczy, nieprzerwanie mając go w zasięgu wzroku. Był zagubiony, niepewny, zupełnie kontrastował z moimi wspomnieniami. Skinął delikatnie głową na znak przyzwolenia i począł odpinać swój płaszcz wciąż z oczyma utkwionymi martwo w jednym punkcie. Ja natomiast udałam, że absorbuje mnie książka leżące przy łóżku w idealnym odstępie. Usiadłam delikatnie na materacu i pochwyciłam ją, przeglądając pobieżnie.
Był to thriller psychologiczny.
‒ Czytasz ‒ zauważyłam.
‒ Tak.
‒ Ja również.
‒ Wiem.
Niestrapiona, wciąż wertowałam kartki.
‒ Lubię książki ‒ kontynuowałam. ‒ Dzięki nim można się czegoś nauczyć. Wejść w skórę bohatera. Są nieocenione. Ale wiesz, co lubię w nich najbardziej? Może jestem naiwna, ale czasem wierzę, że jeśli coś spotkało głównego bohatera, to może przydarzyć się również mi. Wspaniała alternatywa dla rzeczywistości, nie sądzisz?
‒ A ja lubię, bo można tę rzeczywistość zagłuszyć. I to też niezła alternatywa.
Uniosłam spojrzenie i uchwyciłam moment, w którym jedyną ręką nieporadnie przeciągał koszulkę przez głowę ‒ siłując się w uroczej irytacji z niefrasobliwym materiałem. Dostrzegłam idealnie mięśnie brzucha i wyraźną linię stanowiącą w tym wypadku bliznę wojenną. Bliznę upamiętniającą n a s z e zwycięstwo. Rozciągała się na wskroś, aż od prawego obojczyka, poprzez tors, lewą stronę brzucha, aż do miejsca, gdzie ginęła na plecach.
Była piękna. Ona sama, sposób w jaki powstała, fakt, iż wiedziałam dlaczego powstała. Zamarłam, kompletnie oszołomiona, rozerwana przez kontrast emocji. Ginęłam gdzieś pomiędzy Czwartą Wojną, a widokiem oddalających się pleców. Gdzieś w równaniu, trochę niedopracowanym. Jego krwiste oczy, gorzkie słowa, dźwięk kroków i blizna, utracona ręka, uśmiech ‒ ten jeden, nic nie znaczący, albo znaczący wszystko. Dwa plus dwa nie dawało mi czterech. Może sekundę wcześniej tak było. Może. Może po prostu celowo spychałam myśli na dno.
Sam Sasuke natomiast już nie zwracał na mnie uwagi; przyzwyczaił się do obecności innej osoby w swoim sanktuarium i jego twarz na powrót emanowała chłodem i zamyśleniem. Machinalnie wykonywał kolejne czynności ‒ złożył zużytą odzież, odwiesił płaszcz i sięgnął po pierwszą z brzegu czarną koszulę. Zauważyłam, że próbował zakryć okaleczoną rękę; wprowadzając ułożenie ciała i sekwencje ruchów w taki sposób, abym dostrzegła jak najmniej.
Wahałam się, tocząc wewnętrzną batalię między pragnieniami a inteligentnym niewzruszeniem, po czym wstałam, rzucając książkę na pryczę. Zdziwiony obserwował, jak krokami przecinam pomieszczenie. Nie czekając na reprymendę, naparłam na niego dłonią i zwróciłam ku sobie.
Czy myślałam o tym co robię? Nie, ponieważ zapewne zaprzestałabym wszystkiego.
‒ Co robisz? ‒ warknął.
‒ Chce zobaczyć.
Irytacja. Grymas. Dziwna nuta dezorientacji. Lekko zmarszczony nos. Niepewne spojrzenie, a następnie znów grymas. Znów irytacja.
Nie oponował jednak. Zamknął oczy i zwrócił głowę w bok, pozwalając mi dotknąć ramienia i sunąć dłońmi w dół ‒ aż po samo zrośnięte zakończenie. Potrafiłam dostrzec drżenie mięśni, gdy gładziłam zimnymi opuszkami jego rozpaloną skórę. Słyszałam, jak bardzo gardzi utraconą doskonałością ‒ wbrew pozorom, dla mnie, był jeszcze bardziej perfekcyjny niż dotychczas. Chciałam móc powiedzieć to na głos. Wpatrzona prosto w jego oczy, cechując każde słowo innym, szczerym uczuciem, ale…
Nie mogłam; chcąc i nie chcąc jednocześnie.
‒ Po co? ‒ wydukał jedynie, wybudzając mnie z rozmyślań. Moje dłonie nie wiadomo kiedy wyrwały się spod kontroli, odnajdując jego twarz. Gdy uświadomiłam sobie swój czyn, patrzył już wprost w moje oczy, z bliskością stanowiącą kilka centymetrów.
‒ Bo chce ci pomóc ‒ oznajmiłam, w patetyczności chwili zapominając, że już dawno winnam była się oparzyć.
‒ Niepotrzebnie. Wszystko działa tak, jak powinno.
‒ Nie wątpię ‒ odparłam spokojnie, lecz z jakiegoś powodu nie odsunęłam się zmrożona jego słowami. Nie ufałam im i zdaje się, że nie przykładał większej wagi, aby nadać im szczególnej wiarygodności. ‒ Nie chciałbyś móc ruszać ręką?
Jego oczy zacumowały na punkcie daleko za mną. Przez krótką chwilę nie mówił nic, pozwalając mi rozpieszczać własne oczy nim - po prostu. Oblicze tak znanej i obcej jednocześnie osoby. Poznając ją z bliska, od nowa i od nowa, w kółko powtarzając cykl. Bo dlaczego nie? Nawet nie próbowałam udawać, że jest mi obojętny ‒ serce raz stawało, umierając na sekundę, po chwili nadganiając utracony rytm w dwie. Oddech miałam drżący, podobnie zresztą nogi, które nie miały prawa fizycznie dotykać podłoża, ale jednak… Naginały rzeczywistość, jak ta chwila, która mogła, a nawet miała istotne prawo zakończyć się dramatem.
Nie byłam głupia ‒ wiedziałam.
Zagryzłam wargę, opuszczając dłonie. Wtem, jakby przebudziwszy się z letargu, zlustrował mnie pobieżnie, podając koszulę.
‒ Ruszać? Potrafisz mi ją przywrócić? ‒ spytał z kpiną.
Zwinnie wsunęłam zdrowe ramię w materiał, przeciągnęłam nim przez plecy i zaczęłam z solennością okrywać drugie ‒ okaleczone. Po raz ostatni musnęłam opuszkami zrośnięcie, wkładając w ten gest czułość, na którą nie odważyłabym się prawdopodobnie nigdy więcej.
Zgodnie z jakąś niepisaną zasadą, postanowiłam udawać, że temat jest swobodny, traktując go jako wybór pomiędzy czymś, wiec rzuciłam niedbale:
‒ Proteza.
‒ Wykonuje techniki jedną ręką. Proteza nie jest mi potrzebna.
‒ Byłoby ci łatwiej.
‒ Łatwiej nie znaczy lepiej.
Skapitulowałam, stając znów przed nim ‒ niższa o głowę, bezbronna jak jagnię, tylko czekająca na niebezpieczeństwo, które mogło pojawić się w każdej chwili. Dłońmi niepewnie zapinałam pierwszy guzik, potem drugi, trzeci. Nie śpieszyłam się. Bo po co? Byłabym hipokrytką, gdybym nie przyznała, że było to spełnieniem moich marzeń.
Gdy zbliżałam się do ostatniego, zaaferowana przez wykonywane czynności, poczułam, jak jego ręka zwraca mój podbródek ku górze. Zaalarmowana, strąciłam ręce, zostawiając ostatni guzik na pastwę losu. Ku mojemu zdziwieniu nie to zamierzał uzyskać tym gestem. W oczach dostrzegłam zainteresowanie małego chłopca, któremu nadarzyła się pierwsza okazja do zapoznania się z nową zabawką. I może tak było. Błąd. Wiedziałam, że tak było.
Nie rozumiałam własnych pragnień. W pierwszej chwili chciałam odsunąć się, ustawić wyraźną granicę między przeszłością a teraźniejszością. Doprawdy… była to chwila znacząca ‒ dla mnie, małej Sakury Haruno, pani wieczne tło, ciągle‒widzę‒wasze‒plecy. Ale równocześnie, sparaliżowana wrosłam w ziemię, a myśli po raz wtóry celowo zepchnęłam na samo dno umysłu ‒ i tego również miałam bolesną świadomość.
Nie dostrzegłam w jego oczach głodu zniszczenia. Było w nich jednak coś innego. Może po prostu jego brak? Z kamienną miną oglądał każdy element mojej twarzy, sunąc wzrokiem od ust po nos, od nosa po oczy, dopiero po kilku sekundach zabierając głos:
‒ Dlaczego mnie kochasz? ‒ szepnął.
‒ Co?
Straciłam poczucie rzeczywistości, grunt przesunął się o kilka centymetrów, a on… pozostał. Ciągle skanując każde zdradzieckie drgnięcie mojej przerażonej twarzy. Naciskał i robiłaby to dalej, nie poddawałam tego w żadną wątpliwość.
‒ Dlaczego mnie kochasz? To proste pytanie.
‒ Proste, ale niestosowne.
‒ Nie zważajmy na konwenanse.
Odsunęłam się, mnożąc dystans. Od cegiełki do cegiełki, bo najpierw, zaskoczona, zastąpiłam to odczucie obruszeniem, potem zacisnęłam pięści, wsączyłam pełne jadu spojrzenie ‒ w końcu udało mi się zbudować oddzielający nas mur. Byliśmy toksyczni: na dworze, w pokoju, w ciszy i w chaosie ‒ miejsca, czas a nawet pora, nic nie miało znaczenia. Byliśmy ciągle tacy sami, doprowadzając siebie do bólu głowy, do drżenia serca i znów do bólu. Tak jak w tamtej chwili.
Ogarnęła mnie złość. Czyżbym wierzyła, że potrafię zmienić fakt niezaprzeczalny? Ja ‒ egoistka, po prostu wciąż lecząca złamane serce.
‒ Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie ‒ odparłam chłodno. ‒ A już na pewno nie tak, jak chciałbyś, żebym odpowiedziała.
‒ Gdybym chciał konkretnej odpowiedzi przeczytałbym jakąś książkę, albo sam ją napisał. Teraz chciałbym, żebyś odpowiedziała zgodnie z prawdą.
Zacisnęłam pięści wiedziona wściekłością. Ból. Znowu ból. Jak zawsze.
‒ W takim razie najpierw ty mi odpowiedz.
Zdziwiłam go, lecz zignorowałam narastające zacięcie jego twarzy i w kontynuacji wyszeptałam:
‒ Dlaczego mnie nie kochasz?
Nie zawahał się nawet przez moment, wydawało się, że otrzeźwiał i mrugnięciem oczu przywołał się do porządku. Odpowiedź padła automatycznie:
‒ Jednak powinniśmy wrócić do tego, co cię do mnie sprowadziło.
Ułamek sekundy zaważył o zmianie jaka nastąpiła w tym pomieszczeniu. Atmosfera zgęstniała, a przyjemne ciepło, którego miałam zaszczyt doznać upłynęło bezpowrotnie. Mróz skuł lodem jego serce, podobnie zresztą jak i moje. Odwróciłam się więc, aby znów zasiąść na materacu, zachowując resztki godności.
‒ Tak ‒ rzuciłam. ‒  Przejdę szybko do setna.
On również usiadł na wygodnym fotelu przy stoliku. Dłonią oparł znudzoną głowę, pozostając w bezruchu. Bałam się zetknąć z nim spojrzenie. W zamian, postanowiłam ulokować je w oknie; w ciemności nieba i odbijanym od szyby świetle ognia.
‒ Naruto potrzebuje twojej pomocy ‒ od tego zaczęłam. ‒ Niedługo, jak się obawia, wybuchnie kolejna wojna. Domyślam się, że słyszałeś już pogłoski o tym, co działo się na naszym kontynencie: wzmożone bunty, napaście, tajne ruchy sprzeciwiające się władzy Hokage, niesubordynacja lokalnych handlowców i szmugiel broni. Jeśli dodać do tego technologię, która w ostatnim czasie rozwinęła się na wielką skalę ‒ może dojść do katastrofy. Przypuszczamy, że co poniektórym Lordom Feudalnym nie podobają się rządy Kage i chcą wykorzystać zbuntowane jednostki do obalenia tego systemu. W skrócie ‒ szykuję się coś wielkiego. Po czwartej wojnie Kage stracili zaufanie podwładnych i teraz nie mają wielu zwolenników. Ziemie i ludzie, zwłaszcza mieszczanie, są zmęczeni i niepewni. Zbyt wiele strat poniosły kraje podczas ataku Madary. Naruto w tym wypadku nie miał większego wyboru ‒ musiał wzmożyć ochronę; ustawić patrole, zarządzić godzinę policyjną, inwigilację turystów oraz kupców. W skutek tego narasta irytacja w kraju, a Lordowie wykorzystują każdy szkopuł.
Odetchnęłam ciężko, po raz pierwszy zwracając się w jego stronę. Dostrzegając rysującą się zaciętość w zmrużonych oczach Sasuke. Niewzruszona, po raz kolejny zabrałam głos:
‒ Dawno cię nie było, lecz myślę, że rozumiesz powagę sytuacji. Dlatego chcę prosić cię w jego imieniu, abyś pomógł mi zebrać wywiad i wrócić na czas do wioski.
‒ Czy pozostali Kage podzielają obawy Naruto? ‒ wypalił burkliwe.
‒ Tak. Działają w pełnej solidarności. Naruto nie ma co do tego wątpliwości.
‒ Naiwny.
Tym razem on westchnął, z niedowierzaniem kiwając głową.
‒ Jaka jest twoja decyzja? ‒ naciskałam. ‒ Zależy nam na czasie. Naruto był przekonany, że będziemy mogli na ciebie liczyć. Podobno mieliście kontakt, ale…
‒ Mieliśmy ‒ uciął. ‒ Musiałem zakończyć własne sprawy.
Zmienił pozycję, wysuwając się w przód i podpierając łokciem na kolanie. Drugi, pusty rękaw, jakby wydłużył się, spływając swobodnie w dół. Jego oczy zbliżyły się do mnie, w skupieniu przypatrując się moim ‒ niepewnym, pełnym nadziei.
‒ Prom, którym przypłynęłaś, odpływa dopiero pojutrze rano ‒ poinformował. ‒  Przez ten czas możemy rozejrzeć się po okolicznych miejscowościach jako zwykli turyści. Następnie zbierzemy ekwipunek i wyruszymy. Szacując, przy dobrym tempie i sprzyjającej pogodzie, dopłyniemy do Kraju Wody za pięć dni, do Kraju Ognia za osiem dni, zaś do samej Konohy za kolejne dwa. W sumie mamy piętnaście dni na wywiad i dotarcie do Naruto.
‒ Zgadza się.
‒ W pewnych częściach świata wciąż jestem zbiegłym. - Chwila pauzy. - Nie każda wioska, jak sama wiesz, działa na jednakowych zasadach, a pomoc w wojnie wielkich nacji nic nie znaczy dla Feudalnych wiosek. Tym bardziej teraz.
‒ Oczywiście. Zdaję sobie z tego sprawę. Będziemy uważać.
Uśmiechnął się zadziornie, przyjmując moje pełne wyuczonej sztywności słowa jako element przekomarzanki, którą z nim prowadziłam. Łobuzerski ogniki zaiskrzyły w dotychczas pustych oczach, nadając mu chłopięcego wyglądu. Miałam wrażenie, że rozbawiłam go do rozpuku, ale sam widok rekompensował mi ujmę na honorze.
‒ Jesteś głodna? ‒ wypalił nagle.
‒ Słucham?
Parsknął pod nosem, spuszczając głowę w dół, aby zakryć uśmiech.
‒ Pytałem, czy chciałabyś coś zjeść? ‒ sprostował z przekąsem.
Skołowana rozejrzałam się, jakby szukając ratunku, albo wyjaśnienia wiszącego w powietrzu.
‒ Nie chcesz wiedzieć o niczym więcej? O sytuacji? O tym, co przekazał mi Naruto?
‒ Gdy dotrę na miejsce sam się tego dowiem ‒ sparował. ‒ Nie potrzebuje powiernika. Wyruszamy za dwa dni. Chyba tego ode mnie oczekiwałaś?
‒ Tak.
‒ Więc skoro zrealizowałaś misję, musisz zjeść.
Już drugi raz tego wieczoru rzuciłam wzrokiem na odbicie w oknie. Siedziałam wyprostowana, w gotowości, z lekkim przestrachem objawiającym się sztywnością mięśni i ułożeniem rąk na swoich nogach splecionych w uścisku. Sam Sasuke siedział swobodnie, wciąż ciałem napierającym wprzód, z łokciem opartym na kolanie ‒ moje oczy napotkały jego; również wpatrywał się w widok, który mnie absorbował.
Tym razem to ja parsknęłam, kręcąc z niedowierzeniem głową.
‒ Mam wrażenie, że werdykt już zapadł ‒ rzuciłam. ‒ Powinnam jednak iść do swojego hotelu; nie uregulowałam rachunku za dzisiejszą noc i zostawiłam w przechowalni swoje rzeczy. Nie byłam pewna czy tutaj zostanę. Szukałam cię dobrych kilka dni…
‒ Wiem ‒ uciął ostro.
Posłałam mu wymowne spojrzenie.
‒ Wróciłem wczoraj do wioski i doszły mnie słuchy o różowowłosej dziewczynie, która o mnie wypytuje ‒ wyjaśnił, nie ukrywając własnego rozbawienia. ‒ Wiedziałem nawet gdzie nocujesz.
‒ Zatem mogłeś w szybki sposób ułatwić mi zadanie.
‒ Nie miałem takiego zamiaru. Mówiłem ci już, że trochę z tobą pogrywałem - wyjaśnił. - Ale masz naprawdę dobry zmysł. Siedziałaś mi na ogonie cały dzień.
Westchnęłam.
‒ Ciszę się, że pomogłam zabić nudę ‒ mruknęłam. ‒ Tak czy inaczej…
Nie kończąc, wstałam i skierowałam się w stronę drzwi. On również powstał, posuwając się tuż za mną. Gdy tylko pochwyciłam za klamkę, jego dłoń znalazła się na mojej. Zaskoczona, rozwarłam usta, lecz jego słowa wyprzedziły moje:
‒ To opuszczony budynek, nie ruina, łazienka działa dosyć sprawnie. Odśwież się, ja w tym czasie zorganizuje jakąś kolację.
Złapałam się na tym, że wpatruję się w niego, jak w obiekt z innego galaktyki.
‒ Poza tym pada. Naprawdę chcesz tułać się po nocy w deszczu?
Nie chciałam.
Nie wiedziałam jedynie, czy tyczyło się to ów tułaczki po deszczu, a może porzucenia możliwości bycia z nim blisko?
‒ Niegdyś wspólne misje były dla nas codziennością ‒ dodał.
‒ Tak. Masz rację. Było to jednak wiele lat temu.
Wzruszył ramionami, nie kontynuując rozmowy. Poświęciłam trzy sekundy na pobieżną analizę i skinęłam głową, a jego dłoń, którą dotychczas trzymał moją, wyznaczyła mi kierunek na przyległe do ściany obok drzwi. Gwałtownie zwróciłam się w tamtą stronę, chcąc uciec jak najdalej od kolejnej konfrontacji.  
Gdy jednak miałam zatrzasnąć je za sobą, wychyliłam się, zastając go podczas ubierania płaszcza.
‒ Sasuke?
Zwrócił się w moją stronę, zapinając jedyny guzik pod szyją.
‒ Poproszę ramen.
Jego uwaga rozdwoiła się, poprzez rzucone na mnie, ciekawskie spojrzenie. Po raz wtóry wychwyciłam łobuzerską nutę, trochę wyzywającą i chełpiącą się własnym zwycięstwem.
‒ Chyba jednak jestem trochę głodna ‒ rzuciłam od niechcenia i skryłam się za drzwiami łazienki.
Z chwilą, gdy usłyszałam szczęk zamka, odetchnęłam ciężko, wyrzucając z dwutlenkiem węgla zagwozdki, którymi katowałam się od momentu wejścia do tego budynku. Dlaczego zachowywałam się w tak irracjonalny sposób? Przeskakując osobistą granicę absurdu i wzbijając się na wyższy poziom abstrakcji? Dlaczego moje ciało zdradzało mnie pod wpływem jego słów, jego ruchu, jego spojrzenia? Przecież byłam ponad to ‒ ponad to nienaturalne i niedorzeczne uczucie.
Zrzuciłam z siebie ciążącą garderobę, zostawiając ją na środku starej, acz dobrze zachowanej łazienki. W nagości przemierzyłam dystans dzielący mnie od wanny po czym bez skrępowania usiadłam na jej brzegu. Woda popłynęła strumieniem, gdy tylko przekręciłam zawór.
Kolejne, ciężkie tchnienie wydobyłam z płuc.
Ukończyłam połowę misji z rezultatem, akurat wtedy, kiedy przestawałam pokładać wiarę we własne możliwości. Zjawił się. Niespodziewanie. Wytrącił cały mój świat do góry nogami, w sposób, w jaki tylko on jeden mógł to zrobić. Kogóż by innego zresztą zaskoczyło to, czego sam poszukiwał?  
Byłam z siebie dumna.
Byłam również przerażona.
Jednak pozostała pewna nierozwiana wątpliwość. Wielki znak zapytania w kropkach i przecinkach tego dnia. Nie wiedziałam bowiem, co mogło mnie czekać po wyjściu z łazienki. Skoro sama sobie nie mogłam już ufać. Skoro nie mogłam pod żadnym pozorem ufać jemu. Bo nie mogłam. Chyba nie mogłam. A może mogłam? Mogłam. Dlaczego nie?
Dlaczego nie nigdy nie oznacza t a k .
Pokręciłam gwałtownie głową, jakbym chciała odegnać natarczywe muchy i pośpiesznie zagnieździłam się w przyjemnie gorącej wodzie. Ustanowiłam sobie za cel pozostanie w niej, aż do momentu odpływu promu, albo chociaż do jutrzejszej wyprawy zwiadowczej, lecz temperatura stygła z każdą kolejną minutą, a niepewność co do własnych reakcji na Sasuke pobudzała iście dziecięcą ciekawość ‒ chce lizaka, zabawkę, domek dla lalek, chce zobaczyć, dotknąć, poznać.
Wyszłam z wanny odziewając się w biały ręcznik. Unikałam kontaktu z lustrem. Zniechęcona omiotłam wzrokiem rzuconą stertę ubrań.
Ubrać przepocony kombinezon? Tak, czy nie? Podświadomy zegar wybija czas. Tik-tak. Tik-tak. Szybka decyzja. A dziewczyna, trochę niepewna siebie, trochę smutna, trochę pogubiona dzisiejszej nocy popełniła głupstwo. Nie pierwszy wschód słońca i nie ostatni widziały jej oczy, więc i nie jedno głupstwo popełniła i zapewne… popełni.
Tak więc zatapiając się w tym małym szaleństwie, wyszłam z łazienki i susem przeskoczyłam do półki, na której leżały poskładane ubrania ‒ w jednej dłoni asekuracyjnie przytrzymując ręcznik, a drugą ciągnąc za pierwszą z brzegu koszulkę. Bez zbędnych namaszczeń wsunęłam ją na ciało, wmawiając sobie, że to nic wielkiego. Ot, przymus siły wyższej. Nie chciałam dopuszczać do siebie jakiegokolwiek uczucia związanego z tym elementem. Nie i już.
Ale pożałowałam tej decyzji i nękała mnie w sposób traumatyczny, więc niewiele myśląc, ułożyłam się z nudów na materacu. Nie chciałam niczego dotykać w obawie, że gdy tylko zbliżę się do jakiegoś przedmiotu, otworzy drzwi z impetem i wsączy we mnie to jadowite spojrzenie. Tak więc czekałam… minuta po minucie, kwadrans po kwadransie, aż do momentu, w którym powieki zrobiły się senne.
Zerwałam się w przypływie instynktu. Uderzenie gorąca, szybki wdech, kilka mrugnięć i oto byłam: przed nim, na tym samym materacu, w dezorientacji patrząc bezwstydnie w jego oczy. Czas przesunął się o kilka chwil ‒ może o sekundy, minuty, kwadranse. Miejsce pozostało bez zmian. Uczucie niepewności również. I wstyd. Tak. Wstyd towarzyszył mi, gdy umierałam po raz kolejny. Z zastygniętym ciałem, zaciśniętymi na pościeli dłońmi, gdy próbowałam oderwać spojrzenie i unormować oddech. Ginęłam.
W dłoniach trzymał zapakowane na wynos posiłki. Policzki miał trochę zaróżowiałe od chłodu na zewnątrz, a włosy zwilżone i w nieładzie, powykręcane we wszystkie strony. Jeden czarny kosmyk opadł w niezaprzeczalnie urokliwy sposób na jego czoło, niemalże wkłuwając się w oko; bez zastanowienia, w odruchu kobiety ogarniętej nerwicą natręctw, ujęłam go i odrzuciłam na czubek głowy.
Uśmiechnął się zadziornie. Jak pieprzony potwór. Jak mój kochanek.
‒ Nie zmieniłaś się jednak aż tak bardzo ‒ spostrzegł.
‒ W jakim sensie? Myślisz, że wciąż najważniejsza jest dla mnie fryzura?
‒ Nie ‒ sarknął podirytowany. ‒ Myślę, że wciąż gnasz mi na ratunek, nawet jeśli to tylko włos w oku. Nie pozbyłaś się tego irytującego kompleksu wybawicielki.
Otworzyłam i zamknęłam usta, wstrzymałam powietrze i błyskawicznie spojrzałam na kraniec pokoju. Tylko, a może aż tyle mogłam zrobić w tej niedorzecznej sytuacji.
Potwór. Kochanek. Trochę za bardzo potwór.
‒ A ja nie mam zdania ‒ wybąkałam, wzruszając ramionami.
‒ Zdania na temat czego?
‒ Na temat tego, czy ty się zmieniłeś.
Parsknął pod nosem, jednak nie mogłam zidentyfikować, czy wciąż mieściło się to w kategoriach rozbawienia, czy może już wkraczało w obruszenie. Ruch materaca zdradził zmianę pozycji ‒ zwrócił się ciałem na wprost, opierając plecami o ścianę.
‒ Ja też nie mam zdania. ‒ Jego szept wydał mi się wynaturzeniem.
I najpewniej nim był. W tą chłodną, ponurą noc, w ciepłym pokoju tysiące kilometrów od Konohy, wszystko było zjawiskiem niecodziennym. I On ‒ duch przeszłości i kat teraźniejszości, oraz szept ‒ zbyt smutny, zbyt zmysłowy, zbyt...
Ale on nie miał pojęcia, jak działały na mnie jego słowa. W swojej precyzji uderzały w niewypełnione luki, aby zapełnić je tłumaczeniem, wyjaśnianiem, usprawiedliwianiem. Gdybym tylko odpowiedziała. Gdybym. Wtedy uśmiechnęłabym się. Złapałabym się na tym, że wybaczyłam. Och, doprawdy, łatwa była ze mnie dziewczyna. Na tym, że mam nadzieję. Być może nazwałabym to uczucie miłością ‒ pomimo ryzyka. A wtedy historia zatoczyłaby koło. Znów stałabym się małą dziewczynką podążającą za cieniem. Trupem, tańczącym ze szkieletem w mogile.
Chciał tego. Chciał żebym odpowiedziała. Wiedziałam.
Walczyłam i nie podjęłam kontynuacji. Bałam się konsekwencji, własnych słabości, jego siły i zbyt wielu czynników zewnętrznych, które mogły ukierunkować tą rozmowę na coś pięknego, tragicznego, smutnego, bądź całkowicie paranoidalnego. Jedyne dwadzieścia procent szans na happy end.
Może kiedyś byłam odważniejsza? Bardziej zakochana? Naiwna, łatwowierna, waleczna? Może. Może taka byłam.
A może nie miało to znaczenia, ponieważ wtedy, w jego pokoju, po kolejnych dwóch latach rozłąki, nie może, ale na pewno byłam jak przygwożdżona do ściany i biczowana emocjami. Zalewały mnie na przemian. Uderzały we mnie. Tak mocno, że aż brakowało mi tchu. Albo siły w płucach. Albo wszystkiego naraz.
I tak miało pozostać, ponieważ ze wszystkich wątpliwości świata, pewnym było, że Sasuke nie był moim kochankiem zdecydowanie. A ja nie chciałam już tańczyć. Chciałam żyć.
‒ Myślę, że to nie czas i miejsce na takie rozmowy ‒ mruknęłam po długiej przerwie.
‒ Myślę, że nigdy nie było odpowiedniego czasu i miejsca na takie rozmowy.
‒ Masz racje. I tak pozostanie.
‒ Zapewne ‒ zgodził się. ‒ Więc nie pozostaje nic innego, jak to przemilczeć.
‒ To dobry pomysł.
‒ Jedyny - uściślił.
Nie mogłam się odwrócić; słyszałam zawód w jego głosie i bałam się, jak ostatni tchórz.
Piękne, smutne oczy, które spojrzałyby na mnie ze spokojem, nadające tej pustce głębi nazwanej i określonej. Oblicze skrzywdzonego. Wolałam mądrze i skutecznie wyobrażać sobie, że ma je zamknięte i próbuje oddać w zapomnienie raniące myśli. I to musiało wystarczyć, ponieważ nie mogłam być wybawicielką. Nie mogłam być Sakurą, która ratuje go z opresji, nawet jeśli zagraża mu włos w oku.
Nie mogłam. Nie chciałam.
Milczał, nie poruszając się. Ja również. Dopiero po zlustrowaniu pomieszczenia pobieżnym spojrzeniem, wzrok zatrzymałam na kombinezonie misyjnym rzuconym w nieładzie na półce. Zakłopotanie wybiło się przed szereg.
‒ Ja… nie miałam nic innego, resztę rzeczy zostawiłam w poprzednim hotelu ‒ wyjaśniłam, sądząc, że sensownie. Sekunda ciszy, nagły impuls w mięśniach i, niemalże wyskakując z łóżka, dopowiedziałam: ‒ Do którego powinnam zresztą wrócić. Już późno. Jutro czeka nas sporo pracy.
Pociągnął mnie bezceremonialnie w dół. Zasiadłam, jak skarcone dziecko, podskakując dzięki sprężynie pod materacem.
‒ Nie marnuj energii ‒ skarcił mnie. ‒  Jesteś wykończona. Gdy będziesz w takim stanie, czas, jaki będziemy potrzebować do dotarcia do Konohy, wydłuży się o trzydzieści procent. Spowolnisz nas.
Zwróciłam się w jego stronę ‒ już bez obawy. Jego głos zmienił się. Znów rzeczowy i trudny w odbiorze. Nie mogłam rozgryźć czym go cechował. Irytacją?
‒ Mam jeszcze jutro ‒ zaoponowałam, z marnym skutkiem, bo wykrzywił się, jakby po usłyszeniu największej bzdury w swoim życiu. W tym całym oszołomieniu skłonna byłabym nawet w to uwierzyć.
‒ Sama to powiedziałaś. Jutro będziemy mieli inne rzeczy na głowie. Wstaniemy o świcie i po drodze weźmiesz swój ekwipunek.
Skrzywiłam się ‒ mimowolnie, w odruchu kobiety ogarniętej nie tylko nerwicą natręctw, ale nieuleczalnie chorym ego.
‒ Nagle zostałeś przywódcą?
‒ Nie tego ode mnie oczekiwał Naruto?
‒ Nie ‒ zaprotestowałam. ‒ Oczekiwaliśmy partnerstwa.
Kolejny łobuzerski uśmiech. Kolejne ściśnięcie serca. Kolejne wstrzymanie powietrza.
‒ Dobrze, Sakura. W takim razie przemyśl wszystkie za i przeciw, i gdy poświęcisz pięć minut wybierz najrozsądniejszą alternatywę.  
Zostać?
Zostać z nim? Dlaczego nie ‒ pojawiała się natychmiastowa myśl. Bo dlaczego nie? Sasuke i ja. Dawna drużyna siódma. Ja i on. On i ja. To praktycznie. Z wielu powodów. Co więc stoi na przeszkodzie? A może dlaczego w zasadzie poddawałam to w jakąkolwiek wątpliwość. I z kim, do cholery, walczyłam? Z uczuciem? Rozsądkiem? Z nim, czy może ze sobą? A może z niczym, bo jedynie taiłam przed samą sobą fakt, że decyzja wcale nie zapadła zanim dokończył zdanie.
No właśnie.  Zapadła?
Skurcz żołądka załatwił sprawę, zanim oszalałam wahania emocjami.
‒ Trzymaj.
Położył jeden z pakunków obok mnie i zerwał się, kierując wolnym krokiem ku stolikowi. Chyba ustawił granicę, tak jak ja to zrobiłam wcześniej. Zaciążyła mu moja bliskość i zabrakło centymetrów, które mogłyby rozdzielić nasze spojrzenia. Zajął miejsce na powrót w swoim fotelu ‒ jak przypuszczałam, było to jego miejsce. Prawdopodobnie to tam zwykł przesiadywać w wolnych chwilach i oddawać się rozbieganym myślom.
‒ Od jak dawna tu mieszkasz? ‒ spytałam, niepewnie dobierając się do zapakowanego posiłku. Po otworzeniu zapach niemalże zwalił mnie z nóg. Zapomniałam o wszystkim. O nim. O tej niezręcznej sytuacji. O pokoju. O misji. Wybawienie w ułamku sekundy rozluźniło moje spięte mięśnie ‒ dopiero wtedy poczułam, jak bardzo zastygłam w jego obecności. I wtedy znów to się stało ‒ znów wróciło wszystko. I on. I niezręczna sytuacja. I pokój. I misja.
‒ Od półtorej roku ‒ padła odpowiedź.
Skinęłam głową. Nie interesując się niczym więcej, zajęłam się jedzeniem. Gdy pierwsze kęsy załagodziły głód, rzuciłam spojrzeniem przed siebie ‒ patrzył na mnie bez skrępowania, ze spokojem towarzysząc mi w posiłku. Zawstydziłam się i niepewnie podziobałam w misce, następnie wzięłam kilka kolejnych kęsów i odłożyłam, grzecznie dziękując.
‒ Powinnaś się położyć ‒ stwierdził, uderzając w ton zirytowania. Po raz wtóry skinęłam posłusznie głową. Nie miałam zresztą innej alternatywy ‒ w atmosferze, niczym eter, wisiało napięcie nie do wyładowania.
‒ Masz rację.
Wstałam, wiedząc, że to koniec wieczoru. Miałam do wyboru: wyjść, albo znaleźć inne miejsce do spania. Liczyłam, że to Sasuke wykaże się dobrodusznością gospodarza wskazując mi kierunek. Spojrzałam więc na niego, czekając na jakikolwiek gest. Jego oczy pożerały widok za oknem, głowę wciąż opierał na ręce i zdawać by się mogło, że jedynie przeszkadzam w kontemplowaniu samotności. Zatem nie trwałam dłużej w napięciu. Dobre maniery popchnęły mnie w kierunku wyjścia, lecz nie wiedząc dokąd mogłabym iść, odwróciłam się.
‒ Nie mam gdzie spać ‒ zauważyłam. ‒ Jest tu inny pokój?
Nie poruszywszy się, spytał:
‒ Korzyści zaważyły nad minusami?
‒ Korzyści zaważyły nad minusami ‒ potwierdziłam. ‒ Ale póki co rosną. Nie mam gdzie spać.
‒ Śpij tutaj. Na łóżku ‒ mruknął obojętnie, lekceważąco machnąwszy ręką. Straciłam jego zainteresowanie bezpowrotnie, co nie zabolało mnie tak, jak powinno. Uznałam to za dobry omen.
‒ A ty?
‒ Mam inny pokój.
Niepewnie powłóczyłam stopami i przysiadłam na materacu. Patrzyłam chwilę w ziemię, po czym wsunęłam się pod kołdrę, układając sztywno na poduszce.  
Miałam zostać. I zostałam. Czy tego chciałam, czy nie. Chyba chciałam. Chociaż nie do końca. Trochę żałowałam. Ale trochę w słowniku nigdy nie oznaczało bardzo i zwyciężało w ostatecznym rozrachunku.
Przeklęte trochę.
‒ Pytałeś mnie dzisiaj o zwierzęta, które czerpią radość z istnienia drugiej jednostki ‒ zagaiłam.
W tym samym momencie zgasił dwie świece najbliższe łóżku.
‒ Wymieniłam kilka, które wpadły mi do głowy, ale chyba zapomniałam o najważniejszym gatunku. Nie wiem, może wydawał mi się aż nazbyt oczywisty?
Jego spojrzenie spoczęło na mnie. Wydawał się zainteresowany.
‒ Ludzie ‒ rozwiałam wątpliwość. ‒ Zapomniałam o nas.
‒ Ludzie potrafią być zdradzieccy.
‒ Tak jak moja papuga, a podobno jest symbolem przywiązania. Jak myślisz, dlaczego uciekła?
Zamyślił się, wygodniej rozsiadając z fotelu. Jego oczy powędrowały w górę, na sufit, a ręka swobodnie spoczęła na podłokietniku. Chwilę bił się z myślami, a ja chłonęłam ciszę, obserwując. Padało na niego delikatne światło ‒ ciepły blask przesuwał się po jego twarzy w rytm tańca pochodni. Zajęcie to zaabsorbowało mnie do tego stopnia, iż na dźwięk szeptu wzdrygnęłam:
‒ Myślę, że uznała, że nie jest odpowiednia dla twojej świnki, Sakura ‒ oznajmił, zastygając w poprzedniej pozycji.
‒ Ale czy ciągle uciekając jest w stanie się o tym przekonać?
‒ Nie mam zdania.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Odwróciłam się do niego plecami i wtuliłam twarz w przyjemnie miękką poduszkę. Może wydawać się to zupełnie zwariowane, ale była najbardziej miękką i przyjemną poduszką, na jakiej kiedykolwiek leżałam. Co dodało jej atrybucji? To, że należała do niego? Że byłam po prostu tak cholernie zmęczona? A może to, że to była pierwsza noc od półtorej miesiąca, którą miałam przespać w spokoju? Odciążona z utrapień i ponagleń?
A może to wszystko naraz czyniło ją tak wyjątkową.
‒ Dobranoc ‒ szepnęłam znużona.
I dziękuję.
Usnęłam, będąc ofiarą, tchórzem, rozczarowaniem i sobą, po raz pierwszy czując się niczym puzzel na swoim miejscu ‒ w dosyć kiepsko zapowiadającym się obrazie. Układanka nazywała się: “Pojedynek serca z rozumem.” Aby jednak zobaczyć kto na niej zwycięża, musiałam zebrać najpierw pozostałe części siebie i poznać odpowiedź.
Usnęłam, ponieważ wiedziałam, że każda forma ucieczki od toksycznej miłości była dobra. Nawet jeśli mógł to być tylko, albo sen.


Nie byłam głupia. Wiedziałam.
__________________________________________

10 komentarzy:

  1. Aaaaaa kocham. Warto było czekać. Właściwie wyczekiwanie jest jeszcze lepsze, bo początkuje ciekawość i niecierpliwość, i w efekcie, gdy publikujesz już rozdział, serce mi drży z podekscytowania. Uwielbiam sposób, w jaki piszesz. Brzmi banalnie, ale tak jest. Od AlterEgo (mimo, że ono też było wspaniałe) twoje zdolności podniosły się, nawet bardzo. Wszystko jest teraz takie... profesjonalne. Serio. Ja to czekam, aż wydasz książkę. Kocham Sasuke, jakiego kreujesz. Nie jest przesadnym gburem, który prawie nigdy nic nie mówi ani nie reaguje - innymi słowy, nie jest bierny jak w innych opowiadaniach o podobnej tematyce. Po prostu idealny, jak Sasuke Uchiha. Ale to tylko jedna piąta, uzupełniającą znakomitość tego opowiadania. Reszta to zasób słownictwa i sam styl pisania; trafny, piękny i po prostu. No, super - i tyle.
    Pozdrawiam cię bardzooo serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz ile razy czytalam ten komentarz. Aż sama siebie ganiam, bo znam go już na pamięć. Ale to dlatego, że dużo to dla mnie znaczy. Myślałam, że kompletnie zawaliłam już na starcie, i dlatego doceniam, to, że postanowilas napisać mi kilka miłych słów. Dziękuje! =)))) Cieszę się, że zwróciła uwagę na moja kreację Sasuke; właśnie o taki efekt mi chodziło, więc odznaczam sobie mały sukces!


      Pozdrawiam i sle przytulasa wdzięczności! Haha.

      Usuń
  2. Siemka. Rozdział jest fenomenalny i ja nie mam żadnych zastrzeżeń. Świetnie, że skupiasz się na relacjach, bo moim zdaniem taki blog ma dużą szansę. Ale to moje zdanie. No i spójrzmy prawdzie w oczy... wszystko już było.
    No i charaktery postaci są interesujące. Sakura mimo swojej miłości nie jest irytująca a i Sasuke jest ciekawy. Nie jest tak beznadziejnie obojętny co daje fantastyczną mieszankę. Ciekawa jestem jak rozwinie się między nimi więź i mam nadzieję, że nie umieścisz ich... ^^
    Rozdział długi, urozmaicony bogatym słownictwem.
    Sama historia też wydaje się dość interesująca. Mam nadzieję, że już wkrótce zaszczycisz nas kolejną częścią.
    Pozdrawiam serdecznie i życzę weny, czasu i chęci do pisania.
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I znowu zabieram się za odpisywanie na komentarze tak późno! Dziękuje bardzo za twoją opinię i cieszę się, że spodobała ci się kreacja bohaterów. Jestem jedynie ciekawa co kryje się pod enigmatycznymi kropkami w zdaniu: "(...) mam nadzieję, że nie umieścisz ich.." Hmm. Myślę i myślę. To pewnie oczywiste. W łóżku? W sumie zawsze, jak czytam ten komentarz dokańczam: "w dupie", więc chyba dla mnie nie jest to oczywiste tak do końca hahaha.

      Dziękuje jeszcze raz i mam nadzieje, że jeszcze się tu pojawisz! <3

      Usuń
  3. Z takim talentem powinnaś pisać książki, jesteś niesamowita. Nie wiem co więcej napisać, genialny ops uczuć, sytuacji. Po raz pierwszy w życiu czytam coś tak niesamowicie dobrze napisanego w trybie pierwszoosobowym, a książek i blogów przeczytałam w swym życiu niezliczone ilości. Trzymam kciuki i od dziś bacznie obserwuję, powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo doceniam takie komentarze i słowa. Są budujące, i nawet jak człowiek ma chwilę zwątpienia to podnoszą na duchu. Nie sądzę, żebym była zdolna napisać coś godnego przeczytania i jeszcze to wydać, ale takie komentarze pozwalają marzyć, i kto wie? Tacy ludzie dają siłę, więc dziękuje Ci, że napisałaś mi kilka tych słów.

      Mam nadzieje, że nie zawiodę! :)

      Usuń
  4. Świetne ! Z niecierpliwością wyczekuję kolejnych rozdziałów . Mam nadzieję że się pojawią :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drugi rozdział jest już prawie napisany, więc nie wiem jak dalej, ale dwójka pojawi się niebawem. I baaaardzo się cieszę, że dałaś mi znać, że jesteś, że czytasz i że czekasz. Niby nic, a jednak mój dzień staje się lepszy! :)

      Usuń
  5. Uwielbiam Twoje opowiadanie, jest takie niecodzienne, bardzo wciągające :)
    Mam nadzieję, że rozdział ukaże się niedługo, bo już nie mogę się doczekać! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawie cały mam napisany, utknęłam jedynie na jednej scenie - ale co tam! Dzięki takim komentarzom aż chce się głowić xD Wycisnę tą scenę lada dzień. Dziękuje bardzo za miłe słowa i przeczytanie! :) <3 <3

      Usuń