Namierzył mnie spojrzeniem łącznie trzy razy. Moja pierwsza miłość. Mój dręczyciel.
Na wejściu ‒ zamiast „dzień dobry”, całkowicie pomijając „jak spałaś?”.
Podczas pakowania ‒ zamiast „za moment wyruszamy”, całkowicie pomijając „oto plan na dziś”.
I podczas śniadania ‒ zamiast „smacznego”, lecz z wymówionym na głos, ironicznym „smakuje?”.
Gdzieś tam, we wnętrzu pełnym paradoksów i niewiadomych, sumujących mnie jako mnie w całość, istniał pewien zgrzyt. I w chwilowej konieczności musiałam to przyznać. Ja jako ja, wciąż byłam małą dziewczynką pragnącą jedynie podbić świat i patrzeć w oczy ‒ całkowicie bezsensu, ale jakże romantycznie. Gdzieś tam, chciałam usłyszeć jego głos z rana, szepczący nostalgiczne „witaj”, albo chociaż brutalne: „pośpiesz się”. Gdzieś tam, na obrzeżach, w jego pokoju, poczułam się osamotniona w tym fenomenie. I smutna, bo w zamian, dostałam to, co powinnam dostać. Taki w końcu był Sasuke ‒ jak ta kawa, trochę za mocna, zbyt czarna, gorzka, nawet nieleżąca w pobliżu cukru czy śmietanki. I nie było to nic odkrywczego, naprawdę. Tylko ja ‒ ciągle ja, ta sama, żadna inna ‒ miałam błędne wyobrażenie o księciu z bajki. To nic. Naprawdę.
W ciszy, w zawodzie, w przykrym toaście, upiłam kolejny, wymęczony łyk ohydnej kawy. Grzeczna dziewczynka. Wtedy spojrzał na mnie czwarty raz. Jego zmrużone oczy przewiercały mnie na wylot, zapewne szukając potwierdzenia dla własnych dedukcji. I najwidoczniej nie byłam zbyt skomplikowaną machiną, bo nie trwało to nawet pół minuty. Pokręcił głową z politowaniem, ponownie zaczytując się w gazecie. Miała pomóc lekceważyć towarzysza przy śniadaniu, finalnie jednak była jedynie czymś, co wprawiało jego kamienną twarz w drżenie. Utwierdzał mnie w przekonaniu, że wziął ją z lady w sklepie z przyczyn niezrozumiałych nawet dla siebie. Więc nie spytałam czy mogę ją przejrzeć, ani nawet o to, czego ciekawego się z niej dowiedział. I mimo desperacji, panicznego strachu przed kolejną minutą milczenia, wmuszałam w siebie następne łyki kawy i ugryzienia suchej grzanki, tylko po to, aby zająć czymś usta.
‒ Pytałem czysto teoretycznie ‒ burknął po chwili. ‒ Twoja mina i tak sugeruje, że zamiast kawy masz w kubu zmielone żuki z cukrem. Więc nie, nie odpowiadaj.
‒ Tam jest cukier? ‒ spytałam szczerze zdziwiona.
Westchnął, składając niedbale gazetę i rzucając ją w kąt. Najwidoczniej byłam mniej drażniąca niż czarne litery na białym tle, co mogłam uznać za spory sukces.
‒ Jest ‒ odparł. ‒ Kiedyś słodziłaś jedną.
‒ Odchudzałam się ‒ wypaliłam, dobierając jednak myśli do sytuacji, zrozumiałam, o czym mówił: ‒ To było dawno temu. Nigdy nie lubiłam kawy, ale jej potrzebuję, więc teraz słodzę dwie. Do tak mocnej potrzebuję jeszcze śmietany do połowy kubka.
Nie skinął głową. Nie zwrócił się w przeciwną stronę. Po prostu przeniósł wzrok na filiżankę. Natomiast ja poczułam się infantylnie, jakbym powiedziała zbyt wiele, odsłoniła ogromną ilość intymnych informacji. On sprawiał, że się tak czułam. Skrępowana, zażenowana własną osobą, zawstydzona naturalnością. Nawet powietrze było drażniące, jakbym zbyt lekko i naturalnie nim oddychała.
‒ Osładzasz sobie życie w każdy możliwy sposób ‒ zauważył, ubarwiając głos w pogardę.
‒ Ty, jak rozumiem, pijesz mocną i gorzką. To chyba się nie zmieniło, prawda?
Parsknął, a ja, rozdrażniona mieszanką emocji wręcz wybuchową i zatracając się w tym małym szaleństwie trochę za bardzo pobudzonych myśli, skierowałam spojrzenie na narzędzie zbrodni. Rzecz, która z samego rana nastroiła go tak pozytywnym podejściem do świata i ludzi. Co gorsza, postanowiłam jej użyć. Czy byłam chora? Nieuleczalnie złośliwa? A może mściwa, bo miałam ochotę kąśliwością zepsuć jego, a poprawić swój poranek. Nie rozumiałam przyczyny, ale brak dzień dobry, podziałał na mnie motywująco w tej kwestii.
‒ Napisali coś ciekawego?
‒ Nie.
‒ Naprawdę? Czytałeś ją niecały kwadrans.
‒ Zabijałem czas.
Sięgnęłam po gazetę, plasując ją na lokalny szmatławiec ze stosem bredni. Mimo to, zatrzymałam wzrok na największej czcionce, uzmysłowiając sobie dlaczego tak bardzo drażniło go samo wertowanie stron. Z satysfakcją udałam zainteresowanie i przejęcie, delikatnie podszczypując palcami rozwarte w zdziwieniu wargi.
‒ Niesłychane! Widziałeś ten artykuł…
‒ Brednie ‒ wtrącił od razu, jakby samo nazwanie sytuacji mogło sprawić, że stałaby się wiarygodniejsza. ‒ Niepotrzebnie dobijasz szare komórki nieudacznością tego pisarzyny.
‒ Zabijam czas. Poza tym wydaje mi się ciekawe poznawać różne punkty widzenia.
Skrzywił się. Nieznacznie, ale zdążyłam nauczyć się dostrzegać niedostrzegalne. Odnajdywać znaki ostrzegawcze, duże wykrzykniki przed kolejnym zdaniem. A może to instynkt samozachowawczy mimowolnie przyswoił tę umiejętność.
‒ Nawet jeśli z rzeczywistością mają niewiele wspólnego?
‒ Może zwłaszcza wtedy.
‒ Lepiej zabij czas śniadaniem ‒ zawyrokował. ‒ Posłódź sobie kawę i zejdź na dół za pół godziny. Tyle czasu wystarczy?
‒ Tak. Pewnie.
I wstał. Nagle, jakby pod wpływem niedokończonej myśli, ciążącej atmosfery, czy po prostu znudzenia. Obserwowałam go bez skrępowania: czułam, że nie obdarzy mnie piątym spojrzeniem już nigdy w życiu.
Gdy zatrzasnął drzwi, zostałam sama. Z gazetą. Posłodzoną kawą. Pustką w głowie mimo tylu myśli. Niepewnością mimo pewności. Rozczuleniem, mimo smutku. Ale rozdwojenie jaźni miało się jedynie pogłębiać. A horoskop? Nigdy nie byłam ich fanką, jednak w irracjonalności zdarzeń postanowiłam zagłębić się w wyobraźnie twórcy. On zaś sugerował, że powinnam przejąć inicjatywę i przygotować się na huragan zmian. I nie były to aż takie brednie, jakie spodziewałam się przeczytać, w końcu już pierwszy krok milowy miałam za sobą.
Zirytowałam go ‒ świadomie, z własnej woli, powoli ćwicząc kunszt. A emocja? Była zbliżona do zadowolenia. I trochę zmierzała w stronę smutku.
*
Krok za krokiem, spojrzenia ulokowane w dwóch przeciwnych krańcach krajobrazu, oraz słowa, które przez pomyłkę zastygły w ciszy.
Spędziliśmy w ten sposób cały dzień. Razem, ramię w ramię, wsłuchując się we własne oddechy, dostrzegając drobne zmarszczki na swoich twarzach i całkowicie próbując zignorować fakt, że w czystej abstrakcji byliśmy tam we dwoje. A właściwie… Ja próbowałam. Ale był tam. Ze mną. I mimo tej nierealności, to czyjeś obecności nie czułam tak rzeczywiście nigdy. Wiedziałam, że łączy nas kilka zdań, które zostały wypowiedziane w myślach i para ukrytych spojrzeń. Nic jednak nie mogłam na to poradzić.
To był mój mały, osobisty dramat. Jeden z wielu, a jednak najważniejszy. Nie rozumiałam siebie, jego i całej konstrukcji tego świata. Nie rozumiałam, dlaczego zawsze marzyłam o tej chwili. O po prostu istnieniu jako egzystencja nic nie znacząca ‒ i nie szkodzi ‒ ale jednak, będąca w jego pobliżu…
... nawet w ciszy, nawet w samotności.
Ku mojemu zaskoczeniu, nie było to spełnieniem marzeń. A właściwie było, jednak zupełnie inaczej wyobrażałam sobie to szczęście, które powinno na mnie spaść jak grom z jasnego nieba. Może mniej chodziło o wyczuwalną woń kwitnących wiśni, deszcz ich płatków, słodkie słowa, które mogłyby obijać się o moje uszy w sposób słyszalny, nie jedynie wyobrażalny. Ale nie było nic. Czułam jedynie pustkę, rozczarowanie nim, jako osobą. I nie rozumiałam tego odkrycia, przecież był moim ideałem, snem… a kiedyś myślałam nawet, że przeznaczeniem. Dlatego z dziwną suchością w gardle i drżeniem serca odebrałam nierozumianą dotychczas maksymę: „Uważaj czego pragniesz, bo marzenie może się spełnić.” I tak było. A ja? Jedyne czego mogłam doznać, to chęć ucieczki i przerwania tej nici, która różniła nas z każdym kolejną pulą pokonanym centymetrów. Zdałam sobie sprawę, dosyć boleśnie, że byliśmy osobami z różnych planet. I nie wiem… może miał w tym jakiś swój cel. A może nie miał z tym nic wspólnego. I to wszystko było winą czasu, który rozdzielił nas nieodwracalnie. Czy to miało jednak jakieś znaczenie? Może tak, może nie. Byłam pewna tylko jednej rzeczy: łamało to moje serce na nowo, w jakiś dziwny sposób, bo zabijało marzenia i sny.
Gdy dotarliśmy na statek, bez zapowiedzi wysunął się naprzód i skierował ku kapitanowi. Nie podążyłam za nim ‒ prawdopodobnie dlatego, że ciążyła mi jego obecność od pierwszych kilku sekund dzisiejszego poranka. Potrzebowałam wytchnienia, tak, jak płuca potrzebują powietrza i było to tak czysto ludzkie i naturalne, że uznałam to za konieczność niepodważalną. Stanęłam więc przy burcie, wyrzucając z siebie raz za razem głębokie westchnienie. I gdyby nie to, że towarzysz moich tchnień się odezwał, nie zwróciłabym nawet na niego uwagi.
‒ Jestem Ro.
Rzuciłam mu wymowne spojrzenie, jednak widząc wyciągniętą dłoń, bez zastanowienie pochwyciłam ją, uśmiechając wdzięcznie.
‒ Sakura.
‒ Jesteś z Konohy ‒ stwierdził, wskazując znak na opasce.
‒ Tak.
‒ I gbur?
W pierwszej chwili nie dostroiłam słowa do obecności mojego kata. Samego Sasuke zaś potraktowałam zupełnie obojętnie, bo zdążyłam zapomnieć na ułamek sekundy o jego istnieniu, więc miną wyraziłam swoją kompletną niedomyślność, po chwili kończąc to finalizującym uderzeniem otwartą dłonią w czoło.
‒ Ah tak, mówisz o Sasuke. Jesteśmy z tej samej wioski i dzisiaj chcemy wypłynąć z powrotem.
Nie musiałam wskazywać palcem. Ro automatycznie odwrócił się, aby obadać spojrzeniem gbura i jego aktualną pozycję.
‒ Nie martw się ‒ zaczęłam pół żartem, pół serio. ‒ Nie ma wampirzego słuchu. Na całe szczęście.
Zaśmiał się zaraźliwie - a ja nie potrafiłam powstrzymać się przed zawtórowaniem mu. Ba. Nawet nie próbowałam stawiać oporu.
‒ Przyjemniaczek ‒ ocenił.
‒ Nie wiesz jak bardzo.
‒ Ty za to wydajesz się inna. Bardziej radosna, więc śmiem przypuszczać, że Konoszanie to nie gbury w całej populacji.
‒ Na całe szczęście! Z reguły jesteśmy sympatyczni i weseli, ale dziwni. Mamy fajne osobistości.
‒ Osobistością to on jest, przyznaje.
Umilkł, wpatrując się we mnie badawczym spojrzeniem.
‒ Do Konohy długa droga. Przyjdzie nam spędzać ze sobą trochę czasu.
‒ Pracujesz tutaj? ‒ spytałam. Ruchem głowy wskazał na kapitana statku.
‒ Jestem jego synem. Uczę się.
‒ Naprawdę? To fantastycznie. Z dwóch rzeczy jakie mogłabym robić w życiu, jest to leczenie ludzi - na ziemi albo na morzu.
‒ Taaa ‒ mruknął przeciągle, opierając się o balustradę i przenosząc spojrzenie gdzieś w dal. ‒ Morze to magiczna kropla wody. Samotna w tym tłoku. A jednak mała.
‒ Rzadko się zdarza, żeby ktoś tak pięknie ubierał w słowa prozaiczność ‒ odparłam, podążając za nim i również wychylając się za burtę. Wyłapałam kilka spojrzeń oraz uśmiechów, które bezustannie mi posyłał. Czułam się z tym naprawdę dobrze. Nie było płatków wiśni i słów wręcz poematycznych, ale swoboda i lekkość tlenu. Tyle wystarczyło, żebym uśmiechała się coraz z rosnącą szczerością i coraz chętniej odpowiadała na pytania.
‒ Mówiłaś, że z dwóch rzeczy jakie mogłabyś robić to leczenie ludzi na ziemi i na statku. Jesteś lekarzem? ‒ spytał po chwili. Skinęłam głową, nie próbując nawet zatuszować dumy w głosie, która przedzierała się, gdy opowiadałam o mojej trenerce.
‒ Dlaczego więc nie chcesz być tutaj? W tej wielkiej kropli wody?
Chciałam odpowiedzieć. W zasadzie szukałam odpowiednich słów, najbardziej trafnych porównań, ale wtedy zorientowałam się, że stoi za mną ‒ z miną zabijającą cząstki w powietrzu i spojrzeniem zamocowanym z brutalnością w plecach Ro.
‒ Jeśli ktoś jest nierozważny i źle oceni głębokość fal może w tej kropli nawet utonąć - warknął.
Zdążyłam jedynie posłać mu pytająco spojrzenie, ale on nie miał zamiaru rozwiewać wątpliwości czy rozmawiać. Nie czekając na reakcje, odwrócił się i ruszając przed siebie, wybąkał rozkaz: ‒ Chodź ze mną.
Ogłupiona i speszona zdążyłam uśmiechnąć się pokrzepiająco do Ro. Sasuke mnożył oddzielający nas dystans z każdym mrugnięciem oka, więc naprędce wybąkałam odpowiedź:
‒ Ponieważ muszę rozdzielić marzenia na te, które chcę, żeby się spełniły na pewno i na te, które mają jedynie służyć za marzenia. Wiesz o czym mówię?
‒ Wiem ‒ odparł.
Skinęłam głową, czując, że naprawdę zrozumiał to, co dla mnie stało się oczywiste dopiero w chwili
nazwania. I odbiegłam, machając mu na pożegnanie i gnając w kierunku uroczego gbura. Dostrzegając, jak
jego sylwetka powiększa się do znaczniejszych rozmiarów, uśmiechnęłam się, mając dziwne przeczucie, że
mogę w końcu zmienić swoje uczucia. Że ta przykrość, której doznałam, była ostatnią, jaką poczułam przez
jednego człowieka.
Ale myliłam się.
nazwania. I odbiegłam, machając mu na pożegnanie i gnając w kierunku uroczego gbura. Dostrzegając, jak
jego sylwetka powiększa się do znaczniejszych rozmiarów, uśmiechnęłam się, mając dziwne przeczucie, że
mogę w końcu zmienić swoje uczucia. Że ta przykrość, której doznałam, była ostatnią, jaką poczułam przez
jednego człowieka.
Ale myliłam się.
*
Oto ja. Dziewczyna rozerwana przez kontrast zdarzeń. W tym zgiełku ulic, przepełnionym barze, stoliku w samym centrum. Byłam anonimową Sakurą. Damą, trochę zmanierowaną. Trupem, wciąż żywym. Dziwką, nie taką do końca. Zakochaną, albo już nie. Romantyczką lubującą się w dramatach. Księżniczką, bez za siedmioma górami. Sakurą, bez S, lub kimkolwiek ‒ wśród nicości zdarzeń, ludzi, a nawet tego miejsca, co dawało mi przywilej swobody bycia. I dałam ponieść się muzyce tłuczonych butelek po piwie, okrzyków pijaków, zapachu żarcia dla szczurów, wymiocin i starych ludzi.
Oto ja. W knajpie dla złodziei i marginesu społecznego. Oto ja. W najpiękniejszym miejscu na świecie. Oto pieprzona ja, będąc nim, przy nim, bez niego.
Żegnaj rozsądku, wkroczyłam do pałacu ‒ bez szminki, pereł i sukni balowej, ale z podkrążonymi oczyma, obgryzionymi ustami i burzą włosów w nieładzie. Nadjechałam, zgubiwszy po drodze karetę ze złota i białego konia. A zamiast pantofelka i sens życia, czemu nie. Może nigdy go nie mając. Trudno.
Jak w każdej z bajek był jakiś On. Bliżej nieokreślona postać, w końcu pojawia się jedynie na końcu ‒ nie w barze, przede mną, obrzucając wszystko pobieżnym spojrzeniem, rozsiadając się niczym możnowładca i wydając rozkaz kelnerce. Ale akceptowałam tę historię. Więcej! Podobała mi się jeszcze bardziej.
Niedorobiony Książę czuł się dobrze w tym miejscu. I może to zamroczenie, upojenie absurdem, ale moje mięśnie rozluźniły się aż do przyjemnej wiotkości. Wyrzucałam z siebie ciążące powietrze raz za razem i uśmiechałam ‒ w ten głupkowato beztroski sposób, popijając największe piwo jakie mogłam zamówić. Jak w idiotycznej bajce dla dorosłych, bez szczęśliwego zakończenia. Trochę horrendum, ale tylko trochę i o to trochę za dużo.
Łyk ‒ jeden, drugi, trzeci. Kolejny duży kufel. Cisza w hałasie, bo nie rozmawialiśmy ze sobą wcale. Egzystowaliśmy: przy jednym stoliku, patrząc na trzech giermków, którzy wyciągnęli swe miecze i zapewne toczyli pojedynek o serce damy o nieskazitelnym sercu.
Niby nic takiego.
‒ A więc Sasuke ‒ zaczęłam, ocierając pianę z ust. Jego spojrzenie spoczęło na mnie.
Usłyszałam trzask szkła i roześmiałam się.
‒ Sakura.
‒ Dlaczego chciałeś, żebym z tobą wyruszyła?
Uniósł brew, mówiąc tym gestem, że nie rozumie, albo rozumie, jednak nie ma zamiaru odpowiadać.
‒ Wtedy ‒ rzuciłam. ‒ Dwa lata temu. Wiesz o czym mówię.
Nie śpieszył się z odpowiedzią. Upił kolejny, łapczywy łyk, oceniając wzrokiem odległość rycerzy od naszego stolika. Niczym pieprzony romantyk. Następnie odłożył kufel z trzaskiem, zarzucił ręką o oparcie krzesła i spojrzał w dal ‒ na kelnerkę, na kobietę siedzącą samotnie, podejrzanego mężczyznę, albo omdlałego pijaka, a może na nic, od tak.
‒ Zadajesz skomplikowane pytania, gdy napijesz się piwa ‒ stwierdził, rzucając mi jedno, wymowne spojrzenie. ‒ Ale nie dziwi mnie to. Zawsze byłaś wścibska.
‒ Nie wścibska, lecz ciekawa, a to różnica ‒ odparowałam, jednak po sekundzie postanowiłam uściślić, zdeprymowana jego obojętnością: ‒ Co do pytań; zadaję je ciągle, ale to właśnie alkohol pomaga mi je wypowiedzieć na głos. Wspaniały zamiennik serum prawdy i zastrzyku z adrenaliny, prawda?
Na potwierdzenie słów uniosłam kufel i przechyliłam go ostentacyjnie.
‒ Tragizm, bo to ty zabrałeś mnie w takie miejsce i zaproponowałeś alkohol. Więc winą obarczaj samego siebie.
‒ Może byłem nieświadomy.
‒ Może.
‒ A może miałem to w nosie.
‒ Sporo tych “może”.
‒ A może znam cię lepiej niż myślisz.
Umilkłam; był to jeden z tych dialogów, które kończą się w środku. Gdzieś między wypowiedzą dość niestosowną, przemilczaną odpowiedzią, a spojrzeniem trochę nienawistnym znad uśmiechniętych warg. Bez puenty. Bez sensu. Moment, w którym ganisz siebie za własne rozbawienie i brak czujności. I co zostaje potem? Omijane spojrzeniem i kontemplowanie własnych wdechów. Zupełnie jak za poranka. Zupełnie jak podczas niezręcznego marszu. Zupełnie jak ja i on próbujący imitować przyjaciół.
Wszystko wróciło.
‒ Niezręcznie ‒ zauważył.
‒ Odpowiedz ‒ burknęłam w odpowiedzi. ‒ Na moje wcześniejsze pytanie. Dlaczego chciałeś, żebym z tobą wyruszyła?
Uśmiechnął się złośliwie i wzruszył ramionami w teatralnej obojętności. Siał spustoszenie w każdym przekazie; werbalnym, niewerbalnym, tym wyimaginowanym; znajdującym się jedynie w mojej głowie. To ona narzucała mi spectrum wyobrażeń o potencjalnych odpowiedziach a’la przyjemna pogawędka dwójki kompanów. I to ją obarczałam największą winą za własną lekkomyślność.
‒ Nie wiem ‒ odparł w końcu.
‒ Nie wiesz, czy nie chcesz powiedzieć?
‒ Nie wiem ‒ powtórzył. ‒ Miałem wyruszyć, zobaczyłem cię i nadłożyłem trochę czasu. Nie planowałem naszego spotkania.
Wszystko było takie książkowe i standardowe. Każda moja myśl i reakcja. Zaciśnięcie dłoni na kuflu, mimowolne wstrzymanie powietrza, puste spojrzenie umocowane w jednym punkcie; w jego oczach. Niestety, nie odczytałam z nich wiele: mówił obojętną prawdę, skutecznie zabójczą, beznamiętną i naturalną. A ja? Ja, głupia ja. Ciągle ta sama, żadna inna nie mogłam spodziewać się innej odpowiedzi. I nie spodziewałam się. Ale jednak.
‒ To zmienia postać rzeczy ‒ odparłam. Dorzuciłam przez pomyłkę i roztargnienie jeszcze jedno, uświadamiając sobie słowa dopiero po ich usłyszeniu.
Powiedziałam:
‒ Myślałam, że…
Lecz słowa nie uderzyły w pustkę. Zwrócił się w moją stronę, skrzyżował ręce i popatrzył z kpiną, niemalże materialną; paliła jak ogień, skuwała jak lód, cięła niczym wiatr i paraliżowała tak jak robił to jedynie prąd.
‒ Że co? ‒ naciskał. ‒ Co myślałaś?
‒ Nie ważne. To nie ma znaczenia.
‒ Nie wiem ‒ sarknął. ‒ To ty poruszyłaś ten temat, pamiętasz?
‒ Tak. Już go kończę.
‒ Może na drugi raz lepiej dobierz narzędzia do konwersacji jeśli spodziewasz się konkretnej odpowiedzi.
‒ Nie spodziewałam się…
‒ Twierdzisz, że nie chciałaś usłyszeć czegoś innego?
Nie odpowiedziałam. Jakżebym mogła? Wstyd rozbierał mnie na jego oczach, serce sklejało pozostałe kawałeczki, a duma rozrywała moją osobowość na części pierwsze; domagała się zemsty. Znów, po raz kolejny, w prozie codzienności byłam tą upokorzoną, dziewczyną która kochała zbyt mocno, wierzyła zbyt łatwo, mówiła ze zbytnią swobodą głosu i myśli. Ale winą obarczałam przekaz wyimaginowany, prawda? Bo przecież nie ten zwodniczy uśmiech. Nie to zainteresowanie. Nie jego głos.
Spojrzeniem omijałam go z zadziwiającą skutecznością. Trwało to jednak tyle, ile piwa było w naczyniu i wraz z moją kreatywnością rozpłynęło się w marności czasu. Nie byłam w stanie zastosować uników, więc machnęłam w stronę kelnerki i krztynę za mocno uderzyłam szkłem o blat stołu. Czy zareagował? Nawet jeśli, nie byłam tego świadkiem, asystowałam przywołanej dziewczynie ze wzrokiem niemal wżartym w jej notes. Po chwili podeszła ‒ i dopiero wtedy poczułam się uwolniona od jego lekceważących oczu.
‒ Poproszę to samo ‒ mruknęłam.
Skinęła głową, zapisała na karteczce i zwróciła się w stronę mojego ciemiężcy. Towarzyszyłam im ‒ mierząc na ile odznacza na niej swoje piętno i niemalże jej żałując. Żaden ze światów nie zapłaczę nad jej potłuczoną łzą. A ona uwierzy, zapragnie, rozbudzi, wszystko po to, aby zniszczyć to w destrukcji Sasuke. I tak też się stało. Rozwarła usta, różowy rumieniec skradł jej godność, a dłonie uczepiły się fartucha drżąc z ekscytacji.
I było po wszystkim. Wiedziałam. Nie byłam głupia.
‒ A dla Pana?
Dla tego Pana jedynie twe serce; chciałoby się wykrzyczeć. Jedynie, bo przecież to nic istotnego. Dla niego tylko kolejny element, jedna ze słabości, coś czego powinnaś się wstydzić. Więc tak. Dla tego Pana serce na przystawkę. A może i duszę? Czemu nie. Sasuke Uchiha nie próżnuje. On chce i ma, on mierzy i dosięga i jest przy tym niebywale zuchwały, bo nie miarkuje w wartościach. Weźmie i będzie brał dalej, całą twoją przyszłość, przeszłość i nawet teraźniejszość. Ten Pan nie pogardzi niczym istotnym. Nie zostawi na Tobie nawet suchej nitki.
A ty? Co będziesz z tego miała? Księcia na koniu? Kochanka tragicznego z zakończeniem opisywanym w książkach? A może męża oddanego i płaczącego nad twoim grobem?
Nie. Będziesz mogła o nim śnić; może nie każdej nocy przepełnionej bólem i samotnością. Tak jak ja. Ale będziesz mogła, a nawet musiała. Przyśni ci się z dwa, może trzy razy, i z lubością będziesz przywoływała jego twarz, która z czasem zrobi się coraz bardziej wyblakła. Później, będziesz jedynie pamiętać mężczyznę z baru ‒ pana doskonałego.
Będziesz mną. Sakurą bez S.
Ale ona nie wiedziała. Nie mogła wiedzieć, że tonąc w tych niezwykle zwykłych czarnych tęczówkach, tak naprawdę patrzy w otchłań bez dna. Nie mogła wiedzieć, że z jego ust nigdy nie wypłyną poematy, a jedynie jad i proste, zmanipulowane słowa, które mają tylko jeden cel; odsłonić słabości rywala.
Nie mogła wiedzieć, że patrzyłam na niego tym samym spojrzeniem.
‒ Coś jeszcze?
‒ Coś jeszcze?
Machnięciem ręki zbył jej grzeczność, mówiąc, że to wszystko i dostrzegłam zawód w jej oczach, kilka niepewnych spojrzeń, zaciskanie kartki i długopisu. Straciła jego zainteresowanie bezpowrotnie. Miała przynieść dwa duże piwa. Miała przynieść “to samo” i od tej pory nie istniała w jego świecie. W moim jednak pozostawiła pewną myśl. Była elementem znaczącym, pstryczkiem w nos, pomachaniem przed twarzą kilkunastoma latami życia, a nawet łzą… a może zwłaszcza nią.
‒ A ty? Dlaczego odmówiłaś? ‒ Jego głos niespodziewanie wybudził mnie z letargu. Zmarkotniała, wpatrywałam się w piękną kobietę z rogu pomieszczenia. Miała rude, falujące loki, które ginęły za plecami i czerwoną sukienką. Towarzyszył jej mężczyzna w garniturze. Po kilku sekundach przypatrywania oceniłam, że jest prostytutką, a rzeczywistość uderzyła we mnie, sprawiając ból odczuwalny.
Nie byłam w pałacu. Nie byłam księżniczką. To nie Happy End.
‒ Tłumaczyłam ci. Chciałam wszystko poukładać ‒ wybąkałam, wzruszając ramionami.
Poskubałam serwetkę. Spojrzałam na płomień świeczki. Kilka razy kopnęłam własne krzesło piętami i poczułam obecność kelnerki. Ustawiła kufle i znów spojrzała na Sasuke. Ja podążyłam za nią i natknęłam na jego wzrok ‒ blisko mnie, bo pochylał się do przodu, opierając brodę na dłoniach.
‒ I udało się? ‒ spytał.
‒ Nie wiem.
‒ Nie wiesz, czy nie chcesz powiedzieć?
Rzuciłam spojrzeniem na dziewczynę, która zmieszana, spytała czy może zabrać brudne naczynia. Potaknęłam głową i uśmiechnęłam się ‒ wkładając w ten czyn zrozumienie czegoś kompletnie szalonego. Nie mogła wiedzieć co miałam na myśli. Gdy odeszła, po raz wtóry wzruszyłam ramionami.
‒ Nie wiem. Miałam to zrobić, ale wtedy Naruto poprosił, żebym cię odszukała. Nie planowałam naszego spotkania.
‒ Kąśliwe ‒ zauważył.
‒ I prawdziwe.
Zawirowało mi w głowie; to jednak nie przeszkodziło przed przechyleniem kolejnego kufla z łapczywością zawodowca. Zatraciłam się w tym. Rozkoszowałam się gorzkim smakiem chmielu i przymknęłam oczy, aby widzieć za mgłą obraz przesuwających się ludzi ‒ w prawo, w lewo, śmiejąc się, płacząc, krzycząc, nie mówiąc nic. Słyszałam gwar. Głośniej i głośniej. Plątanina słów nie mających żądnego znaczenia.
Tak. Nie. Może. Zamówić. Zabrać naczynia. Sasuke, Sasuke, S a s u k e.
Tak długo, aż nie wypiłam do końca. Wtedy czas znów przyśpieszył. Głosy ucichły. Obraz przestał mieć znaczenie. Nasze oczy zjednały się ‒ moje z determinacją uczepione jego. Brzydziłam się jego uroczymi rumieńcami. Brzydziłam się czerwonymi ustami, które musiały mieć posmak piwa. Brzydziłam się tym, jak je oblizywał. Brzydziłam się wszystkim, począwszy od rozmierzwionych włosów, kończąc na sposobie w jaki na mnie patrzył. A ten sposób był dziwny, wynaturzony i chory.
‒ Zamówię wódkę ‒ poinformowałam rzeczowo, tak, jakbym obwieszczała misyjny raport.
Nie potrafiłam zdefiniować wyrazu jego twarzy. Skinął głową po chwili, jakby ważąc w głowie ile promili alkoholu jest w stanie przyswoić każdy centymetr mojego krwiobiegu. I wstał. Zupełnie niespodziewanie, nie dając żadnej zapowiedzi. Zdezorientowana, rozejrzałam się dookoła i wlepiłam w niego nierozumne spojrzenie.
‒ Dokądś się wybierasz? ‒ spytałam.
‒ Muszę z kimś porozmawiać. Zaczekaj tutaj.
‒ Teraz?
‒ Po to tutaj przyszedłem ‒ mruknął i nie obdarzając mnie już nawet spojrzeniem, odwrócił się. Nim jednak zostawił mnie gdzieś za sobą, powiedział jeszcze: ‒ I to było planowane.
Można by myśleć, że to choroba. Choroba duszy. Choroba wyobraźni. Choroba naturalnie psychiczna, albo jeszcze niezdefiniowana, ale przymknęłam oczy, bo nie byłam pewna tego, co widzę. Ruda piękność w czerwonym i Sasuke, który jednym spojrzeniem odesłał klienta w garniturze za drzwi. Usiadł. Rozbawił ją. Powiedział kilka słów, które zamieniły się w zdania. Ona odrzuciła kosmyki włosów w tył, opierając nonszalancko twarz na swojej dłoni. Słuchała uważanie, wciąż uśmiechając się z rozmarzeniem i bez skrępowania błądząc łapczywym wzrokiem po jego twarzy.
Coś mnie zakuło, zapiekło, zmroziło ‒ wszystko na raz, ale to nie miało znaczenia, a nawet jeśli miało, to zabijałam to uczucie innym, innym i jeszcze innym. Ostatecznie, odrzuciłam niechciane myśli, finalizując swoją złość na jednym elemencie: zbierał informacje ‒ beze mnie.
Minęły minuty, które przerosły w kwadrans. Kwadrans zmienił się w pół godziny. Kilku zapijaczonych mężczyzn machało w moją stronę, jeszcze kilku pojedynczych zdobywców odesłałam z kwitkiem, gdy zbliżyli się do stolika. Wypiłam kilka kieliszków wódki i znużona, oraz zniechęcona, po raz ostatni spojrzałam w miejsce opiętnowane ‒ w róg baru.
Sasuke opierał się swobodnie, rozłożony na kanapie i uśmiechał dziwnie nieznanym mi uśmiechem. Kobieta flirtowała z nim, trzepiąc włosami, rzęsami i jęzorem.
Nie zbierał informacji. A nawet jeśli robił to wcześniej, wtedy było już po wszystkim.
Świadomość uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą, pięść zacisnęła się na kieliszku zduszając go.
Skinęłam na kelnerkę, wstałam, z łoskotem odsuwając krzesło i rzuciłam pieniądzmi na stół. Dziewczyna spojrzała na mnie ze współczuciem ‒ widziała wszystko, obserwowała nas, potem go i mnie na przemian. Oczywiście, że obserwowała.
Skinęłam na kelnerkę, wstałam, z łoskotem odsuwając krzesło i rzuciłam pieniądzmi na stół. Dziewczyna spojrzała na mnie ze współczuciem ‒ widziała wszystko, obserwowała nas, potem go i mnie na przemian. Oczywiście, że obserwowała.
Zaśmiałam się histerycznie ‒ ze wściekłości, autentycznego rozbawienia, bo przecież pomyślała, że cierpię. Że złamał mi serce ‒ i tak! to nie mijało się z faktami, prawda? Nie trzeba być znawcą, aby wydedukować ten osąd. A to trochę tragiczne. I śmieszne zarazem, bo to nie o to chodzi. Nie wtedy. Nie w barze. Moje serce było już sklejone. Duma natomiast krzyczała o pomstę.
Ona tego wiedzieć nie mogła.
Ja nie potrafiłam wyprowadzić jej z błędu.
Ostatecznie upokarzało mnie to bardziej, niż sama prostytutka w kącie, więc znienawidziłam ją czysto nieświadomie.
‒ Płacę za nas dwóch i zniszczony kieliszek ‒ oznajmiłam, zaczesując włosy do tyłu i próbując utrzymać balans. Nie patrzyłam już na nią. Nie patrzyłam na nic. Chciałam jedynie wydostać się z tego miejsca. Uciec z balu. ‒ Proszę podejść do stolika w rogu i powiedzieć temu Panu, że zapłaciłam rachunek, więc należy się Pani napiwek.
Nie czekałam za odpowiedzią. Chwiejnym krokiem wyszłam z baru ‒ wysoko zadzierając czoło.
Doprowadzając do bólu głowy.
*
Dumnie pokonałam pierwszą alejkę, z drugą miałam problem, a trzecia była moją zmorą. W międzyczasie uderzyłam raz pięścią w drzewo i kopnęłam w kamień trzy razy. Ale między próbami, a błędami, złorzeczeniami rzucanymi pod nosem w stronę Sasuke, odruchem wymiotnym ‒ trafiłam na statek. Bez kluczy. Zmuszona do koczowania pod drzwiami od kajut na zewnątrz, niczym zapijaczona bezdomna, która przepiła pieniądze w barze. Prawda.
Buzująca złość przeszła po godzinie. Odruchy wymiotne ustąpiły miejsca febrze. Drobna mżawka przerodziła się w ulewę. Świat funkcjonował ‒ mniej lub bardziej kulawo. A on zjawił się, przecinając pewnym krokiem oddzielający nas dystans. Czekałam na jego reakcje, wypalając dziurę w jego twarzy, jednak nie poszczycił mnie nawet spojrzeniem.
‒ Zapomniałam o tym, że to ty masz klucz do naszych kajut ‒ warknęłam, bardziej ciskając w niego zarzut, niż tłumacząc swoje położenie. ‒ Mogłam wyłamać klamkę z zamkiem, albo całe drzwi z zawiasami, ale nie chciałam narobić kłopotów Ro.
‒ Przynajmniej otrzeźwiałaś ‒ odparował, zagłuszając łoskot deszczu pobrzmieniem kluczy. Chwilę bojował z zamkiem, zanim dopasował odpowiednik, a ja czekałam: sekundę, dwie. Tyle wystarczyło, aby zapanowała nade mną rządna zemsty ‒ duma.
‒ Miałam na to sporo czasu, nie sądzisz?
‒ Słyszę przyganę w twoim głosie.
Drzwi ustąpiły, a ja poderwałam się z ziemi, wsuwając do środka niezgrabnym krokiem. W pierwszym odruchu rzuciłam się w stronę grubego koca, szczelnie otulając nim ciało. Instynkt przetrwania zwyciężył, a ja odhaczyłam małe zwycięstwo w bitwie priorytetów.
‒ Mieliśmy zbierać informacje ‒ podjęłam temat, bacznie przyglądając się, jak niewzruszony dobiera kolejny klucz od swojej kajuty, następnie podając mi mój. Wszedł do swojego pokoju, a ja podążyłam za nim ‒ z bliżej niezrozumiałych mi przyczyn.
‒ To też robiłem podczas twojego niedysponowania ‒ odparł.
‒ Myślałam, że przyjście do tej knajpy jest przerwą w zwiadzie. Mogłeś mi powiedzieć. Pomogłabym ci.
‒ To nie było konieczne. I było przerwą: dla ciebie.
Wściekła, rzuciłam kluczykami o stolik.
‒ Mamy współpracować, a nie uganiać się za paniami lekkich obyczajów.
‒ Idź spać ‒ poinstruował mnie z lekkością w głosie, niczym przyjaciel dający dobrą radę. Nie byłam nawet na tyle wiarygodna, aby zmusić jego brew do drgnięcia, jego usta do zaciśnięcia się w grymasie niechęci, do kamiennej fasady czy warknięcia i wyrzucenia mnie z pokoju. Nie byłam niczym na tyle istotnym w swojej wściekłości, aby pobudzić coś tak trywialnego do pobudzenia. Byłam niczym.
‒ Nie mam ochoty.
‒ W takim razie jutro w dalszym ciągu będziesz niedysponowana. A czeka nas znój podróży statkiem.
‒ Żyłam i bez twoich rad. Co więcej? Wykonywałam powierzone mi misje z rzetelnością również bez nich.
Przewrócił oczyma i bez zbędnych zapowiedzi począł odpinać guziki koszuli. Wciąż niewzruszony.
‒ W porządku ‒ mruknął, nie poskąpiwszy mi lekceważącego wzruszenia ramionami. Chciałam odwrócić się na pięcie i wyjść trzaskając drzwiami, jednak powstrzymał mnie kolejnym, teatralnym westchnięciem w akompaniamencie złośliwego uśmiechu. Wiedziałam, że w pewnym momencie moja wściekłość zmieniła się w coś chorego - nieco masochistycznego, ciekawskiego, niezrozumiałego, bo przecież wciąż tam byłam, prawda? Nikt nie trzymał mnie w żelaznym uścisku i nie zmuszał do wysłuchiwania słów niechcianych. Nikt nie wołał za mną, gdy próbowałam wyswobodzić się z tej upokarzającej sytuacji. Co więcej? Czekałam, jakby szukając dalszej zachęty, kontynuacji. Więc odrzuciłam od siebie myśl, że stanęłam, wrośnięta w jego pokój jakbym była jego stałym elementem i wlepiłam w niego zainteresowane spojrzenie.
‒ Zastanawia mnie ‒ zaczął, udając brak zainteresowania. ‒ Dlaczego aż tak się złościsz?
‒ Czy to nie oczywiste?
‒ Najwidoczniej nie, skoro pozostała wątpliwość.
‒ Nie jestem już małą dziewczynką ‒ zastrzegłam, nie wiedząc kiedy machając palcem wskazującym w powietrzu. ‒ Mamy pracować razem. Takie przynajmniej dostałam wytyczne. Uwłacza mi to, że wykonujesz ruch za moimi plecami i prowadzisz samowolkę. Kiedyś było inaczej. Ale kiedyś zostawmy przeszłości. Teraz jestem bardziej użyteczna, niż możesz sobie to wyobrażać.
Mruknął pod nosem, wyrażając aprobatę, a kolejny guzik poległ w walce i odkrył większy kawałek torsu.
‒ A więc dlaczego nie oponowałaś, gdy wstałem i poinformowałem cię, że muszę z kimś porozmawiać? ‒ spytał, rzucając mi prowokujące spojrzenie. ‒ Dlaczego dopiero teraz, Sakura?
Skrzyżowałam ręce, mrużąc oczy.
‒ Do czego zmierzasz? Byłam ogłupiona. Nie wiedziałam do kogo idziesz i po co. Nie jestem wróżką.
‒ W takim razie mój błąd. Kiedyś byłaś po prostu bardziej domyślna.
I ostatni.
Zdjął, a następnie cisnął koszulę na łóżko.
‒ To poniżej mojej godności ‒ burknęłam. ‒ Nie zamierzam urządzać z tobą przepychanek słownych. Chciałam jedynie zasugerować ci, abyś nie wykluczał mnie przy rozmowach z potencjalnym źródłem informacji. No chyba że zamierzasz wymieniać prywatne uprzejmości z prostytutkami; w takim wypadku nie mam obiekcji.
Parsknął.
‒ Więc o to chodzi?
‒ Oszczędź mi i sobie tych bzdur ‒ obruszyłam się. ‒ I dobranoc, Sasuke.
Nim jednak na dobre wcieliłam plan ewakuacyjny w życie, sama uśmiechnęłam się z odrobiną kpiny. Może zapanowały nade mną żądze nieczyste, a może po prostu alkohol poruszył pewne trybiki w głowie. Nie wiedziałam i szczerze mówiąc; miałam to gdzieś.
‒ Chciałabym wiedzieć po co ciągnąłeś mnie do baru, skoro i tak zamierzałeś sam prowadzić rozmowy? Nie byłam ci potrzebna; więc może to ty mijasz się z prawdą, Sasuke.
Wystartowałam z miejsca, czując nagle, jak brutalnie ciągnie mnie w tył. Chciałam zaprotestować, uskoczyć, zrobić wszystko, aby uniemożliwić mu wyrzucenie mnie z pokoju, jednak zdążył pochwycić mnie za ramiona i popchnąć w stronę ściany. Uderzyłam boleśnie, czując jak prąd przechodzi wzdłuż kręgosłupa, aż do głowy.
‒ Co robisz?
‒ Przestań mówić ‒ warknął wściekle, zbliżając się swoim ciałem do mojego. Drgnęłam, jakbym chciała uciec przed napastnikiem, a następnie skamieniałam, jakbym tylko na to czekała. I dalej było już tylko gorzej. Na usta cisnęły się elokwentne wypowiedzi; nigdy nie wypowiedziane, a w głowie miałam istny huragan przekleństw i bluzg. Zapanował nade mną strach i nienawiść, która dodawała odwagi. Byłam pewna, że jestem gotowa spoliczkować go w każdej chwili, jedynie czekając na…
Znak. Znak, który nigdy nie miał się pojawić. Nie byłam gotowa na nic. Patrzyłam na niego tępo, z mieszanką emocji wręcz destrukcyjną. Byłam wściekła, upokorzona, smutna, przerażona i oczarowana. Byłam pieprzoną Sakurą z S namalowanym dobitnym kolorem.
‒ Chciałem spędzić z tobą chwilę lub dwie ‒ szepnął, pochylając się nieznacznie nad moim uchem. ‒ Tak trudno ci w to uwierzyć?
‒ Bardzo trudno.
‒ Może ludzie faktycznie się zmieniają? ‒ sparował.
‒ Może już w to nie wierzę?
‒ I kto teraz mija się z prawdą?
Nie mogłam oddychać. Otworzyłam usta, aby złapać powietrza. Dławiłam się w histerii, w jego bliskości i oczach, które wydały mi się smutne. Patrzył na mnie przez sekundę, a może nie patrzył wcale. Wszystko było jak mignięcie światła. Rzeczywistość zniknęła, gdy jego wargi z brutalnością zdejmowały z moich pocałunki. Nagle. Pod pływem chwili, mrugnięcia okiem, czy wdechu ‒ wpił się w moje usta zostawiając za sobą nieludzkość. Sekunda, dwie, może trzy. Całował mnie bez delikatności, z zamkniętymi oczyma i napierając ciałem prawie że bezładnym. Jego sylwetka poruszała się zwinnie ‒ czułam jego zapach, dotyk, ciężar. Zaślepiony pożądaniem nawet nie zauważył odtrącenia, bowiem stałam osłupiała, nie mogąc ruszyć wargą, nie mogąc też całkowicie odepchnąć jego sylwetki. Nie mogąc nic. Po prostu. Czekałam, aż rozwój wypadku zdecyduje za mnie. I decydował ‒ mniej lub bardziej kulawo, jak ten deszcz, cały dzisiejszy dzień, świat który działał i miał działać dalej nawet jeśli mój runął.
Dłoń, która przytrzymał moje nadgarstki zelżała, układając się z delikatnością na moim policzku. I w tym momencie przerwał, jakby oparzony. Zniknął pocałunek. Jego dotyk. Bliskość. Nie patrząc na mnie, starł pocałunek ze swoich ust po czym odwrócił się i skierował ku pryczy z kamiennym wyrazem twarzy.
A ja stałam, kiedy on robił kolejny krok. Wstrzymałam powietrze, a on pochwycił koszulę i rzucił nią w bok z furią. Zadrżałam ze strachu i podniecenia, a on przystanął, tyłem do mnie. Widziałam jedynie szerokie ramiona, nagie plecy oraz zakończenie blizny.
Zawahałam się, robiąc krok w kierunku drzwi, po czym zamierając w bezruchu.
‒ Dlaczego to zrobiłeś? ‒ wydukałam w końcu. Sądziłam, że odpowie mi ciszą; w gruncie rzeczy liczyłam na to. Wypowiadając pytanie na głos nie liczyłam się z odpowiedzią, chciałam jedynie wypełnić obowiązek wobec własnego sumienia. Chciałam móc zasnąć po kilu godzinach i obudzić się z rana nienawidząc i gardząc ‒ nim, nie sobą.
‒ Nie udawajmy, że tego nie chciałaś ‒ odburknął, a ja, niczym ćma lecąca w stronę rozgrzanej żarówki zrobiłam kilka kroków w jego stronę. Moja ręka znalazła się na jego ramieniu i zmusiła do zawrócenia.
‒ Dlaczego? ‒ ponowiłam pytanie, wpatrzona już w obojętność jego oczu. ‒ Odpowiedz mi. Proszę.
Chciałam go złamać. Złam pieprzony kod dostępu. Wybić odpowiedni szyk cyfr, a może szturmem zdobyć bazę. A może, tylko może… poczekać, aż strażnik dopuści mnie do kawałka swojej natury; czy byłam aż tak naiwna, by dopuszczać taką ewentualność? Może tak. A może zupełnie nie, bo szukałam jedynie pretekstu, aby nienawidzić i posypać prochem trumnę ze swoją dziecięcą miłością. Taki o, pomysł, aby nie winić siebie, lecz czynniki zewnętrzne.
‒ Po co? ‒ syknął. ‒ Zostawmy kiedyś przeszłości.
Pokiwałam głową z irytacją.
‒ Całujesz mnie, a potem odtrącasz wyraźnie wściekły, że do tego doszło. Jak mam nie zadawać pytań? Kto by ich nie zadawał?
‒ Sprawdzałem coś ‒ odpowiedział automatycznie, a ja odsunęłam się o kilka centymetrów mrużąc powieki.
‒ Coś? ‒ powtórzyłam łamiącym głosem. ‒ Sprawdzałeś coś? Co sprawdzałeś? Ciężko tu cokolwiek sprawdzić.
Patrzył na mnie wrogo, w skupieniu analizując reakcje. Trzęsłam się, mimo że tak bardzo starałam się zapanować nad ciałem. Zagryzałam usta do bólu, mimo że przestałam go czuć w ogóle. Wyłam, chociaż tak naprawdę stałam w ciszy. Było mi zimno, chociaż w pokoju panował zaduch. I czułam… wszystko czułam od nowa, jakby ktoś uderzał mnie na przemian: w brzuch, głowę, w twarz, ciągnąc za włosy, gryząc w dłonie. On jednak nie miał zamiaru skrócić tych męczarni. Stał nieruchomo, bez drżenia nawet małego palca. Jego usta tkwiły w wąskiej linijce. Oddychał miarowo i spokojnie, z całą pewnością z pustką w głowie, po prostu obserwując. I było mu ciepło: na jego nagim ciele nie pojawiła się nawet drobna oznaka dyskomfortu.
Fuknęłam w porywie, wyrzucając ostentacyjnie ręce w powietrzu.
‒ To, czy nadal mi zależy?! ‒ niemalże ryknęłam. ‒ Czy jestem tak łatwa na jaką wyglądam? Czy cię pragnę? To sprawdzałeś, Sasuke?
Milczał. Zmrużył jedynie oczy i tyle wystarczyło, żebym złapała się za głowę, niemalże płacząc ze śmiechu.
‒ Wystarczyło spytać ‒ jęknęłam z rozbawieniem. ‒ Naprawdę. Nie jestem na tyle obłudna. Tak. We wszystkim tym jest krztyna prawdy. Po co była ci ta wiedza? Jesteś aż tak okrutny, aby rozkoszować się czyimś upokorzeniem? Na tyle zdziczałeś w tej swojej zasranej samotności?
Zapragnę cię, a ty mnie odrzucisz. Zapłaczę, a ty niewzruszony odejdziesz. Powstrzymam cię, lecz ty wykrzyczysz mi nienawiść. Mimo to, przyznam się do błędu. Powiem, że kocham, mimo nie kochania. Uderzysz mnie po raz ostatni… A ja dam ci uśmiech, jakbym nie poczuła bólu.
Zdesperowana, w amoku, pijana emocjami i pobudzona bólem, szarpnęłam go za rękę, zupełnie nieświadoma zagrożenia. Strącił moją rękę z obrzydzeniem i z furią w oczach obdarował mnie jednym z najpiękniejszych uśmiechów zniszczenia jakimi dysponował. Wstąpiłam w ziemię, już mniej pewna, mniej opanowana. Mimo to, wyszeptałam:
‒ Nie odwracaj się ode mnie po raz kolejny. Nie jestem małą dziewczynką, którą możesz porzucić na środku drogi dwa razy z rzędu.
‒ Doprawdy?! ‒ fuknął z odrazą w głosie. Następnie zaśmiał się szyderczo i był najbardziej przerażający widok w moim życiu. Patrzyłam na niego, nie zdając sobie sprawy z własnej fascynacji, a on otarł nieistniejącą łzę, westchnął, kręcąc z politowaniem głową, wzniósł wzrok w niebo, aby po chwili cisnąć jadem prosto w moje oczy: ‒ Nie jesteś? Więc dlaczego na to pozwoliłaś?
‒ Pozwoliłam na co? Na pocałunek, na zostawienie mnie? Do czego odnosi się twoje pytanie?
Tym razem on umilkł. I to był kolejny dialog, który miał skończyć się na niewypowiedzianej odpowiedzi, ze znakiem zapytania wiszącym w powietrzu. Odwracał się powoli, a jego oczy zamknęły się zmywając całą irytację z jego twarzy. Znów stawał się obojętnym zoombie, zaprogramowanym na uderzanie.
Nie mogłam na to pozwolić.
‒ Sasuke ‒ zaczęłam. Zbył mnie machnięciem ręki, kierując się w stronę wyjścia. Wyciągnęłam dłoń w jego kierunku, lecz zanim zdążyłam dotknąć jego ramienia, on już trzymał ją w swoim uścisku. Łzy napłynęły mi do oczu, gdy wzrokiem przekazał mi swoją nienawiść: furię młodego Sasuke, którego chciałam powstrzymać przed walką podczas drugiej części egzaminu na chuunin’a. Jego dłoń zaciskała się na mojej w ten sam sposób. W ten sam sposób patrzył. W tej samej kolejności. I to trwało. Sekundę, dwie, jak ten pocałunek, jak uśmiech w gabinecie Hokage dwa lata temu. Wszystko i tak miało zostać sprowadzone do tego dnia. Straciłam jego zaufanie już wtedy. Teraz jedynie pieczętował to zjawisko.
‒ Jak wtedy ‒ rzuciłam, a on, jakby nie zdając sobie wcześniej z tego sprawy, oprzytomniał puszczając mnie z delikatnością.
‒ Myślisz, że to ma dla mnie jakieś znaczenie? ‒ spytał po chwili.
‒ Tak, myślałam, że ma. Myślałam, że…
‒ Nie, nie myślałaś ‒ przerwał mi ostro. Za ostro. Jego dłonie zacisnęły się na moich ramionach. I dopiero wtedy ujrzałam, jak bardzo starał się zapanować nad własną wściekłością. ‒ Wierzyłaś. Miałaś nadzieję. Ale nie myślałaś, bo gdybyś rzeczywiście użyła rozumu nie wymówiłabyś tych słów. Nie byłoby cię tutaj. Na pewno nie patrzyłabyś na mnie tym wzrokiem, prowokując do wszystkiego…
‒ Mam cię przeprosić? ‒ syknęłam. ‒ Przeprosić, za to, że jestem taka naiwna, tak? Mam błagać o wybaczenie, bo jestem idiotką, która wierzy, że można kogoś odkupić, a nawet jeśli nie wierzy, to ma nadzieję. Mam patrzeć w lustro i napluć na własne odbicie, bo przez ułamek sekundy pokazałam swoją słabość. Ludzką słabość. Ty również takowe posiadasz ‒ tyle, że ja ich nie znam.
Wspięłam się na palcach, dotykając jego policzków. Próbował oszukać emocje, zakryć zaskoczenie i nie patrzeć na mnie, a ja z uporem maniaka, mówiłam wciąż: “spójrz na mnie”, nie do końca świadoma sytuacji. W końcu poległ, jego smutne oczy spoczęły na moich, a warga drgnęła, jakby miał przyznać się do błędu. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Została tylko bruzda, która była dowodem na to, że nie straciłam kontroli zmysłów.
‒ Dlaczego tak bardzo udajesz?
‒ Nie udaje ‒ odparł.
‒ Udajesz. Powiedz prawdę. Albo cokolwiek co ma sens.
‒ Chcesz je poznać? ‒ spytał. ‒ Moje słabości, Sakura. Chcesz je poznać? Będzie żyło ci się z tym lżej? A może dopiszesz do listy swoich argumentów, że mam uczucia?
Pochwycił moje dłonie i po raz kolejny, z niebywałą delikatnością przenosząc je w dół, a następnie puszczając.
‒ Cierpię ‒ zaczął. ‒ Każdego dnia. Od nowa i od nowa i ten ból, to nie rozrywanie skóry, mięśni, kości, na końcu całej ręki. Nie. To ból w głowie. Nie mogę oddychać i spać, czasami jeść i myśleć. Ale człowiek ma do to siebie, że myśli wciąż, więc to tak, jakbym w kółko skazywał siebie na to, co sprawia mi największy ból, rozumiesz? Nie mogę nawet nikogo winić, bo to moja wina.
Odwrócił się, kierując w stronę materaca, następnie wykonał kanonadę bezcelowych ruchów: podnosząc coś, odrzucając, przesuwając, poprawiając. Westchnął finalnie, ocierając pot z czoła, po czym zwrócił się w moją stronę.
‒ Nie mogę gładzić nikogo po policzku. Nawet nie mogę na nikogo patrzeć. I to się nie zmieni. Będę trwał. Oddychał. A twoje pieprzenie mi nie pomaga. Patrzenie na mnie oczami dziecka. Rozmowy, które…
‒ Czy to jest to, co sprawdzałeś całując mnie? ‒ wtrąciłam nagle, wypluwając te słowa z obrzydzeniem. ‒ Czy możesz kogoś dotknąć inaczej, niż poprzez zadawanie mu bólu?
Nie wiem co na niego wpłynęło. Moja zdeterminowana postawa. Nienawistny wzrok. Słowa, pełne jadu i prawdy? A może wszystko na raz, bo jednak nie okazałam się tą samą, naiwną Sakurą, która spijała każde słowo. Która, niepokochana, wciąż kochała za mocno. Wtedy byłam po prostu cholernie zranioną Sakurą. Tą, która za moment odwróci się, albo go spoliczkuje. I to dlatego jego słowa zginęły w głuszy. Oczy patrzyły na mnie jakby z litością, a może żalem. Nie chciałam tego.
Pokiwałam głową, skrywając oczy za dłonią, aby siłą zmusić się do niepatrzenia.
‒ I jak rezultat, Sasuke? ‒ spytałam szeptem, by dodać pewnym tonem i spojrzeniem umocowanym w jego oczach: ‒ Skoro już byłam elementem tego eksperymentu, chce wiedzieć jakich wniosków dokonałeś.
Nie odpowiedział.
Zrobiłam pierwszy krok. Drugi i trzeci, a następnie popchnęłam go, by znów przygotować się do natarcia.
‒ Zrób coś dla mnie i odpowiedz chociaż na to jedno pytanie!
Sparował napaść moich dłoni, łapiąc je w locie i odrzucając w dół.
‒ Chciałem ścisnąć cię za gardło i przygwoździć do ściany. Nie mogłem znieść twojego wzroku. Nawet teraz nie mogę słuchać twojego głosu. Nie mogę wytrzymać twojej obecności. Rozkoszowałbym się zadawanym ci bólem. Może wtedy poczułbym się lepiej ‒ wyrecytował automatycznie, po raz kolejny ponawiając obronę.
‒ Więc dlaczego jeszcze tego nie zrobiłeś? Co cię powstrzymuje? Bo przecież nie sentyment. Nie uczucie. Zatem co?! Chce wiedzieć. Zrozumieć! ‒ ryknęłam, w desperacji sięgając po koszulkę, którą rzuciłam w niego bez zastanowienia.
‒ Bo cię nienawidzę.
Zastygliśmy w bezruchu. Pochłonęła nas cisza tak przepełniona dialogami, że miałam ochotę
zakryć uszy by zagłuszyć ten nieistniejący wrzask. Nie płakałam. Nie byłam też smutna czy zaskoczona. Po prostu wszystko wydawało mi się zbyt głośne, zbyt trudne i zbyt obojętne. Jakbym przestała żyć.
Nie potrzebowałam więcej. Odwróciłam się machinalnie ze skamieniałą miną, wzrokiem opartym na ziemi, dłońmi spływającymi bezradnie wzdłuż ciała i skierowałam się ku wyjściu. Usłyszałam na koniec jeszcze jedno, jednak nie wiem czy był to wytwór jedynie mojej wyobraźni, a może przeinaczenia. Zresztą, nie miało to żadnego znaczenia. Nie uplasowałam tego w żadnym kontekście.
Usłyszałam jego cichą kontynuacje:
‒ Bo jesteś moją słabością.
*
Kłamstwa mogą być naprawdę słodkie.
Mogą. Chcę żebyś mnie nienawidził. W nich to ja jestem tą złą. Nieczułą i zgorzkniałą. Jestem okrutna, konkretna i silna. Jestem nim. Chce cię nienawidzić. Miło czasami nakłamać tej miłej Pani z lustra. Uśmiechnąć się uśmiechem kogoś innego. Wzruszyć ramionami. Okłamać siebie. Okłamać świat.
Słodkie kłamstwa, którymi chciałabym się karmić. Kreatywnie. Bardzo realistycznie. Być kimś innym chociaż w tych pieprzonych kłamstwach. Pleść poematy ze słów nieprawdy nie jako dziewczynka, ale już jako kobieta.
Nie jako Sakurą. Ale zawsze. Akurat wtedy… Słyszę swoje imię. Ignoruje je. Ktoś je powtarza i tak w kółko i w kółko, i już wiem, że nią właśnie jestem, a gorzka prawda triumfuje.
‒ Sakura? Co się stało?
Słowa, w pierwszej chwili w ogóle do mnie nie dotarły. Dopiero szarpnięcie za ramię zmusiło mnie do jakiejkolwiek reakcji, a więc oszczędzając w gestach, otworzyłam jedynie oczy. Ujrzałam twarz Ro. Uśmiechnęłam się. Odgarnęłam kosmyk mokrych włosów za ucho; w odruchu, bo przecież maniery miałam wżarte w skórę, umiejętność tajenia przed światem wszystkiego co związane z Sasuke również. Ro nie różnił się niczym od reszty, więc grałam, jak wyrachowana idiotka, nie zdając sobie jeszcze sprawy, że miał moje uczucie już na widelcu.
‒ Ro ‒ zaczęłam, wciąż z przyklejonym uśmiechem. Rozejrzałam się i podźwignęłam się na kolanach, rozciągając mięśnie. Nieruchomo tkwiłam na zewnątrz, przemoczona do suchej nitki. Kogo zresztą to obchodzi? Wystarczy odbębnić swój ciąg zachowań i gestów, a potencjalny pomagier zmyje się w marności czasu. Nikogo tak naprawdę nie obchodzi czyjeś cierpienie i nie sądziłam, by mój nowy znajomy stanowczo odbiegał od tej reguły. Więc jedno za drugim, próbowałam przyśpieszyć nieuniknione. ‒ Trenowałam. Chyba trochę zbyt intensywnie. Nie jestem w formie.
Skrzywił się.
‒ Kto cię skrzywdził?
Mierzyliśmy się chwilę wzrokiem, a ja oceniałam, na ile mam sił i samozaparcia, aby spędzić dziesięć minut na wmuszaniu w niego słów nierealnych, a on, na ile podatny jest, aby te je spijać. Słodkie kłamstewka. Cóż, racja, czasami zdarzają się ludzie z kompleksem wybawiciela. Ostatecznie kończyło się na tym samym, jednak prawdopodobnie zależało im, aby nie katować się wyrzutami sumienia. Oni sam musieli odbębnić swój ciąg.
‒ Skrzywdził? Jesteś taki kochany. Myślisz, że jestem tutaj i płaczę, bo ktoś mnie skrzywdził. Nie. Nikt tego nie zrobił. To byłam ja. Zawsze jestem ja.
‒ O czym ty mówisz?
Pokręciłam głową i odrzuciłam ręce bezładnie w powietrzu. Następnie zaśmiałam się przez łzy. Płakałam. Cały czas, nawet wtedy, kiedy starałam się uśmiechać. I to wtedy zrozumiałam, że przegrałam i ktoś w końcu nakrył mnie na prawdzie, tak jak ja próbowałam nakryć na niej Sasuke. Nie byłam od niego w niczym lepsza.
I postanowiłam to zmienić.
‒ Zabierz mnie stąd, proszę. Nie zostawiaj mnie.
Następnie ciąg zdarzeń połączył nasze zachowania w jedno. Przytulił mnie. Zapewnił, że nie zostawi. I pocałował. A ja mu pozwoliłam, jak dziwka, ale taka nie do końca. I zabrał, tak jak prosiłam. Do siebie.
Będąc nim, przy nim, z nim.
___________________________________________________
Jeju! Jak ja bym chciała za parę lat (jak już trochę podskoczę z pisaniem w górę) wykształcić sobie podobny styl pisania. Jest tajemniczo, niepokojąco i w swojej wyjątkowości doskonale. Postać Sasuke wykreowana w tym opowiadaniu to czysta miłość. A zakończenie (z równie zagadkowym Ro) dosyć niespodziewane, wprawiające mnie w maniakalne wyczekiwanie na kolejny rozdział. Ściskam, pozdrawiam i niecierpliwie czekam.
OdpowiedzUsuńOjej, dziękuje, że mimo tylu błędów i tak wypatrzyłaś pozytywy i poczęstowałaś mnie miłymi słowami <3 I cieszę się podwójnie, że sama postać Ro - który jest takim dodatkiem, ponad to całkowicie wykreowanym przeze mnie - nie jest nudna i męcząca. No nic! W takim razie natchniona Twoim komentarzem biegnę pisać trójkę. Dziękuje jeszcze raz i również pozdrawiam! :*
OdpowiedzUsuńJa... Nie wiem co napisać... Matko tak się wkręciłam co scena to mi serce wali. W barze , na pokładzie a ja chodzę cała znerwicowana , uśmiechnięta , podekscytowana... Kobieto nie często zostawiam kom. ale tu po prostu muszę. Jakieś styki w głowie mi ruszylas i przeżyłam rozdział. Nie przeczytałam ale przeżyłam! Gratulacje... !!!
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak się cieszę! Bardzo mi miło, że postanowiłaś mi to napisać - to bardzo budujące, zwłaszcza, że nie jestem dosyć pewna siebie jeśli chodzi o pisanie. Także dziękuje! Na pewno sprawiłaś mi przyjemność i dodałaś motywacji <3
UsuńDziękuje, dziękuje, dziękuje i dużo ciepełka życzę! :*
Jeszcze dodam, że skupienie się na głównych bohaterach i ich relacjach wychodzi ci bezbłędnie... :**
OdpowiedzUsuńCześć Mitshie!
OdpowiedzUsuńRozdział jest fenomenalny, ciekawy i bogaty w emocje.
Zgodzę się z poprzedniczkami - piszesz bardzo tajemniczo.
Używasz wielu słów i sformułowań, o których istnieniu ja nie wiedziałam XD
Mam jednak pewną obiekcję:
RODZIAŁ „NIE WIEM”
„‒ Nie chciałbyś móc ruszać ręką? (…) ‒ Ruszać? Potrafisz mi ją przywrócić? ‒ spytał z kpiną.” - Sasuke nie ma ręki.
ROZDZIAŁ „NIE”
„Nie zwrócił się w przeciwną stronę. Po prostu przeniósł wzrok na filiżankę, krzyżując ręce na piersi.” - 1
„Jego dłonie zacisnęły się na moich ramionach.” - 2. Sasuke ma obie dłonie.
Nie dziwię się, że przeoczyłaś ten fakt, bo czytając w kółko to samo można oszaleć i pomieszać informacje, zwłaszcza, że w głowie kotłuje się milion myśli na minutę :D
Całą reszta jest perfekcyjna. ;)
Teraz akcje: Sasuke w tym barze faktycznie pojechał. Podczas jego i Sakury rozmowy zastanawiałam się jaki ona wyciągnie argument. I gdy powiedziała, że mógł iść sam, bo i tak nie zamierzał jej wtajemniczać, mało nie padłam z zadowolenia :D
Sama postać Sasuke jest dosyć... rozdarta, czego nie było widać wcześniej. Tak jakby coś chciał, a jednocześnie tego nie chciał. Nie dziwię się, że Haruno chodzi rozdrażniona!
Jestem ciekawa jak daleko zajdzie sprawa z Ro (fajne imię, nie muszę się wysilać z zapamiętaniem XD).
Sakura sama siebie nazwała dziwką, i to w sumie tak wyszło trochę. ALE NIE DO KOŃCA! :D Ciężko mi przewidzieć co się wydarzy. Czy może Sasuke ujrzy ich, gdy ten ją będzie niósł, czy może rano ona będzie wychodziła z jego pokoju...? Czy to, czy tamto...? Mam jeszcze kilka domysłów, ale to na potem. No i w końcu ciekawi mnie jak Sasuke się do tego ustosunkuje.
Podoba mi się Sakura. Jest zakochana, ale nie aż tak posranie jak w mandze. Jest świadoma swej pozycji w... tej relacji. Że się tak wyrażę, gdyż RELACJA nie jest adekwatna do sytuacji.
„‒ Chciałem ścisnąć cię za gardło i przygwoździć do ściany. Nie mogłem znieść twojego wzroku. Nawet teraz nie mogę słuchać twojego głosu. Nie mogę wytrzymać twojej obecności. Rozkoszowałbym się zadawanym ci bólem. Może wtedy poczułbym się lepiej ‒ wyrecytował automatycznie, po raz kolejny ponawiając obronę.” - i cała reszta do końca akapitu. Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że to nie była prawda. Przynajmniej nie do końca. Uważam, że Sasuke ma więcej powodów, a powiedział tylko ten jeden. No i że jej nienawidzi. Może się mylę, ale czegoś mi tu brakowało. Tak jakby zapewnienia z jego strony. Większego potwierdzenia prawdy, którą sam powiedział.
Jak to z nim i jego popapraną psychiką będzie – zobaczymy ;)
Na razie dziękuję w imieniu Czytelniczek za rozdział, trzymam kciuki za kolejną część, wysyłam masę pozytywnej energii i ślę pozdrowienia.
Całusy!
Kurcze! W pierwszej kolejności dziękuje za wytknięcie mi tych błędów, zwłaszcza, że - o zgrozo! - w trzecim rozdziale mam napisane, że Sasuke jedną ręką podpiera sobie głowę, a w drugiej trzyma butelkę, więc kompletnie o tym zapomniałam! ;o Co za wstyd! Ale dziękuje, już poprawiam i teraz będę na to bardziej zwracać uwagę, bo ja cię kręcę... siara trochę, żeby zapomnieć, że główny bohater nie ma jednej kończyny. Takie tam. Mitshie się przejęła... >.<
UsuńCo do reszty komentarza to jestem ci bardzo wdzięczna za tak wyczerpującą opinię <3 i to jakże pozytywną. Cieszę się, że tak odbierasz Sasuke i że nie przeginam w żadną ze stron. P.s Imię wymyśliłam specjalnie takie krótkie, bo sama mam zwyczaju zapominać o WŁASNYCH wymyślonych bohaterach jeśli są mniej istotni. xD I tak, zgodzę się, że w końcówce czegoś nie było dopowiedzianego, ale mam nadzieję, że niedługo będę mogła kontynuować ten wątek w bardziej wyczerpujący sposób.
Jeszcze raz ogromnie dziękuje za wszystko! I pozdrawiam cieplutko! :):*
Mitshie! <3
OdpowiedzUsuńDzisiaj krótko, niestety. ._. Nawet nie wiesz, jak ucieszyłam się na nowy rozdział tutaj – zwłaszcza w momencie, gdy go już przeczytałam, po tych wszystkich emocjach.
"Nienawidzę cię" – komuś tu idzie ciężko wyrażać uczucia... Czyżby chciał ją odepchnąć? To byłoby dla niego takie typowe. Gdyby nie ta końcówka, którą też się jakby zdradził... poniekąd.
No i ten moment, gdy mówił o sprawianiu bólu – totalnie skojarzyło mi się z Greyem! XD Przyjemniejsze dla niego było robienie krzywdy, niż całowanie. Nie martw się, żeby nie było, tylko ta jedna rzecz tak mi się skojarzyła z 50TG.
No i ta końcówka! :o Ro, przestałam cię lubić. Pfu! No i Sakura – nie popieram postępowania "zraniona", "biedna", to "szuka pocieszenia u kogoś innego". Dlatego mam nadzieję, że w porę się opamięta – cóż, prawdopodobnie dopiero u Ro (wnioskując po ostatnich słowach), ale jednak mam taką nadzieję. Choć "dramatyczniej" (a może ciekawiej?) byłoby, gdyby coś tam zaszło. Z kolei to też dobry moment, aby włączyć Uchihę do akcji! Ha!
Rozdział naprawdę świetny, pochłonęłam od deski do deski. Dziękuję za ten rozdział, bo naprawdę nie wiem, co bym zrobiła sama ze sobą bez niego, jakimś cudem mnie odblokowałaś. Oby więcej takich rozdziałów. :3
Pozdrawiam! <3
Baaaardzo się cieszę, że jakimś cudem rozdział cię zmotywował! ;D Mam nadzieje, że nie skończy się tylko na tym jednym haha. A co do naszych bohaterów, to Sakura postępuje jak Sakura - czasami impulsywnie, kierując się emocjami, ale gdzieś tam nadal ma swoje wielkie czoło i skryty za nim rozum. A Sasuke zdaje się, że ciągle kieruje się tym, co ma pod czaszką, i czasami przez przypadek wymsknie mu się to i owo. Trochę destrukcyjne zachowania dla związku ;ooo No ale! Mam nadzieję, ze niedługo rozwieje wszystkie wątpliwości xD
UsuńDziękuje za przeczytanie i skomentowanie i tyle miłych słów! <3 <3
P.s Dobra, dobra, wybaczam ci to porównanie bolesne xDDDD
To, co się tu dzieje, jet niebywale wypierdolone w kosmos.
OdpowiedzUsuńAż mi głupio, bo pamiętam, że byłam tu nie raz, kiedy dodałaś prolog. Ale to chyba dlatego, że od jakiegoś czasu zaczęłam kierować się swoją niepisaną zasadą, że czekam na pierwszy, drugi rozdział, zanim skomentuję, bo w sumie nie raz wrażenie po pierwszej notce gdzieś potem umykało, a mi było głupio tak nagle znikać, najpierw z rubryczek na komentarze, potem z obserwujących. Ale na twoim wygląda to zupełnie odwrotnie, więc tym bardziej mi głupio. :-D
Pamiętam też jeszcze, że jakoś drażnił mnie tytuł bloga - choć doskonale wiedziałam, że to cytat, jakoś dziwnie mi nie pasował. Ale poza tym, że chyba rozumiem jego drugie dno, to naprawdę, patrząc na całokształt, musiałabym być krową, żeby w ogóle narzekać na coś takiego. Jedynie mogłabyś pomyśleć nad minimalnym rozjaśnieniem czcionki, bo moje podkreślanie tekstu skończyło się na tym, że ustawiłam na maksa jasność ekranu i teraz daje mi po oczach, ale bez tego nie widzę tekstu na tle tego pięknego szablonu. Ano i jeszcze, wtórując za poprzednimi komentarzami, faktycznie lepiej czytałoby się wyrównany tekst. Sama zostałam tego nauczona dopiero po przybyciu na bloggera. :-D
Przechodząc do sedna - jestem pod ogromnym wrażeniem twojego sposobu pisania, przez który swoją drogą swój własny zaczynam podpinać pod poziom szkoły podstawowej. Tego, jak ładnie to wszystko ze sobą spajasz i tego, że piszesz chyba każdy szczegół, jaki przyjdzie Ci na myśl. I tego, jak bardzo twoje opowiadanie pochłania całą uwagę. (bo jest, kurwa, po czwartej, mama mnie prosiła w pół do pierwszej, żebym zaraz kładła się spać, a ja dopiero przecieram ręcznikiem mokre włosy XDDD)
Okropnie podoba mi się to, że tak pięknie trzymasz się kanonu - od zawsze byłam zwolenniczką trzymania się świata Shinobi, bo wtedy opowiadania wydają mi się być bardziej realne, a to dlatego znalazłam się na bloggerze. Poszukiwałam, a potem też zaczęłam dawać upust mojej nienasyconej i spragnionej możliwych zdarzeń duszy, jakie mogły się przytrafić bohaterom Naruto w wątkach niedopowiedzianych przez autora. Mogę więc śmiało powiedzieć, że stałaś się jednym z kolejnych powodów, dla którego tu jestem. WIEM, PRZESŁADZAM, SORY <3
No i co się z tym łączy - realnośc charakterów. Uwielbiam Sakurę, tylko tą dojrzalszą, która nadal ma słabość do Uchihy, ale potrafi to jakoś rozgraniczyć, bo Kishi przedstawiał ją głównie jak jakiegoś przygłupa. No i sam Sasuke, który przy twoich opisach wpływa na mnie dokładnie tak samo, jak na Haruno, ech. Zwyczajnie czuje się wszystkie emocje, jakie dzieją się wewnątrz Sakury i to jest strasznie suuuuuuuuuper.
Jako że nie mam czasu, nie odwołam się do poprzenich rozdziałów, ale z poprzedniego pamiętam jeden śliczny cytat, który poruszył moje serduszko, echech. Znaczy, tak inaczej, bo wszystko tu je rusza, poważka!
Co do samej fabuły - nie spodziewałam się, że pocałunek nastąpi tak szybko. W sumie to się tego nie spodziewałam, a nawet nie chciałam! Godziłabym się na poprzeciąganie tego w ten sposób, jaki to robisz. No i kurcze, ten Ro, czemu znowu postać męska, OC, kręcąca się przy Sakurze jest tak irytująca! Moja przyjaciółka na swoim blogu zrobiła ten sam zabieg, i Hikaru nienawidzi połowa komentujących, mwahah.
Poza tym, boję się trochę, bo w tłoku tych smutnopięknych wydarzeń, ocknęłam się dopiero potem, że Sasuke w sumie miał tam jakiś swój plan, i trochę nie wiem, co teraz myśleć. :-/// Wierzę jednak, I CZUJĘ, że na tyle cenisz sobie ten paring, że nie zrobisz krzywdy ani im, ani nam :-(
Ech, wczoraj wzdychałam nad jedną pracą konkursową, dzisiaj nad twoim blogiem. Lecę powolutku w spanie, a przedtem pewnie jeszcze porozkminiam sobie poszczególne sceny i poprzeżywam to wszystko. #nolife
Dużo weny, Mitchie, abyś mogła jak najszybciej wparować z rozdziałem. Pozdrawiam ciepluuuusio!
ale żal ze mnie, wybacz mi Mitshie za przekręcenie literki! może to ta pora,bo już po piątej :-DDD uściski!
OdpowiedzUsuńOja, oja, oja! Jaki cudowny komentarz! Cudownie treściwy, cudownie pochlebny. Dziękuje ci bardzo, za to, że chciało ci się napisać tak wyczerpującą opinię. Dużo to dla mnie znaczy! :) No i do czego mam się odwołać, żeby nie przebic ciebie długością? (gaduła ze mnie straszna, co przekłada się na stukanie w klawisze). Więc tak... Ja NIENAWIDZĘ pobocznych postaci wałęsających się obok głównego paringu xD Także rozumiem totalnie! xD Co do pocałunku, to w sumie wyszedł sztywno, nienaturalnie i tak miało być - to nie ten pocałunek na który każdy z nas od zawsze czekał. Czy inny się pojawi? Nie wiem. xD Albo wiem, ale nie powiem haha. No i dziękuje za to, ze pochwaliłaś kreacje bohaterów - na to kładę szczególny nacisk! I powiem tylko, ze jeśli lubisz właśnie takie niedopowiedziane wątki, ale ciągle w kanonie, to te opowiadanie jest bliższe kanonowi niż mogłoby się wydawać w tej chwili, ale to już cii. Sama zresztą bardzo lubię i bardzo mi brakowało takich opowiadań nawiązujących ściśle do mangi, ale uzupełnionych w to, czego zawsze w niej brakowało - uczuć, postaci żeńskich, romansów. Np. nie przepadam za opowiadaniami szkolnymi, chociaż i takie zdarzają się dobre i ciekawe xD
UsuńNO NIC! ROZGADAŁAM SIĘ! Ale to dlatego, że do wszystkiego chciałabym się odnieść i tak mnie cieszy twój komentarz.
Dziękuje jeszcze raz przeogromnie! I nie martw się, połowa moich znajomych źle wymawia mój nick na głos, więc... >.< haha xD
Jezusku, to było grube. :O
OdpowiedzUsuńHaha, jedno zdanie a jak cieszy xD Dziękować!
UsuńBardzo piękne. Długo szukałam takiego opowiadania. Oddałaś w 100% charakter Sasuke i Sakury jaki sobie wymarzyłam. Dziękuję, że mogłam spędzić tak miły czas na twoje opowiadanie oraz życzę niesamowitej weny i nie ukrywam, czekam na więcej.
OdpowiedzUsuńDziękuje bardzo!! Strasznie się zdziwiłam, gdy zobaczyłam komentarz pod poprzednim rozdziałem - ale cieszy mnie to! Bo to oznacza, że są ludzie, którzy dołączają, którzy czytają. Bardzo to doceniam. I dziękuje za tyle miłych słów <3 mam nadzieję, że później się nie zawiedziesz. :)
Usuń