środa, 20 kwietnia 2016

C H C Ę

Wciąż naiwna, nadal głupia i po prostu pusta ‒ taka a nie inna przebudziłam się dnia następnego. Przywitał mnie chłód wczesnego poranka i namacalna samotność.
Westchnęłam ciężko, odrzucając z patosem kołdrę na ziemię. Wtedy poczułam skuwający lodem przeciąg, który ślizgał się po moim na pół nagim ciele. W przypływie instynktu samozachowawczego; drobnej instrukcji wbitej w geny, aby jednostka utrzymywała siebie przy życiu jak najdłużej, miałam ochotę poderwać się, podciągnąć zniweczoną kołdrę i zakryć, a następnie płakać i wyć. Tak powinno być. Tak jednak nie było. Zastygłam z nogami wystrzelonymi po dwóch przeciwnych krańcach łóżka, z rękoma rozrzuconymi na boki i wzrokiem omiatającym przestrzeń n a d. A nad nie było nic. Drewno, kilka dziur, mały pająk, moja godność szybująca gdzieś we wszechświecie. Ale to nic. Potrzebowałam oczyszczenia, małego katharsis w swoim życiu. Może dzięki agonii fizycznej byłabym w stanie wykluczyć z istnienia tą wewnętrzną? Tą głupią, naprawdę żałosną część pokracznej Sakury przez wielkie S. Nie wiedziałam, ale profilaktycznie przymocowałam się do łóżka zaciskając dłonie na pościeli. Drgałam, czując, jak każdy kawałek mojego ciała jest sponiewierany przez oddechy kajuty, oddechy tego statku, oddechy ‒ nic nie znaczące porywy, które syczały, podpowiadały i oczyszczały. Wyłam w cieniu marazmu. To jednak dzięki nim po chwili byłam w stanie zaprogramować się dokładnie w ten sam sposób, w jaki robi się to w odniesieniu do pralek.
Z poddańczym nastrojem skierowałam się ku łazience. Postanowiłam przygotować się do życia najlepiej, jak potrafiłam. Postanowiłam umyć twarz. Postanowiłam spojrzeć raz w lustro ‒ aby nie widzieć więcej niż dwa razy zawodu w swoich oczach. I wyszłam; szybko, maszerując, zadzierając czoło i zaciskając pięści. Zrywałam plaster w sposób brutalny. I jedyny.  Bólu i tak bym nie oszukała. Duszenie w klatce również, jak i trzęsących się dłoni, wypieków, które obnażały mnie dodatkowo.
Dostrzegłam go momentalnie. Wyłonił się zza otwierających się drzwi, jakby tylko czekał, aż wyparuje gotowa do boju. Zwrócił się w moją stronę machinalnie, co utwierdziło mnie w tym przekonaniu dodatkowo. A może to ja, głupia j a, nosiłam na barkach brzemię ze wstydu i rozpaczy tak wyczuwalne, że mimowolnie zwracałam na siebie pary wszystkich oczu. Nie tylko jego. A jak na złość, tylko jego wzrok łowiłam. Tylko jego postać wydała mi się groteskowa, nierealna i piękna. Tylko to miało znaczenie. Moje poniżenie i On.
Sasuke. Zawsze Sasuke. Tylko Sasuke.
‒ Sakura ‒ wycedził w momencie, w którym zamierzałam zrobić kolejny krok i skrócić
odległość między naszymi spojrzeniami. Przystanęłam wiec, z uczepionym w oddali wzrokiem, zachowując obojętność tak wystudiowaną, że nawet na łkanie małej dziewczynki zareagowałabym bez zbędnych wzruszeń. Czekałam chwilę ‒ względną, bo dla mnie trwała godziny i sprawiała męczarnie wręcz fizyczne, natomiast dla niego mogła byś sumą kilku sekund, od tak. Trwoniłam myśli w sposób bezsensowny, uparcie mocowałam się ze samą sobą, aby nie rzucić mu chociaż jednego, kontrolującego spojrzenia. Warga znów drgała ‒ a ja, niczym zdesperowana masochistka z potłuczonym sercem przygryzłam ją brutalnie, chcąc utwierdzić się w przekonaniu, że tylko ból faktyczny jest tym rzeczywistym, jedynym, rozsądnym. Uparcie, jak dziecko, które nie chce dopuścić do siebie realiów życia. Chce widzieć tęczę w moim pokoju. Chce być tęczą. Chce wszystkiego czego nie ma.
Sasuke natomiast oszczędnie dobierał emocje do sytuacji. Słów nie przywłaszczył żadnych, bo zawrócił energicznie i ruszył przed siebie zostawiając mnie sam na san z pieczeniem na policzku, jakby po uderzeniu, ciekawskimi spojrzeniami załogi, i Ro. Mogłam bez oporu śledzić jego oddalające się plecy i doceniać ironię.
‒ Sakura ‒ usłyszałam ponownie. Nie wiedziałam, że możliwym jest znienawidzenie brzmienia własnego imienia. Zbitka kilku liter, a w obcych głosach tak różnie akcentowana. Odwróciłam się powoli, jakby mięśnie nagle zamarzły skute lodem Sasuke, dostrzegając machającą dłoń Ro.
‒ Podejdź ‒ zachęcił mnie, więc skinęłam głową i powłóczyłam nogami. Tak naprawdę wcale nie miałam świadomości własnych czynów; przestawiłam się na tryb automatyczny, trochę pretensjonalny, ale jakże bezpieczny. Miałam pewność, że będę czyniła pozory w sposób wielce zadowalający, godny profesjonalistki w tej dziedzinie.
‒ Jak rozpoczął ci się dzień? ‒ zagaił z nieostygłą radością.
‒ Mogło być lepiej ‒ odparłam, widząc jednak jak z wolna marszczy nos, uśmiechnęłam się, skinięciem głowy wskazując na jego śniadanie. ‒ Wiesz kogo muszę zabić, żeby dostać taką ucztę? W jadalni serwują tylko kulki ryżowe. Podejrzewam, że to najtańszy towar eksportowy.
Zaśmiał się uradowany.
‒ Zgłodniałaś! Dobra, to ja cię poinstruuje, gdzie możesz znaleźć naszego kucharza, a ty w zamian pomożesz mi później w obieraniu ziemniaków.
Uniosłam brew.
‒ Niech zgadnę ‒ zaczepiłam z nutą protekcjonalności w głosie: ‒ Ty jesteś kucharzem, prawda?
Skinął głową, drapiąc się po swojej ciemnej czuprynie.
‒ To jak?
‒ Pasuje ‒ odparłam. ‒ I tak nie znoszę bezczynności.
‒ Na statku jest niewiele rzeczy, które mogłaby wykonywać kobieta.
‒ Uwierz mi ‒ wymówiłam z pokreśleniem ‒ kobiety mogą wykonać pewne zadania lepiej niż mężczyźni.
‒ W takim razie pokaże ci co trzeba zrobić. Zaczniemy od kuchni, potem coś się wymyśli.
Błyskawicznie pojawił się na równych nogach, zwarty i gotowy, aby nakarmić swojego nowego pomocnika, gdy niespodziewanie grupka mężczyzn z końca pokładu zagruchotała śmiechem wykrzykując jego imię. Ro posłał mi przepraszające spojrzenie, odmachując przyjaciołom i odciągając mnie za ramię w przeciwnym kierunku. Byłam zdruzgotana tą brutalnością i przekonana, że nie spodobało mi się to ani trochę, ale z jakiegoś powodu postanowiłam przemilczeć tą gwałtowność. Nim jednak zdążyłam cokolwiek powiedzieć, do moich uszu dobiegło zaczepne:
‒ Mogłeś jej przynieść śniadanie do łóżka.
‒ Ta ‒ zawtórował mu następny. ‒ Ładnie to tak przemycać się nad ranem do swojej kajuty, Ro?
I w tym momencie mój sklejony świat upadł na ziemię i rozbił się o brutalną rzeczywistość. W przyśpieszonym tempie złapałam powietrze w płuca, jakbym miała za moment wypaść za burtę albo z życia. Następnie pobieżne ześlizgnęłam spojrzenie z przepraszającej twarzy Ro, by skierować je w stronę Sasuke. I gdy to zrobiłam wszystko się zatrzęsło. Ręką Ro zaciążyła mi niemiłosiernie, jakby ważyła z dwie tony i była niemożliwa do udźwignięcia. Jego obecność zdawała się być wyczuwalna w sposób namacalny. Nagle, pod wpływem uwagi Sasuke słyszałam głośne sapanie towarzysza, jego woń, nerwowe tłumaczenia. Wszystko skotłowało się w tym jednym, nic nie znaczącym elemencie. A jednak znaczącym tak wiele.
Słyszał. Słyszał wszystko.
Patrzył z dziwną nutą niedowierzania, lekko zmarszczonym czołem, zastygniętą dłonią w połowie drogi do kufla, by następnie wykonać kolejny, nieznajomy mi gest. Jego głowa drgnęła w prawą stronę, a kącik ust uniósł się pogardliwie. Oczy zniknęły gdzieś w dole, by cisnąc swoją uwagę na rozmówce.
Od tej pory nie podzielił swojej uwagi nawet na sekundę.
*


Za blisko ‒ żeby tęsknić, do końca znienawidzić, całkowicie zignorować. Tak cholernie rozłącznie, bardzo indywidualnie, trochę zbyt samotnie. Ja, on; bez liczby mnogiej ‒ to dziwna suchość w ustach, pustka w głowie, zmęczenie prostotą tej komplikacji. I wdech: następny. Wydech: jeden z wielu.
Jego obecność odizolowana przez kilka metrów parzyła w sposób dotkliwy. Niefortunnie cierpiałam bardziej, gdy przypadkiem minimalizował dystans, zbliżając się bez zapowiedzi, nagle, w czystej ignorancji unikając moich oczu w zamiarze ‒ wtedy mimo bliskości, jego nieobecności nie mogłam udźwignąć. Coś między nami; tą małą iskierkę zrozumienia, a może nić przywiązania do wspomnień unicestwiłam jednym posłanym mu spojrzeniem, i jednym jego oddaniem. Zawisłam w próżni, bo tam postanowił mnie uplasować. Miałam tam gnić i przeżywać wszystko od nowa. W kółko i kółko. Stojąc na środku drogi w ciemną noc, w akompaniamencie szelestu liści i dźwięku oddalających się kroków. Irytująca, irytująca, irytująca.
Rozsiadłam się leniwie ławce i wyciągnęłam książkę. Próbowałam zająć się czymś produktywnym nie myśląc o Sasuke, nie łapiąc się na próbie przyciągnięcia jego wzroku, nie zamierzając się po raz piąty do podejścia z wcześniej dopieszczonym monologiem. I rezultaty ów starań były wielce zadowalające. Z heroizmem zignorowałam fakt, że przeszedł obok mnie drugi raz, a wzrok stalowo przytwierdzał wysoko przed siebie. Za pierwszym razem poczułam dojmujące pragnienie, aby zrzucić ciężar przetwarzania wszystkiego w myślach i wyciągnąć rękę, uśmiechnąć się, zawołać, lub nawet poderwać się z miejsca i potowarzyszyć mu w krótkiej przeprawie od kajuty do kapitana. Wszystko mogłoby być takie proste. Ale nie było.
Wahania zostały stłumione, a ja nawet nie spostrzegłam, kiedy żywym krokiem pomnożył dystans i znalazł się u celu. Za drugim razem miarkowałam w zbędnych złudzeniach, więc zacisnęłam dłonie na okładce, aby tym jednym gestem przymocować się do aktualnej pozycji. Godność. Czyniłam wielce stosowne postępy w zbieraniu jej z rzuconych ochłapów. I to dobrze, bo smak zapomnienia był naprawdę gorzki. Potrzebowałam w swoim życiu słodkości, a nawet jeśli nie mogłam dosięgnąć do ciastka z najwyższej półki, mogłam metodą prób i błędów nauczyć się przyrządzać jego marną imitację. I robiłam to. Zastępowałam rozmowy z nim, jego, całą świadomość obecności Sasuke drobnymi przyjemnościami ‒ zachłannie, w transie, zupełnie nieświadomie, delektując się wszystkim; książką, dobrą herbatą, delikatnym kołysaniem statku i słońcem. Mimo tego, wszystkie myśli i odruchy zmierzały w jego stronę ‒ nagły ścisk serca, skręt żołądka, nerwowe spojrzenie badające jego pozycję, fala wstydu która nachodziła zupełnie niespodziewanie, a ja mimowolnie chowałam twarz w dłoni.
‒ Tu jesteś.
Przesłoniłam oczy ręką, aby nie zmącać sobie widoku denerwującymi promieniami. Stanął niczym bóg ‒ w poświacie słońca, wyprostowany, sięgający chmur. I było to patetyczne, przereklamowane i baśniowe, a jednocześnie denerwująco piękne.
‒ Jestem ‒  burknęłam, po chwili dodając: ‒ od kilku godzin.
Jego wzrok ześlizgnął się niedbale po okładce książki, zapewne odczytując z niej tytuł. Uśmiechnął się z domieszką kpiny i uczepił zainteresowanie gdzieś nad moją głową, ignorując fakt, że wciąż tam byłam. Obecność. Mimo, że jego czarny kontur wybijał się na tle błękitnego nieba i żółtej poświaty za nim, zdawał się być miliony kilometrów dalej, miliony myśli wstecz, miliony słów do przodu. Miliony… rozdzielały nas ogromne sumy wszystkiego: gestów, myśli, pocałunków. Pocałunków najbardziej. A ja mogłam jedynie dalej siłować się z obrazem, aby nabawić się widokiem chociaż przez chwilę.
‒ Romans ‒ mruknął. ‒ To takie typowe dla ciebie.
‒ O co chodzi, Sasuke? ‒ spytałam szybko, siląc się na naturalność. Chciałam odczytać wyraz jego twarzy, aby móc skutecznie dostosować reakcje do potencjalnego toku rozmowy, lecz jakby specjalnie zwrócił się w przeciwną stronę łowiąc wzrokiem interesujący obiekt. Dopiero po chwili dosłyszałam jego służbową, bezosobową informacje:
‒ Następny port: wysiadamy.
‒ Dlaczego? ‒ wypaliłam trochę zbyt entuzjastycznie.
‒ Uznałem, że tak będzie najlepiej.
‒ Na podstawie?
Spojrzał na mnie z ukosa, zastygając na chwilę w tej pozycji. Nie widziałam zbyt wiele: jego sterczące, rozmierzwione włosy, dłoń w kieszeni, pusty rękaw, który powiewał niczym flaga i nic. Nic, co mogłoby być zwiastunem, omenem, przepowiednią, prologiem do sytuacji urodzonej pod wpływem emocji. Postanowił rozsiąść się w awangardowym stylu na ławce i dalej pożerać mnie kalkulującym wzrokiem. Sekunda ‒ kolejna i następna; przestałam je liczyć. Ciążyły mi. Czułam ciężar jego uwagi, niezręczność tej sytuacji, wszystko czego tak bardzo nienawidziłam w nim i w sobie.
‒ Niech zgadnę ‒ podjął ‒ na końcu  o n  uświadamia sobie, że kocha ją bardziej niż siebie. I zmienia się.
‒ Nie ‒ odpowiedziałam. ‒  O n a  pojmuje, że jej pierwsza miłość będzie jedynie pierwszą miłością, nie ostatnią. I odchodzi.
‒ Mądra dziewczyna.
‒ Mądra ‒ zgodziłam się.
Zaśmiał się nagle, szczerze czymś uradowany, po czym wbił spojrzenie w niebo.
‒ Odpowiesz mi w końcu? ‒ odezwałam się. ‒  Dlaczego zmieniasz plan? Będziemy mieć poważne opóźnienia jeśli wysiądziemy szybciej.
‒ To wszystko co musisz wiedzieć ‒ odparł automatycznie.
Cofałam się milion kroków w tył, przy wykonywaniu jednego w przód. Ale niezłomnie powtarzałam cykl, zupełnie bezskutecznie, ale desperacko i w amoku. Pogrążałam się w zasadach, które narzuciła mi gra i chociaż nie podobała mi się ani trochę, to bezkrytycznie przyjęłam jej warunki udając obojętność i zakrywając wszystko to, co czyniło ze mnie osobę.
‒ To misja partnerska ‒ zaczęłam dosyć niepewnie, łypiąc wzrokiem w przeciwną stronę, by po chwili dodać twardo: ‒ więc nie ma wyznaczonych kapitanów. Wszystko co jest związane z misją może, a nawet musi być dzielone przez całą drużynę.
Westchnął, pocierając z irytacji skroń.
‒  Ty i te twoje książkowe zasady.
‒ Bez nich zapanowałaby anarchia Uchiha.
I wszystko zniknęło. Słowa uderzyły w jego uszy, bo przecież tak być powinno. Mój głos wymówił je tak naturalnie, jak sobie tego zażyczyłam, a on przyjął je mimowolnie. Cisnął we mnie swoją wrogością, jakbym to ja była natarczywą muchą, która wiruje nad jego głową wykańczając i doprowadzając do pasji. Boleśnie uderzyła we mnie świadomość, że jest zupełnie odwrotnie. Nie lubiłam go. Nie chciałam z nim przebywać. Nie chciałam go słuchać, ani z nim rozmawiać. Nie chciałam go znosić. I pożądać. A robiłam to wszystko masochistycznie. Byłam tam. Słuchałam. Rozmawiałam. Znosiłam i pożądałam. Ale nie lubiłam go na prawdę.
‒ Podejrzewam, że anarchia w stylu Haruno byłaby mniej subtelna ‒ odparł.
‒ Anarchia anarchii nierówna. Więc nie wdrążajmy żadnej z nich bez konieczności.
Uniósł jedynie brew, obdarzając mnie kolejnymi długimi minutami ciszy.
Towarzysząca niemoc była katorgą nie do wytrzymania. Cierpliwie znosiłam jego nachalne spojrzenie odpowiadając mu ofensywą. W końcu, wycieńczona wzrokową potyczką, ulżyłam sobie obierając książkę za podstawowy element obrazu. Przesunęłam dłonią po okładce, badając rysujące się na niej litery i odnajdując nowe, dotychczas niezauważalne elementy. Wtedy, na złość, odezwał się:
‒ Muszę coś odebrać od jednego kupca.
‒ Co takiego? ‒ zapytałam pośpieszenie, szczerze zaciekawiona.
Uśmiechnął się psotnie i wzruszył ramionami, mówiąc tym gestem, że wyczerpałam limit na pytania i odpowiedzi.
‒ Mieliśmy współpracować ‒ przypomniałam mu i chociaż wkładałam niebotyczną moc w zachowaniu spokoju i obojętności, to miałam pewność, że wyczuł utkaną podszewkę z goryczy i zarzutu.
‒ Zwój.
‒ Zwój ‒ powtórzyłam. ‒ Jaki?
‒ Nie twój interes ‒ burknął z niespodziewaną wrogością. ‒ Tylko tyle musisz wiedzieć.
Parsknęłam, co najwidoczniej go zaskoczyło, bo na martwej twarzy pojawiła się pierwsza oznaka zdziwienia: uniósł brwi.
‒ Narażasz mnie na zwłokę, aby odebrać jakiś zwój i twierdzisz, że to nie jest mój interes? ‒ wycedziłam, nie dostrzegając jednak pożądanej reakcji, pokiwałam głową, zatrzasnęłam teatralnie książkę i poderwałam się z miejsca. Jedyne czego chciałam, to kontynuować to coś, co przeżywałam i co wyciskało się z dziwnym dyskomfortem na jego oczach. Nie potrafiłam tego nazwać. Nie potrafiłam tego wyjaśnić. Nie potrafiłam przebywać w jego obecności. Nie. Po prostu n i e. Ale musiałam zrobić jakieś tak. Milowy krok do przodu. Albo chociaż ten jeden malutki. Musiałam podążać za sobą w ciemno, mimo, że tak naprawdę wszystko to, było nowe i enigmatyczne. To nic, naprawdę. ‒ Dobrze. W takim razie nie mamy o czym rozmawiać. Wysiadamy w odpowiednim porcie. Nie wcześniej. Nie później. Nie będę narażała powierzonej mi misji na szwank dla jakiegoś kaprysu. Znam swoje miejsce.
‒ Do niczego mnie nie zmusisz, Sakura.
Rzuciłam mu krótkie, przenikliwe spojrzenie, ważąc w głowie wiarygodność tych słów. Nie ulegało wątpliwością, że mówił poważnie: skutecznie wprost, naprawdę, bez pola do negocjacji, więc skinęłam głową przyjmując fakt.
‒ Właśnie ‒ zgodziłam się, uśmiechając wdzięcznie. ‒ Ale Ty mnie również.
‒ Więc jak to rozwiążemy? ‒ zagaił, z nutą kpiny w głosie. ‒ Z tego co mi wiadomo twoją misją było sprowadzenie mnie do wioski. Podobno jestem niezbędny.
Skinęłam głową po raz wtóry.
‒ Zgadza się ‒ powiedziałam spokojnie, powoli i z dokładnością wymawiając kolejne sylaby: ‒ Cenię pracę na tyle, że zamiast unosić się honorem, mam odwagę przyznać się do porażki. Po prostu wyjaśnię Naruto sytuację i pomogę mu w inny sposób, licząc się z konsekwencjami. Po ciebie prawdopodobnie wyśle kogoś bardziej skutecznego. ‒ Pauza. Nic nie znacząca, bo niepewność ulotniła się w momencie, w którym na jego ustach rysował się z wolna wyraz pogardy. Wtedy, jakby tchórzliwie uciekając przed słowami, które nieuchronnie miały mnie dosięgnąć, wyrzuciłam: ‒ Z nietrafnością Naruto stwierdził, że to ja będę najlepsza do tego zadania. Mylił się. Więc jak widzisz, Sasuke… każdy popełnia błędy i każdy za nie odpowie na swój sposób.
W jakimś momencie, przez zupełny przypadek, całkowicie kontrolowany ciąg zachowań i słów zaburzyło coś, czego nikt z nas nie mógł przewidzieć. Albo nie chciał. Zwróciłam ‒ w pełni świadoma swojej gwałtowności, i odeszłam: przebierając nogami w szybkim marszu, oddychając z łapczywością, jakbym dopiero co odzyskała kontakt z powietrzem. Miałam za sobą jego, zostawione słowa, widok moich oddalających się pleców i z walącym sercem, zaciśniętymi pięściami i wzrokiem pewnie skierowanym przed siebie uśmiechnęłam się nieznacznie, by po chwili wyszeptać:
‒ Nawet Ty.


*
Nastał wieczór. Przewijałam się po statku osowiała, z wypisanym na twarzy marazmem, aż do momentu w którym Ro, wraz z załogą, przywołali mnie i przystawili do stołu, karmiąc, pojąc, zabawiając opowieściami i grą. Prawda czy wyzwanie okazała się strzałem w dziesiątkę. Może nie ona sama w swojej istocie, ale towarzysząca jej smakołyki i whiskey. Spędziłam kilka wspaniałych minut, aż do momentu, w którym na widnokręgu pojawiła się zjawa rodem z moich koszmarów. I marzeń jednocześnie.
Przeciął żwawym krokiem obraną trasę i nagle znalazł się tuż przede mną, całkowicie ignorując zaproszenia towarzyszy stolika.
‒ Musimy pogadać ‒ burknął, zbywając ręką przyjaznego staruszka.
Z jego obcesowości przebijało się zirytowanie, nic więc nie mogłam poradzić, że kulka ryżowa stanęła mi w gardle, a oczy wystrzeliły na niego, szeroko otwarte i zaskoczone. I zamiast naprawić swój błąd w momencie, w którym jego twarz skrzywiła się z rozdrażnienia, albo wtedy, kiedy byłabym w stanie wciąć się między kilkunastu mężczyzn, którzy zaczęli nagabywać Sasuke do zabawy, mogłabym zmienić rozwój wypadków.
‒ Nie mam ochoty na gierki ‒ warknął nagle, a ja wreszcie przegryzłam własne opory, resztki jedzenia i poderwałam się z miejsca. Poczułam, jak coś przyciska mnie na powrót do swojego miejsca i obrzuciłam ogłupionym spojrzeniem przestrzeń obok. To był Ro. Trzymał mnie w żelaznym uścisku, ze wzrokiem stalowo przytwierdzonym w twarzy Sasuke.
‒ Nie skończyliśmy grać ‒ zauważył z przekąsem. Reszta załogi podłapała tor myślenia towarzysza i postawiła mi żelazne ultimatum. Skinęłam więc głową, po czym omiotłam postać Sasuke.
‒ Zaraz przyjdę ‒ zapewniłam, siląc się na jakąkolwiek przyjazną reakcje. ‒ Dokończę grę.
‒ Mógłbyś się dosiąść i zagrać razem z nami. Nie musiałbyś czekać, aż nasza maskotka skończy, bo zapewniam cię, że nie prędko puścimy tą młodą damę. Wpadła, jakby to powiedzieć…
Staruszek wytężył myśli, zamykając oczy i robiąc przy tym skwaszoną minę, następnie wystrzeliwując palcem wskazującym w powietrze z głośnym okrzykiem:
‒ Jak śliwka w kompot.
Miałam wrażenie, że Sasuke warknął niczym rozjuszony wilk, ale w otępieniu tym absurdem byłam skłonna poddać to w wątpliwość.
‒ Pośpiesz się ‒ nakazał, a następnie ruszył przed siebie jakby rażony piorunem. Oprowadziłam go wzrokiem, całkowicie zbywając uszczypliwości rzucane w jego kierunku, a następnie westchnęłam, jakbym tylko w ten sposób mogła wyrzucić z siebie jad, jakim przesiąkałam w jego obecności. Nim jednak ponownie rozpoczęliśmy grę, przychyliłam łapczywie kieliszek uderzając nim o stół, po czym zerwałam się z miejsca, posyłając reszcie wyuczony uśmiech.
‒ Dokąd idziesz? ‒ Ro wydał się skonsternowany.
‒ Powinnam z nim porozmawiać ‒ wyjaśniłam krótko. ‒ To dotyczy naszej misji.
Chór męskich głosów wydał z siebie protest, by następnie zostać uciszonym przez trzask kufla. Spojrzałam na przyjaznego staruszka, który patrzył na mnie w sposób onieśmielający.
‒ Tylko się nie przepracowuj! ‒ Ostrzegł mnie kiwnięciem wskazującego palca i mrugnął zaczepnie okiem. Zaśmiałam się, machając mu na pożegnanie. Mu. Im. Sekundzie życia bez Sasuke.
Powłóczyłam stopami, zostawiając za sobą głośny gwar rozmów i śmiechów. Nim weszłam do przedsionka kajut, obejrzałam się za siebie i starłam z ust delikatny uśmiech. W końcu przystanęłam u progu jego drzwi. Przez chwilę pozwoliłam niepewnością zmącić moją odwagę. Zaledwie ułamek czasu. Mimo to… zatrzymałam się w połowie drogi do klamki, przełknęłam głośno ślinę i rozwarłam usta, żeby w miarę możliwości ułatwić sobie życie na każdej płaszczyźnie. W końcu jakiś niezrozumiały impuls bezmyślnie poruszył moim ciałem. Drzwi ustąpiły z jękiem, powoli odkrywając postać, której nie chciałam widzieć w ogóle ‒ czysto głupi przypadek, że stałam przez wejściem do jego pokoju, tocząc wewnętrzną batalię.
‒ Sauske ‒  zaczęłam z głosem próbującym imitować hardość i pewność siebie.
‒ Wejdź ‒ burknął, nieprzerwanie wertując strony książki.
‒ Chciałeś porozmawiać ‒ przypomniałam mu.
‒ Pytałaś dzisiaj o zwój ‒ zaczął bezprecedensowo. Przez własną głupotę skazałam się na coś zupełnie szalonego i irracjonalnego. Poczułam, że wszystko będzie dobrze. Nie mogłam jednak wiedzieć. A nawet jeśli mogłam… nie chciałam dopuszczać takiej ewentualności. Byłam zmęczona. Odkąd Sasuke ponownie zawitał do mojego życia wszystko stało się takie trudne i gorzkie.
‒ Namyśliłeś się?
Uniósł spojrzenie, posyłając mi swoją uwagę na kilka sekund.
‒ Zwój jest mi potrzebny, żeby pomóc Naruto. Jest to coś, co celowo zostawiłem u jednego, zwyczajnego pasterza, który miał u mnie dług do spłacenia. Teraz nadażyła się sprzyjająca okazja, żeby go odebrać i wykorzystać ‒ doprawił sucho.
‒ Nie mogłeś tak od razu? Po prostu? ‒ Nim się zorientowałam, zamiast być wdzięczną za te drobne ustępstwo i ewidentne wyciągnięcie białej flaki, sama cisnęłam w niego zarzut, krzyżując ręce na piersiach i mrużąc podejrzliwie oczy. Było jednak zbyt późno na odwrót. Wściekły, rzucił książką o stolik, przerywając ciszę głośnym hukiem.
‒ Nigdy nie przestajesz być irytująca, prawda?
‒ Nigdy nie przestaniesz komplikować najprostszego?
Parsknął, kręcąc z politowaniem głową.
‒ Do czego jest ten zwój? Co jest w nim zapisane? ‒ spytałam pośpiesznie.
‒ Tego już stanowczo nie musisz wiedzieć ‒ warknął. ‒ Powiedziałem ci co, gdzie i dlaczego. Powinno ci to wystarczyć. Odebranie tego zwoju jest częścią misji.
‒ Rozumiem ‒ odparłam, powoli wycofując się w stronę wyjścia i zatrzymując dłoń na klamce. ‒ Naruto nic na ten temat nie wspominał. Miałam prawo nie wiedzieć.
‒ Miałaś prawo nie wiedzieć ‒ zgodził się skwapliwie. ‒ Mogłaś jednak użyć rozumu. Nie wszystkim dzielę się z tym przygłupem.
‒ Przestań w końcu! ‒ fuknęłam. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Nie. Czułam, że zaszokowałam go naprawdę. Z prędkością światła znów odzyskał władzę nad swoimi emocjami, przenosząc uwagę na drugi koniec pokoju. Wydałam z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, co nie dało jednak ujścia frustracji: ‒ Przestań ciągle powtarzać, że jestem irytująca, że mam zacząć myśleć. Przestań mnie ciągle analizować i porównywać do Sakury sprzed lat!
‒ Powinnaś chyba iść do swojej kajuty ‒ poinstruował mnie z niewzruszeniem. ‒ Nie ważne której.
‒ Nie! Nie mam ochoty. Chce napić się i porozmawiać. Normalnie i po prostu. Bez tego owijania w bawełnę.
‒ Poszukaj kompana na zewnątrz.
‒ Chce porozmawiać z Tobą.
‒ A ja nie mam na to ochoty.
‒ Więc nie rozmawiajmy. Zagrajmy w grę i napijmy się.
‒ Odpuść.
‒ A więc nie?
‒ Nie.
‒ Co ci szkodzi?
Cisza. Było w niej pewne coś. Kolejne, niezdefiniowane c o ś. Jakiś pierwiastek niezręczności to pewne, kolejny atom niepewności i rozdrażnienia i chwila zawahania. Omótł mnie wzrokiem, trochę podejrzliwym, jakby ważąc w głowie niewiadomą w skali pewnych i oczywistych. Ja drżałam z ekscytacji i złości. Nie rozumiałam dlaczego wybuchłam. Dlaczego mimo tego, że nie chciałam widzieć go w ogóle, świadomość, że zniknie mi z oczu była tak drażniąca. Chciałam podejść i dać mu w twarz, tam mocno i radośnie, jakbym zjeżdżała z górskiej kolejki. Z drugiej strony pragnęłam wyjść i uciąć tą męczącą nić splatającą nasze głosy w kąśliwych słowach, ostrych spojrzeniach i obojętnych wzruszeniach ramion. Prawdziwe pandemonium. Ileż można podążać za czymś, co ewidentnie sprawia ból? Ale z jeszcze innej strony chciałam spróbować ten ostatni raz, jakbym naprawdę była na tyle głupia, by wierzyć…
Wiara. Nadzieja. Czy było mi wciąż zbyt mało?
Mimo wszystkich tych niewiadomych i wątpliwości, pewnym było, że nie chciałam być naiwną dziewczynką na pewno, dlatego machnęłam ręką i doprawiłam:
‒ Dobra, zapomnij. Jeśli chcesz dalszą część misji odbyć w takiej atmosferze, to nie będę się więcej narzucać.
Odwróciłam się, otwierając drzwi na oścież i występując z pokoju. Wtedy poczułam brutalne pociągnięcie za ramię. Uniosłam wzrok, jednocząc się z jego ciemnym, zamglonym spojrzeniem.
‒ Skąd wytrzaśniesz alkohol? ‒ syknął.
‒ Możemy go znaleźć w piwnicy.
Prychnął.
‒ Kradniesz, Haruno?
‒ Oczywiście, że nie! ‒ obruszyłam się. ‒ Zapłacę.
Mierzyliśmy się chwile bojowymi spojrzeniami, aż uścisk na moim ramieniu zelżał, a on wysunął się na przód, prowadząc mnie w stronę piwnicy.
‒ Skoro stawiasz…
*
‒ Prawda czy wyzwanie?
Westchnął głośno, wyrywając z moich dłoni butelkę ‒ to właśnie wtedy uderzyła we mnie absurdalność sytuacji. On ‒ chodząca doskonałość, chora, naprawdę chora zbitka kości i mięśni, w jakiś popieprzony sposób cudowna, straszna, urocza i dziwna. I ja ‒ osoba z zaburzeniami jaźni, identyfikowaniem, rozpoznawaniem i nazywaniem własnych emocji. Razem, rozdzieleni kilkoma zbędnymi centymetrami, które mogłam odjąć jednym, nieznacznym ruchem dłoni. Obok siebie, ale za niewidzialnym murem sklepanym ze słów wypowiedzianych, gestów wykonanych i myśli strwonionych. Mimo wszystko delektowałam się tym stanem i gardziłam nim jednocześnie.
‒ Sporo pijesz ‒ zauważył z przekąsem. ‒ Czemu mnie to nie dziwi.
‒ Najwidoczniej nie mniej niż ty.
‒ Nie odgryzaj się ‒ poinstruował mnie
‒ Więc nie bądź uszczypliwy.
Ściągnęłam buty, odrzucając je na bok z niedbałością.
Statek uporczywie rozdzierał fale, a noc wyciągnęła z katalogu ostry wiatr, gwiazdy i księżyc w pełni. Siedziałam po turecku z ciałem wspartym na dłoniach jak na grzeczną dziewczynkę przystało; nogi wyrzuciłam za burtę, ślizgając nimi po mroźnym wietrze. Sasuke wylegiwał się na zimnych, pokładowych deskach, ignorując wszystko co powiązane z imieniem kończącym się na akura. Mogłam usłyszeć jego miarowy oddech i dostrzec zarys zaciętości, gdy drzazga zraniła go dotkliwie. Przypatrywałam się, jak odkręca z łatwością korek i wytrąca podany przeze mnie plastikowy kubeczek. Leżąc, upił pierwszy łyk, następnie od niechcenia podając mi butelkę.
‒ Prawda czy wyzwanie?
Parsknął, kręcąc z politowaniem głową.
‒ To głupota.
Wzruszyłam obojętnie ramionami, świadoma, że nie mógł dostrzec tej reakcji.
‒ To nie było pytanie otwarte ‒ burknęłam, upijając łyk i ocierając usta wierzchem dłoni, co już mniej przypominało ogładę wychowanej przez mamusię córeczki. Uśmiechnęłam się zadziornie na samą myśl o niej i o tym, co najpewniej uszłoby z jej ust gdyby widziała mnie pogrążoną w przyjemnym odmęcie zbłąkanych manier, cudownej rozpuście myśli i czynów. ‒ Masz tylko dwa warianty. Prawda czy wyzwanie? ‒ doprawiłam po kolejnym łyku i głośnym, ostentacyjnym westchnięciu rozkoszy.
‒ Jesteś irytująca.
‒ Wiem ‒ ucięłam ostro. ‒  Powtarzasz mi to odkąd pamiętam.
‒ Pewne informacje trzeba powtarzać wielokrotnie.
W pierwszej chwili miałam zamiar podnieść alarm. Rzuciłam mu nerwowe spojrzenie, pozwoliłam pięścią zacisnąć się w niebezpiecznym geście i otworzyłam usta, zbierając w głowie słowa do tyrady. On po prostu spojrzał na mnie ze spokojem człowieka niewinnego: zupełnie obojętnie, nieświadomie, bezczelnie prowokując. Rozluźniłam dłonie, zamknęłam usta i strzepnęłam jedynie z ramienia nieistniejący kurz.
To była wojna. Na każdej płaszczyźnie ‒ wymiany informacji, gry słów, zachowań wyrwanych z kontekstu misji. To wszystko było jedynie rozgrywką dwóch strategów. Miałam świadomość każdego drgnienia własnego palca, wdechu czy nawet myśli. Uparcie patrzyłąm w dal, kiedy On wciąż spoglądał w niebo, wodząc wzrokiem za konstelacjami, które znudziły mnie po pierwszych pięciu sekundach. I tak miało być. Wyuczone zachowania. Krok za krokiem zmierzając ku wygranej. I to drganie serca. Delikatne nerwobóle, bo przecież nie motyle. Nie motyle. Nic, co mogłoby świadczyć o przyjemności. Ale to było przyjemne.
‒ Prawda czy wyzwanie? - powtórzyłam z naciskiem.
‒ Nie.
‒ Prawda czy…
‒ Nie rozumiesz? ‒ sparował, by dodać dobitnie: ‒ Nie. Tylko tyle, a jednak tak dużo kryje się w tym słowie, nie sądzisz?
Odwróciłam się gwałtownie, wyrywając mu butelkę, którą bawił się przechylając we wszystkie strony. Również nią potrząsnęłam, aby w symboliczny sposób zniszczyć jego pławiącą się w świetle zwycięstwa egoistyczną naturę.
‒ W takim razie wypije to sama. Zaproszenie obejmowało alkohol i grę.
Zmarszczył czoło, wyraźnie rozsierdzony i pociągnął za moją dłoń, by szarpnięciem zmusić mnie do nachylenia się nad jego twarzą. Zamarłam, wpatrując się z szeroko otwartymi oczyma w jego ‒ zmrużone, pełne jadu i zapału do walki. Przełknęłam ślinę i otworzyłam usta, aby wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, gdy poczułam, jak wyrywa mi coś z dłoni i puszcza, zostawiając mnie przylepioną do wcześniejszej pozycji. Nadal nachylałam się nad jego oczyma, nie mogąc przerwać transu.
‒ Prawda ‒ wycedził ‒ ale to ostatnia rzecz na jaką mnie kiedykolwiek namówiłaś.
Zerwałam się, siadając i prostując wszystkie elementy garderoby.
‒ Co jest w tym zwoju? ‒ spytałam.
‒ Nie ‒ obwieścił poważnie. ‒ Jeśli mamy grać, to rozgraniczając sprawy służbowe, a prywatne.
‒ Zatem mam pytać o prywatne sprawy?
‒ Masz nie zadawać durnych pytań, na które nie mogę udzielić odpowiedzi. Najlepiej, jakbyśmy w ogóle odpuścili sobie tą durną grę.
‒ Dlaczego mnie pocałowałeś?
Wystrzeliłam to pytanie automatycznie. Było to z resztą łatwiejsze niż przetworzenie jego sensu w myślach. Mój głos wymówił je gładko, stanowczo i głośno, ciało jednak zareagowało poniewczasie ‒ zesztywniałam, oczekując w napięciu reakcji, palce miałam sine od zaciskania ich na krawędzi belki, wzrok już dawno przestał odbierać obrazy, tylko słuch: w pełnej gotowości, z każdą sekundą łowiąc coraz większą ilość dźwięków z oddali i szeptów. Tylko On ucieleśnienie delirium pustoszył dźwięk ciszą. Nawet jego oddech zdawał się zniknąć w kanonadzie tupotów i plusków.
Zmęczona napięciem, w końcu odwróciłam się ostrożnie, rzucając mu ukradkowe spojrzenie.
‒ Odpowiesz? ‒ wycedziłam.
‒ To trochę żałosne, nie sądzisz? ‒ odparł. ‒ Wykorzystujesz każdą okazję dla niskich pobudek.
‒ Nie ‒ syknęłam, nagle rozdzierdzona. ‒ Wykorzystałeś swoje pytanie. Mam dwa pod rząd. Odpowiedz najpierw na pierwsze.
‒ Bo chciałem.
‒ I to wszystko? ‒ jęknęłam. ‒ To twoja odpowiedź?
Otworzył jedno oko obdarzając mnie szelmowskich uśmiechem, następnie pokazując mi dwa palce. Dwa utracone pytania.
‒ Jak najbardziej prawdziwa. Krótkie odpowiedzi są bezproblemowe, zrozumiałe i na temat.
Sfrustrowana, wyrwałam mu z dłoni butelkę i potrząsnęłam nią ostentacyjnie.
‒ Jak mam to rozumieć? - fuknęłam, robiąc pauzę i upijając sporą ilość alkoholu. - Chcieć, to mogą dzieci lizaka w sklepie. A nawet one wiedzą, że nie zawsze dostają to, na co mają ochotę. Ty sobie po prostu wziąłeś coś, co nie należy do ciebie.
‒ Dokładnie ‒ wtrącił, zatrzymując dłoń na mojej, następnie ześlizgując na alkohol i wyrywając go z teatralnym szarpnięciem. ‒ Chciałem, tak jak dziecko chce lizaka w sklepie. I wziąłem to.
Kiedy miałam otworzyć usta, aby zalać go nieistniejącym jeszcze monologiem ze swojej głowy, on zbył mnie ręką, by znów przechylić butelkę i po chwili wymruczeć:
‒ A ty mi na to pozwoliłaś, więc nie doszukuj się niczego głębszego.
‒ Dobrze ‒ zakończyłam.
Uśmiechnęłam się. Niewinnie, delikatnie, wdzięcznie. Zdawał się pochłaniać ten widok, bo zastygł na moment w bezruchu, oceniającym wzrokiem wodząc po mojej twarzy. Czy szukał oznak na mylność tej reakcji na bodziec? A może jego dumna struktura nie mogła pojąć, że czasami, ale tylko czasami ludzie nie zwijają się w agonii po jego słowach. Że może… tylko może ‒ może wierzyć w to chciałam ja ‒ byłam silniejsza niż Sakura, o której miał błędne wyobrażenia.
A może nie byłam silna n a  p e w n o  i dlatego wyłam w środku, uderzałam głową o ścianę i machałam na oślep dłońmi. Ale tego widzieć nie miał prawa, więc zatracając się dalej w grze pozorów, malinowym uśmiechem, kwasem w głowie, wzruszyłam obojętnie ramionami, kontynuując:
‒ A więc…
Nie było mi dane jednak skończyć.
‒ Nie rozpędzaj się ‒ warknął. ‒ Popraw mnie jeśli się mylę, ale wydaję mi się, że wykorzystałaś swoje dwa pytania.
Miarowo pochłaniana przez irytację, zacisnęłam zęby i machnąwszy ręką zachęciłam go do kontynuacji.
‒ Prawda czy wyzwanie ‒ wymówił z przejęciem, celowo afiszując się swoim podniosłym barytonem i teatralnym przymknięciem oczu.
‒ Prawda ‒ bąknęłam.
‒ Ten chłystek spędził noc w twojej kajucie?
Oszczędzając w gestach, automatycznie rzuciłam:
‒ Tak.
‒ Odgryzasz się, bo jesteś mają irytującą dziewczynką, czy masz coś do ukrycia i gra przerosła twoje oczekiwania? - domniemywał.
Zaśmiałam się gorzko.
‒ To kolejne pytanie. Ale wiesz co? Odpowiem ci. Nie. Po prostu krótkie odpowiedzi są bezproblemowe, zrozumiałe i na temat.
‒ Czyli się ogryzasz - zawyrokował, kiwając głową, jakby wszystko nabrało nagle logicznego ciągu. ‒ Teraz to drugie ‒ dorzucił od niechcenia, jednak jakiś niezrozumiały błysk rozświetlił jego twarz.
‒ Co? ‒ spytałam w oszołomieniu.
‒ Zanim zadasz to głupie pytanie, ja już daję ci odpowiedź. Wyzwanie.
Klasnęłam dłonie, zachęcona jego ponaglającym machnięciem ręki.
‒ Wypij ze mną całą butelkę i pójdź do siebie dopiero, gdy ja tego zechcę.
‒ To najgłupsze wyzwanie o jakim kiedykolwiek słyszałem. Pobiłaś właśnie swój osobisty
rekord.
Raptownie poważniejąc przeszyłam go zmrużonymi oczyma. W wyższej konieczności uznałam, że za zniewagę będzie w stanie odpłacić mi jedynie upokorzeniem. I to stanowiło cel nadrzędny, prolog do kąśliwych słów, które urodzone pod wpływem chwili, impulsu, wymówiłam niemal ze czcią:
‒ Mam to w nosie. Wyzwanie to wyzwanie. Albo się go podejmujesz, albo jesteś na to zbyt słaby.
‒ I to cię satysfakcjonuje? ‒ niemalże wypluł te słowa, wyczuwając rytm jaki obrała rozmowa.
‒ To pytanie. Ja nie powiedziałam, że chce, abyś zadał mi pytanie. Wybieram wyzwanie.
Nastało milczenie. Skaczące ogniki naszych spojrzeń uderzały o siebie co chwile, gdy z całą mocą staraliśmy zapanować nad własnymi osobami. Próbowałam oddychać miarowo, patrzeć gdzieś w dal, na uspokajające odbicia fal od gładkiej tafli, ale czując wypalającą dziurę na mojej twarzy rzucałam się w wir wściekłości. Sasuke również nie należał do oazy stagnacji. Z niewiadomych przyczyn, gdzieś w dialogach, sytuacji nienazwanej, ale kontrolowanej, wyłonił się zapalnik. Nagle, tak od razu, jak za pstryknięciem w palce mierzyliśmy się na irytację idąc łeb w łeb.
‒ Milcz ‒ warknął, nie miarkując w pogardzie. ‒ Przez cały czas trwania twojego wyzwania.
‒ A ciebie to satysfakcjonuje? ‒ wybuchłam w odpowiedzi. ‒ Cios poniżej pasa. Tak zwycięża się z godnością?
Zaśmiał się bez krzty rozbawienia.
‒ Jak najbardziej. Skoro i tak zmusiłaś mnie do spędzania z tobą czasu, to spędźmy go przyjemniej.
Przelewające się sylaby w słowa, coraz bardziej dotkliwe i zapalczywe, dopełniały nieopanowane reakcje. Ja wyrzuciłam:
‒ W takim razie zmieniam wybór. Prawda.
On parsknął z oburzeniem.
‒ To narusza zasady gry.
‒ Po trupach do celu również nie zalicza się do czołowej piątki złotych zasad. Ale nie dziwi mnie to, wiesz? Czego innego mogłabym się po tobie spodziewać.
Uniósł brew, nim jednak zdążył cokolwiek wyburczeć, wbiłam mu się w słowo:
‒ Niczego ‒ odpowiedziałam sobie. ‒ Zdziwiony?  
‒ Raczej zażenowany ‒ uściślił. ‒ Wciąż jesteś rozemocjonowaną, małą dziewczynką, która nie umie trzymać języka za zębami. Gadasz, nawijasz, paplasz bezsensu cały czas. W dodatku masz manierę zakompleksionej jedynaczki. Wszystko musisz dostosowywać do swoich zachcianek.
‒ Ah tak?! ‒ fuknęłam, lecz nie dał mi kontynuować, tym razem to on się wciął, brutalnie przeszywając mnie oschłością swoich słów:
‒ To będzie kosztować dwa pytania. Za tchórzostwo się płaci.
‒ Pytaj. Przynajmniej umiem odpowiedzieć w zdaniu.
… Zatrzymując świat na tym jednym.
‒ Kochasz mnie?
Otworzyłam usta, całkowicie pogrążona w szoku. Nawet nie miałam siły, aby zapanować nad wyrazem swojej twarzy.
‒ Wykorzystujesz…
‒ Ty też wykorzystałaś, pytając o pocałunek ‒ uciął.
‒ Odgryzłeś się pytając o Ro ‒ broniłam się.
‒ Wyzwanie czy prawda? ‒ powtórzył z naciskiem. ‒ Przemyśl jednak swoją odpowiedź. Mam dosyć twojego niezdecydowania.
Zawahałam się. Miałam ochotę wyrzucić butelkę za burtę, cisnąć nią prosto w jego twarz, wykrzyczeć prawdę, całą prawdę, okrutną prawdę. Nie! Nie kocham! Mimo, że nie nienawidziłam tak do końca. Nie, nie lubię! Mimo, że z jakiegoś powodu lubiłam te drobne momenty, wyobrażenia, sny. Nie! Nie na wszystko, mimo, że zawsze robiłam, mówiłam i myślałam: t a k.
Nic. Nic oprócz odbicia dwóch chorych osób. Tak bardzo popieprzonych, że aż śmiesznych. Tym byliśmy. Zastanawiałam się przez chwilę k i e d y. Kiedy zachorowałam na jego chorobę. Kiedy zdążył zarazić mnie swoim szaleństwem. Gdzie ulotniło się szczerość mojego uczucia, które było tak lekkie, przepełniające, piękne mimo, że tak cholernie denerwujące, dziecinne i naiwne. Zostało zastąpione czymś dojrzalszym, kompletnie zainfekowanym i stanowczo nie normalnym. Czy tak było lepiej?
‒ W takim razie milczę ‒ podjęłam, nie patrząc już na niego, przed siebie, na nic. Ułożyłam się wygodnie na panelach, odsuwając na bezpieczną odległość od jego ramienia. Miałam przed sobą widok nieba, ale świadomość, że konstelacje pochłaniały jego uwagę tak bardzo, szczerze, z  całą mocą i jeszcze bardziej znienawidziłam te drobne punkciki. Nie widziałam w nich nic. Żadnych odpowiedzi na swoje pytania. Żadnych kształtów ani historii, które przypisywano im w opowieściach. Nie szukałam nie istniejącego.
‒ Zobaczymy jak długo… ‒ mruknął do siebie, podając mi do połowy opróżnioną butelkę. Potrząsnęłam nią, by przechylić i odurzyć się kilkoma, głębokimi haustami. Następnie ponownie nią potrząsnęłam, szacując, że zostało już ćwierć trunku. Z zadowoleniem ułożyłam ją na deskach, pozwalając Sasuke dopić resztę. Zrobił to z ociąganiem, powoli racząc się i smakując ostatnie łyki whiskey. Nie patrzyłam na niego, ale usłyszałam dźwięk uderzenia szkła o ziemię. Butelka poturlała się w niewiadomym kierunku, a ja uznałam wyższą konieczność, wcielając w życie starannie obmyśloną strategie. Nic w tym nie było z przypadku i impulsywności. Miałam swój cel i byłam tym tak szalenie uraczona, że reszta przestała mieć znaczenie. Wiatr, który sprawiał, że miałam gęsią skórkę, alkohol, który mógł mnie zamroczyć, ale nie musiał, oraz On i niewiadoma jego osoby.
Uniosłam się, odrzuciłam kosmyk różowych włosów z prawej na bok, z lewej zawijając za ucho. Wzięłam głęboki wdech, jakbym miała rzucić się do wody i zamknęłam oczy, aby uniknąć oślepienia słońca. Zwróciłam się w bok, jakbym unikała ciosu, i nachyliłam się, jakbym próbowała uchronić się przed wybuchem. Prawdą jednak było, że wszystko to miało nastąpić jedno po drugim, więc na nic zdały się te zabiegi. Na nic opamiętanie, które miało nadejść, ale nigdy nie nadeszło.
Dotknęłam jego ust swoimi. Nie wiedziałam jaką ma minę. Nie widziałam jego oczu. Całowałam go delikatnie, ledwie muskając wargami. Przesuwałam nimi w górę i w dół, czasami nie dotykając ich w ogóle, czasami dotykając połowicznie. I gdy minęła zaledwie sekunda, odrzuciłam ciało energicznie w tył, czując, jak się topię, jak ślepnę, jak gnę się pod wpływem ciosu, i jak wybuch rozsadza mnie od wewnątrz.
Wstałam, otrzepując ubranie i ubierając buty, które ściągnęłam na samym początku, kiedy jeszcze w planach dopiero miałam machanie stopami za burtą. Kiedy nic jeszcze się nie wydarzyło i nic wydarzyć się nie miało. A jednak. Wydarzyło się wszystko.
‒ Po co to zrobiłaś?
Wzruszyłam ramionami.
‒ Wyzwanie dobiegło końca. Mogę wrócić do kajuty, a Ty możesz odpowiedzieć ‒ zauważył.
‒ Sprawdzałam jaka jest odpowiedź na twoje pytanie.
Wypuścił powietrze z ust i byłam pewna, że kiwał głową z irytacją. Irytująca, irytująca, irytująca nie dziewczynko, ale już kobieto.
‒ I jaka jest?
‒ Nie gram już w tą grę ‒ orzekłam odwracając się i machając mu na pożegnanie. ‒ Dobranoc.


__________________________________________________________

28 komentarzy:

  1. AAAAAAAAAA! Boże przewidziałam to! Normalnie jak kliknęłam w link, oczami wyobraźni widziałam nowy rozdział! Jeszcze zanim link się załączył. Bravo ja!
    He he ;)
    Cześć Mitshie.
    O.O
    Jejciu jaki początek. Ja już bym sobie rękę dała uciąć, że ona do tego łóżka to przywiązana była *facepalm*
    Nie ogarniam Sasuke -_-”
    Uuuu Sakura trochę pojechała >.< Ale za to Ro mnie wkurza. Tak naprawdę irytuje! Niech sobie pójdzie. Chwała, że Uchiha wymusił koniec podróży. Ach i te jego próby zinterpretowania romansu, który czytała Sakura XD Epickie ;)
    No Sakura jest z deczka masochistyczna, ale nie dziwię się jej chęci przebywania z nim. Ona nikogo nie ma, on też raczej nie wygląda na szczególnie zainteresowanego płcią przeciwną, więc według wszelkich zasad i praw fizyki, mogliby się zejść.
    Mmmm ten moment upicia był świetny, choć już byłam pewna, że Sakura odpowie na zadane jej pytanie. Jedno wspaniałe słowo : TAK. Powaga ;)
    Oczywiście, że jest dla kogo! Ja tu cały czas jest, codziennie zaglądam i czekam! Ty, no! Jest nas cała masa Czytelniczek, które z utęsknieniem wchodzą na Twojego bloga, zastanawiając się, „Czy to aby już??” więc pisz!
    Ja się tam błędów nie doszukałam i całkowicie rozumiem.
    No genialny rozdział *,* Jestem z niego w stu procentach zadowolona, więc daję mocne 10/10 ;)
    Trzymam kciuki za wenę, przesyłam masę całusów i energii.
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwszy komentarz jest zawsze najbardziej wyczekiwany! To dla niego ciągle odświeżam stronę i zjeżdżam na sam dół. Dziękuje bardzo za tak szybkie przeczytanie i odzew z Twojej strony! <3 Jak zawsze sprawiłaś mi ogromną radość. Dziękuje, dziękuje i dziękuje jeszcze raz! Nastroiłaś mnie na kolejny rozdział, a już myślałam, że wyczerpałam na dzisiaj limit.


      P.s Nikt nie lubi Ro xD Postać-Zło normalnie xD

      Usuń
    2. Aj no weź, bo padnę *o*.
      Jeżusz, ale ile błędów ja zrobiłam w komciu: ja tu cały czas jest. Załamka ;/
      Uwierz mi pojawi się cała masa komci, tylko daj reszcie czas na ogarnięcie, że tu notka ;)
      Cieszę się, że mój komć Ci pomógł, samą mnie to mega zadowoliło.
      Trzymam kciuki za poprawę koloru czcionki itd, choć jak się powiększy obraz do 200% to nagle wszystko staje się czytelne ;D
      Buźki
      A! Jak zwykle zapomniałam: Czekam na to niedopowiedzenie ze strony Sasuke z rozdziału poprzedniego. Zawsze czytam odpowiedzi na moje komentarze, także dziękuję za poprzednią odpowiedź ;)

      Usuń
  2. Wcięcia i inne duperele to kwestie zupełnie drugorzędne. Ważny jest tekst i jego wartość, a tutaj, w twoim przypadku, jak zawsze niezawodnie:) Uwielbiam charaktery jakie kreujesz i niebywałość, z jaką oddają wyrazy uczuć. Lubię rozmowy, jakie Sasuke i Sakura wzajemnie ze sobą przeprowadzają. Uwielbiam fascynację, z jaką spijam wszystkie słowa z każdego następnego rozdziału. Kocham to, że wraz z rozkwitem wydarzeń - nawet w najświeższym ,,Chcę" - nie potrafię odgadnąć, jak autorka pokieruje swoimi postaciami. I prawdę mówiąc, nie mogę się doczekać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozmowy Sakury i Saska to jedna z najprzyjemniejszych rzeczy w momencie pisania. Uwielbiam tworzyć im dialogi - czasami muszę uważać, żeby nie przesadzić, bo ich "kłótnie" pochłaniają mnie do tego stopnia, że wcielam się albo w jedną albo w drugą osobę i jakoś tak... przejmuje dowodzenie a potem czytam i sobie myślę... kurde, poszalałam trochę xD A czasami nawet sama się bulwersuje! Dziwne, nie dziwne - nie wiem xD Ale taka rozkmina dzisiejszego dnia.

      Dziękuuuuje ci bardzo za tyle pozytywnych słów - jak zawsze zresztą. Twoje komentarze to już wyjątkowo wprowadzają mnie w świat waty cukrowej i ciasteczek oreo. Naprawdę! Zawsze czuje się taka dowartościowana! Dziękuje, dziękuje, dziękuje! <3

      Usuń
  3. Kobieto, oczywiście że masz dla kogo pisać. Codziennie odświeżam bloga żeby sprawdzić czy aby nie ma nowego rozdziału. Życzę dużo weny i chęci do pisania, bo to co robisz jest genialne! Z utęsknieniem czekam na kolejny rozdział! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej! Naprawdę nie wiedziałam, że ktoś tu zagląda, gdy nie musi. W zasadzie w ogóle nie musicie, no ale wiesz o co mi chodzi... xDDDDD I cieszę się, że mi to napisałaś - dobrze wiedzieć, że ludki tutaj są, że czytają, że liczba wejść nie jest tylko cyferką ludzi, którzy zbłądzili w internetach.

      Także jestem bardzo wdzięczna! <3

      Usuń
    2. hah uwierz mi na słowo, że codziennie tu zaglądam bo zbzikowałam! jeśli nie ma nic nowego to czytam od nowa żeby się nasycić haha (jak to brzmi, nasycićXD)
      za szczerość się nie dziękuje, naprawdę jestem chora na punkcie Twojego opowiadania i mam nadzieję, że nie skończy się tak szybko. albo żeby później była kontynuacja tej opowieści. wypełniasz lukę w moim nudnym życiu hahaha, uwierz że nie czytam w ogóle książek, a to mnie tak wciągnęło że po prostu nie mogęXDDDDD
      nie ma za co :* na kiedy przewidywany jest następny rozdział? <3

      Usuń
    3. A wiesz że nawet miałam taki mały pomysł na drugą serię?:d Ale to tylko pomysł. Jeszcze nigdy nie skończyłam żadnego opowiadania, więc już sporym sukcesem będzie, jeśli skończę COKOLWIEK. XD Ale naprawdę, naprawdę, NAPRAWDĘ dziękuje, że mi to napisałam - podbudowujesz moją samoocenę <3 Co do następnego rozdziału, to... jeszcze nie zaczęłam go pisać, ale ZACZNĘ - jak wiem, że ktoś czeka to aż mnie boli, gdy widzę worda takiego pustego i smutnego i w ogóle ;c Króliczki płaczą. Także trzymaj kciuki. Zresztą... jest nowy sezon gry o tron więc wena spadne na mnie jak lawina xD - bardzo motywują mnie brutalne sceny ;o nie wiem czemu. jestem dziwna.

      Usuń
    4. hah z taką ilością czytelników na pewno go zakończysz. ale lepiej by było, gdybyś go jeszcze nie kończyła bo go uwielbiam! <3 za szczerość się nie dziękuje, Twoje rozdziały mnie bardzo podbudowują w jakimś sensie (haha nie wiem czemu, ale gdy przeczytam to mam więcej siły w sobie)XDD o matko mam nadzieję, że wena i dobre pomysły spłyną do Ciebie i będziesz mogła to jak najszybciej napisać. oczywiście, że 3mam kciuki kochana! <3 haha no co Ty, nie jesteś jedyna, sama lubię brutalność w serialach, ostatnio bardzo mi się spodobał Tokyo Ghoul - MASA PRZEMOCY ♥
      podsumowując...
      ŻYCZĘ CI MNÓSTWO ŚWIETNYCH, ORYGINALNYCH I NIESAMOWITYCH POMYSŁÓW ORAZ OGROMNEJ WENY TWÓRCZEJ - BŁAGAM, NIECH CIĘ ONA NIE OPUSZCZA HAHAHXDDDDDDD

      Usuń
  4. Oh mój boże, kocham to tak strasznie! Wiedząc że jest nowy rozdział, tutaj, nie mogłabym zasnąć - dlatego czytałam na przekór świadomości jutrzejszego, trudnego poranka. I niczego nie żałuję.
    Bo wszystko było cudowne! Bezapelacyjnie uroczy Ro, Sasuke z totalą niewiadomą w głowie, i Sakura przez wielkie S :) Nic nie dodaje lepiej charakteru napięcia między dwójką ludzi, jak trzeci, ponadprogramowy człowiek. Jestem dumna!
    I czekam na rozdział 4! Tak jak czekałam na 3, albo i jeszcze mocniej! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. JESTEŚ JEDYNĄ OSOBĄ, KTÓRA NAPISAŁA COŚ POZYTYWNEGO O RO! Jestem zaszokowana! ;D

      Kocham to Twoje: "Sasuke z niewiadomą w głowie, i Sakura przez wielkie S" <3 Jakoś tak... wzruszyło mnie to szczerze ;p I mam nadzieję, że poranek nie był taki zły, mój dzięki twojemu komentarzowi był na pewno o wiele lepszy! <3

      Także dziękuje bardzo! I życzę ci miłego i przyjemnego wieczoru! xD

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja byłam tu 10 sekund po dodaniu, przeczytałam jednym tchem, ale zanim zdecydowałam się na komentarz, stwierdziłam, że zrobię obiad, bo była już 19. <3 Dlatego jestem dopiero teeeraz.
    Poza tym chciałam przeczytać sobie wszystko ładnie jeszcze raz, na spokojnie, bo zawsze spieszę się do dialogów i samej końcówki, ale zrobię to chyba przed snem, bo twój sposób pisania wprowadza mnie w taki błoooogi nastrój!
    Sasuke nieco sparszywiał jak to on (:-//////////) wcześniej był taki bardziej spokojny i tajemniczy, Sakura jest chyba jeszcze bardziej pogubiona (ta końcówka!), a Ro - no cóż, wyjebać. XDDDD
    Całą resztę jakoś ciężko mi objąć, oni oboje wydają mi się być delikatnie przybici i tacy jacyś nieswojscy po tej całej akcji z poprzedniego rozdziału. Dlatego tak baardzo jestem ciekawa ich dalszej relacji i w ogóle, w sumie to wszystkiego........
    Ogólnie to zważając na częstość dodawania przez Ciebie notek, spodziewałam się rozdziału dopiero za miesiąc, ale tak żeś ładnie zaskoczyła <3 serio, złapałam się nawet na określaniu położenia suwaka, czy przypadkiem nie jestem już gdzieś na końcówce i rozdział się nie skończy XD i raz przez głowę przeszła mi myśl, że twoje opowiadanie nie powinno przychodzić w częściach, a od razu od początku do końca niczym książka, bo to czekanie boli. :-(
    Pisz kochana, bo jak wyczytałam gdzieś wyżej chyba nadal masz wenę, duuużo jej więc życzę jeszcze i ślę razem z buziakami :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytałam komentarz i zalała mnie fala wdzięczności, ale po chwili nadeszła trwoga! Mam nadzieję, że przeczytałaś PO obróbce, bo zawsze jak dodaję wszystkie akapity i myślniki znikają w jakiś tajemniczych okolicznościach i potem szybko, szybko - wszystko wbijam ręcznie jeszcze raz! Ale mam cichą nadzieje, że załapałaś się na rozdział 10 sekund po aktualizacji - wtedy kamień z serca haha.

      Strasznie rozśmieszyło mnie twoje: "a Ro - no cóż, wyjebać" Nie wiem czemu, ale parsknęłam takim śmiechem, że w sumie ciężko było mi się wytłumaczyć przed narzeczonym. ;D Jak wy go nie lubicie!

      I faktycznie... jak przeczytałam co mi napisałaś, to sprawdziłam kiedy dodałam prolog i w sumie trochę się zlękłam, bo było to...




      w październiku. ;O Trochę siara, nie?

      No nic! Dziękuje ogromnie za przeczytanie, komentarz, tyle miłych słów i za to, że mnie uhahałaś xD :***

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Ej, wiesz, zauważyłam zmianę w przedostatniej kwestii Sakury. Była wtedy taka jak Sasuke - "sprawdzałam coś", to zauważyłam od razu, mimo że było już bardzo późno XD Tak czy inaczej, pewnie dzisiaj przeczytam jeszcze raz, bo akurat kupiłam sobie wino, wiec będzie pasić ideolo!
      CIESZĘ SIĘ, ŻE ROZBAWIŁAM <3 ej, czy dobrze przez to wnioskuje, że nieco kryjesz się przed swoim wybrankiem z internetowym drugim życiem? XDDD no i wybacz mi, skoro przysporzyłam kłopotu!
      Ech, wiesz, mam to samo, a pomyśleć że pół bloga pisałam jakoś sierpień-październik, aż nie chcę tam zaglądać. Może to taki syndrom, bo człowiek swoje zmiany odczuwa najbardziej, ale nie masz się o co baaaać, chyba sama widzisz po komentujących, hihi.
      Nie ma za cooo, w ogóle!

      Usuń
    4. Tak, tak! Bo kurde, odrzuciłam starą koncepcję i nie zmieniłam tego jednego zdania - w sumie z niedopatrzenia chyba, albo ze zmęczenia. Dopiero na wieczór tak patrzę i SZOK! Przecież oni sobie pomyślą, że Mitshie pijana była jak to pisała! No i poprawiłam xD Ale spostrzegawcza jesteś!
      O matko i córko i ciotko! Czytasz drugi raz? To największy komplement dla mnie, naprawdę <3 Ale w tej radości trochę smutłam, bo kurde... narobiłaś mi smaka na wino! A NIE MAM!!!

      A co do wybranka, to nie, on wie, wie. Czytam mu komentarze i zmuszam do studiowana rozdziałów i wygłaszania wyczerpujących opinii - ku jego niedoli haha. Ale wygnałam go rano do sprzątania, tłumacząc się tym, że jestem BARDZO ZAJĘTA ZADANIAMI, więc głupio przyznać, że buszowałam po blogu xD

      Taki chyba urok artystycznych dusz, wiesz? Nigdy nie wiadomo kiedy wena na nas spadnie - to jest jak grom z jasnego nieba. RZADKIE XD

      Usuń
    5. Haha, ale ja myślałam, że to tak celowo i powiem nawet, zupełnie szczerze, że chyba też bardziej mi się to podobało. Bo to takie ładne odgryzienie się tym samym. </3
      Ech, wiesz, to żeby Ci było jeszcze milej, poprzedni rozdział, choć co prawda od momentu rozmowy Sasuke i Sakury po powrocie z baru, czytałam no nie wiem, ale dobre kilkanaście razy. :-DDD I to nie tak na zasadzie "przelecenie wzorkiem", tylko dokładnie, powoli, analizując te ich dialogi i w ogóle. No serio, ZIOM, ale uzupełniasz mi ich relacje, której brakowało mi w hooooi w kanonie, więc sobie czytam i czytam, dopowiadam sobie resztę na swój sposób, dodaje mi to też wenki w sumie, więc no, z przyjemnością do tego wracam. Zresztą wychodzi na to, że nie tylko ja, WIĘC CO SIĘ TAK DZIWISZ?
      Ej wiesz, nie otworzyłam w końcu tego wina, bo stwierdziłam, że jestem zbyt zmęczona i muszę wstać jutro na wykład, bo jest na jakieś punkty :-//// a nie chciałam tego wypić po to, żeby wszystko przespać iii odłożyłam je sobie na dzisiaj, a dosłownie po godzinie zapukali do mnie współlokatorzy, poczęstowali swoim winem i bez mycia i budzika poszłam spać, więc i tak z wykładu nici XDDD
      Ach, bo u mnie wie o tym jedynie moja siostra, bo widziała mnie zbyt dużo razy siedzącą w wakacje na wordpadzie, a jeśli chodzi o mego chłopca, to skomplikowana sprawa, ale nie wierzę, że on się nie domyśla XD
      Ja mam ostatnio z nią problemy, a potem jak mnie strzeli to piszę kilka dni i chcę jak najszybciej dodać! no, teraz to rzadkie u mnie jak pierun.
      A, miałam jeszcze zapytać - czy Ty nie jesteś czasem w Poznaniu? XDDDD

      Usuń
    6. TAK, JESTEM Z POZNANIA. A właściwie z rejonów obok, bo na uczelnie codziennie dojeżdżam pociągiem, ale to tak jakbym była Z, więc co tam. Niech będzie, że Poznanianka xD No a co do chłopaka to ZMUŚ GO do oglądania Naruto, a jestem pewna, że się zakocha - mój uparciuch śmiał się, że oglądam bajki, a potem nie mogłam iść spać bo koniecznie chciał zobaczyć kolejny odcinek. I weź tu zrozum facetów, naprawdę. ;c

      No nie wiem... jakoś zawsze taka robię się nieśmiałkę i ciężko mi uwierzyć, że ktoś sobie tak czyta o, kilka razy xD ALE CO NIE ZMIENIA FAKTU, ŻE JEST TO MIŁE! więc... dobrze wiedzieć xD


      P.s p.s p.s A tyyyy jesteś z Poznania?! ;D

      Usuń
    7. AAAA, KAMIEŃ Z SERCA. Myślałam, że nie dostanę odpowiedzi, bo wyszłam na wariatkę, HEHEHE. Po prostu kiedyś przewalałam się po fejsbukowych fanpejdżach autorów iii natknęłam widocznie na twoje realne konto, bo z bardzo podobnym zdjęciem, może nawet tym samym, najeżdżam, patrzę OOO, POZI! i zapamiętałam tym sposobem tak bardzo <3 Bo właśnie sama tu tkwię, ale zdecydowanie z okolic nie pochodzę, trochę mam na swoje ukochane rewiryyyy, bo prawie 300 km XD A do dojeżdżania nigdy się nie nadawałam, dlatego podziwiam mocno, poważnie! Nie daję rady nawet przy piętnastu minutach tramwajem na morasko XD
      A to nienienie, ogólnie to przez niego zaczęłam oglądać Naruto - on ogarniał z kumplami w gimnazjum jakoś, potem przestał i wznowił ponad dwa lata temu w wakacje, kiedy przesiadywałam u niego wieczorami i obejrzałam zaledwie pół walki z Zabuzą i Haku, a potem wkręciłam na tyle, że nagle wyprzedziłam o jakieś 200 odcinków <3 I właśnie pluł sobie w twarz, że mi pokazał tę baję, bo nie raz budziłam go piskiem w nocy przez jakąś akcję XD
      Jeju, mam wrażenie, że jakoś inaczej piszę jak pora jest jaka jest. Tym bardziej że ostatnie dwa dni kładłam się o 6, czy chciałam czy nie XD
      PS. SERIO, NIE BĄDŹ WIĘC NIEŚMIAŁKĘ, JESTEŚ SUPI
      PS2. WYBACZ SPAM, PRZEPRASZAM SERIOOO. </3333 Aaaale i tak zaglądnę czy odpiszesz, czy tu czy gdzie indziej, CZY TEŻ MOŻE WCALE XDDD
      Buziołki i pozdrówki!

      Usuń
    8. Wybacz, że tak długo nie odpisywałam, ale miałam problem z a) dostępem do neta ;o remont to zło, naprawdę. b) sesja i praca trochę mnie rozstroiły, więc jak wracałam do domku, to żreć i spać! xD no a jak już weekend się zbliżał, to chciało się gdzieś na dwór, na trawkę, jak najdalej od ścian. Także przepraszam, ale nie zapomniałam o Tobie! xD

      Uwierz, ja też się nie nadaję, tyle nieobecności sobie robię przez tą odległość i mus dojazdów, że o matko i córko i ciotko. Same karne zadania, krew, pot i łzy przed Profesorami. xD ale jakoś uchodzi mi na sucho... JESZCZE.

      Więc widzisz! Trzeba będzie kiedyś zrobić spotkanie blogerów w Poznaniu. Było w Krakowie, więc czemu nie może być bliżej nas, nie?! xD



      Naprawdę wybacz, że dopiero teraz odpisuje! ;C

      Usuń
    9. A co do Naruto, to właśnie z moim robimy sobie kolejną turę od początku! xD Ile zajmie nam to tym razem? Trzy miesiące? ;D Wcześniej obcykaliśmy w miesiąc - ale to wiadomo, od rana do nocy, bo to była jego pierwsza przygoda z Uzumakim, i nie mogłam nie oglądać z nim xD

      Usuń
  7. ahh, za szybko skończył się rozdział. ledwo rozsiadłam się z kubkiem herbaty, a tu już. chwila i koniec!
    jestem urzeczona, na prawdę!
    podobało mi się wszystko, każdy szczegół wydał mi się pasujący i dopracowany i rozegrany w sposób w jaki sama bym to uczyniła :)
    czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością
    i jeżeli ortografia, interpunkcja i wygląd tekstu mają przedłużać to czekanie, to zapewnię Cię że żaden z elementów mi nie przeszkadza. treść- liczy się treść :)
    do następnego ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje ci bardzo! Cieszę się, że mimo wszystkich tych pstryczków nadal tutaj zaglądasz i nadal cieszy cię czytanie. Tak czy siak będę starała się popracować nad wyglądem tekstu, żeby było wam jeszcze milej! :)

      No i dziękuje jeszcze raz! Wszystkie komentarze przeczytałam już rano, przed wyjazdem na uczelnię - nastroiły mnie pozytywnie do świata i ludzi i nikogo nie zamordowałam! (zwłaszcza Pani magister uczącej angielskiego!) xD

      Usuń
  8. Ehkem.. czekamy! <3

    OdpowiedzUsuń