piątek, 10 czerwca 2016

N I E N A W I D Z Ę

Odezwał się pierwszy raz, kiedy bez uprzedzenia skręcił w lewo i wmaszerował w czyiś ogródek. Powiedział gdzie i po co, nie wspominając jak. Jego usta literowały tajemnice w sposób oszczędny, jedyny jaki znał, tajemniczy. Moje uszy podchwytywały je w locie, jak zawsze, całkowicie zaangażowane, zuchwałe; unicestwiając urojenia przypadkowe i odgadując zagadki narzucone. Bo... tym byliśmy. Teraz, wtedy, potem. Zawsze tak było i będzie. A mi nie pozostało nic innego, jak poznawać sekrety jako bierny obserwator zdarzeń ‒ napastnik skryty w cieniu kłamstw Sasuke. Tego Sasuke, który zawsze był taki sam. Ciągle. Nieustannie. Na zawsze.
A może tylko na chwilę. Przez przypadek. W zależności… W końcu stał przede mną większy o głowę, silny, zasłaniając sylwetką widok otwierających się, mahoniowych drzwi. I to jego głos był tak przyjazny, subtelny i wesoły… Jego głos był głosem zupełnie innym. I mimo, że był to pewnego rodzaju fenomen, kolejny element układanki; nic nie mogłam poradzić na to, że z każdym kolejnym i kolejnym jego słowem mój umysł wrzeszczał otępiony. Skazany na tortury, jakie tylko On ‒ On jeden i nikt inny ‒ mógł mnie skazać. Celowo? Z rozmysłem? Przez przypadek?
Fikcyjna postać jaką był. Wyimaginowany obraz człowieka‒ideału, człowieka‒potwora.
‒ No nareszcie! ‒ krzyknęła. Ona ‒ piękna dziewczyna z baru.
‒ Długo kazałeś nam za sobą czekać ‒ ciągnął. On ‒ sympatyczny Staruszek.
A ja? Sakura Haruno?
Stałam jak słup nonsensu ‒ z sercem, które uderzyło o jeden, dwa, trzy razy za mocno, zbyt szybko, tak bardzo boleśnie. Sasuke zaś przyodział słodko‒gorzką minę zdrajcy. Tego zdrajcy, którego imienia nie chciałam sylabować w żaden sposób. Jego wykrzywione w uśmiechu wargi doprowadzały mnie do rozstrojenia. Chciałam zetrzeć ten uśmiech, zostawiając go. Chciałam odwrócić wzrok, wciąż patrząc. Tak bardzo chciałam, żeby ten wstręt nie podobał mi się wcale, że pokochałam tę nienawiść czysto nieświadomie.
‒ Minęło sporo czasu ‒ zauważył nostalgicznie. On ‒ Sasuke, pieprzony, Uchiha. Człowiek‒zdrajca, człowiek‒mściciel, człowiek‒chodząca nienawiść; z przyklejonym do twarzy uśmiechem. Niezwykłym. Fałszywym. Cudownym.
Zaśmiał się głośno ‒ aż nazbyt. Ten śmiech był okrutnie niewłaściwy. Piękny. Uścisnął dłoń Staruszkowi pewnym i mocnym chwytem, a następnie wmaszerował w sień mieszkania. Po co? W jakim celu? Bo chciał? Chciał.
Stałam jak słup nonsensu, kiedy ta młoda i piękna kobieta zaprosiła mnie do środka.
Spoglądałam na nią, ale to widoku Sasuke nie mogłam znieść. Każde rzucone w jej stronę spojrzenie narzucało mi wyobrażenia, w zestawie, przeszłości i teraźniejszości. Ona ‒ przede mną. On ‒ kiedyś. Widziałam w niej; noc w którą mnie porzucił i jednocześnie jej piękne, rude włosy; kunai wymierzony w moje plecy, i jej idealne kształty, delikatne rysy twarzy; oczy pełne nienawiści, które widziałam tak wiele razy, i jej niebieskie, niemalże lazurowe, niezwykłe. Widziałam to, a nawet więcej, bo byłam w stanie dojrzeć współczucie w jej spojrzeniu i uśmiech Sasuke, który w perfekcyjny sposób nie był wyuzdany ani trochę.
Uśmiechał się na prawdę.
Uśmiechał się tak, jak nigdy dotąd do mnie.
Uśmiechał się do niej ‒ do Suun, prostytutki, z którą spotkał się w barze.
‒ Sakura, tak?
Tak. Sakura. Sakura Haruno. Ta dziewczynka. Ta kobieta. Ta, o której nigdy nie słyszałaś ‒ zapomniana, zdeptana, tak bardzo żałosna, że aż karykaturalna.
Ale to nie miało znaczenia. Miało. Ponieważ odkochałam się wiele lat temu. Nie. I wykonywałam jedynie swoją misję. Na pewno?
‒ Tak. Miło mi poznać.
‒ Widziałam cię ‒ zaczęła enigmatycznie ‒ w barze.
‒ Tak ‒ powtórzyłam machinalnie. ‒ Ja ciebie również.
Kontrolowany uśmiech jej, później, z niezauważalnym oporem i mój.
Ponagliła mnie skinięciem głowy, a ja ruszyłam, niczym dopiero zatankowany wóz ‒ bezmyślnie, poddana kontroli sił wewnętrznych, z delikatnym ociąganiem i rykiem silnika. Nie rejestrowałam bodźców, nie rozglądałam na boki, nie zapamiętywałam ułożenia kanap. Podążałam oczyma jedynie za Sasuke i za jego obrzydliwym uśmiechem. Sasuke, który zapomniał o moim istnieniu sekundę przed otworzeniem drzwi od tego domu. Sasuke, który rozsiadł się wygodnie, zamawiając herbatę z jedną łyżeczką cukru.
Cukier. No jasne.
Jak na zawołanie, Suun przecięła tanecznym krokiem salon, delikatnie układając tacę z ciastkami na stole i obrzucając honorowego gościa promiennym uśmiechem. Sytuacja tak książkowa i romantyczna, że miałam ochotę wyrzygać ją na podłogę, razem z własną bezradnością.
Ciastka. Słodkie ciastka od pięknej Suun. Uśmiechnięty Sasuke z herbatą i cukrem. Sakura i jej dramat egzystencji.
‒ Mam nadzieje, że nadal je lubisz ‒ wymówiła z przejęciem.
Lubi. No jasne.
Poklepał miejsce obok siebie, a następnie po raz pierwszy rzucił mi swoją uwagę tak, jak rzuca się kość psu. Skołowana nierealnością zdarzeń, mimo stanu gotowości z opóźnieniem przyjęłam zamówienie od gospodarza na nie dziękuje, stojąc jak słup soli w epicentrum zdarzeń; w jakimś innym, zupełnie popieprzonym wymiarze ‒ najzwyklejszym domku na uboczu, z ładnym trawnikiem w ogródku, starym telewizorem i trochę sfatygowanym zestawem poduszek. Ktoś przez pomyłkę wyciął kadr w którym zachowywałam się jak normalny człowiek. Usłyszałam: “Dlaczego nie usiądziesz?”. I dotarło do mnie. Dotarło ze zdwojoną siłą.
Z ogłupieniem na twarzy szukałam pierwszego lepszego miejsca. Wybrałam to najbliżej wyjścia ‒ fotel przed nim. Czyn niezbyt komfortowy, niezwykle niezręczny, ale przynajmniej rewelacyjnie strategiczny: dobry, jako punkt obserwacyjny. I najbliższy drzwiom. Tak więc śmielej już oscylowałam wzrokiem pomiędzy ciastkami z dżemem truskawkowym, a herbatą, która wyrosła przed Sasuke nagle i niespodziewanie. Przede mną zaś, pojawiła się szklanka wody.
Gospodarz machnął ręką w kierunku naczynia.
‒ Może skusisz się chociaż na to.
‒ Dziękuje ‒ odparłam, bo przecież trzeba było zachować pewne ramy i konwenanse. Drgnięciem wargi przywołałam zadowoloną minę, bo byłam Sakurą. Właśnie dlatego i przez to moje życie było… moim życiem.
‒ Długo czekaliśmy, aż się wreszcie pojawisz ‒ ciągnął Staruszek, zwracając się bezpośrednio do Sasuke.
‒ Skrzyżowanie dróg. ‒ Padła odpowiedź. ‒ I sprzyjająca okazja.
Skrzywiłam się, ku niezadowoleniu Sasuke, którego brew drgnęła złowieszczo.
Wiedział i ja też wiedziałam. Najwidoczniej oni nie mieli wiedzieć wcale, że sprzyjającą okazją określił wywleczenie mnie o świcie z kajuty, ze statku, z wioski. Okręt nie zdążył dobrze zacumować, a ja już stałam przed barierką w pełnej gotowości i czekałam, kiedy postanowi wypchnąć mnie i zmusić do skoku. Nie wytłumaczył. Nie wyjaśnił. Nawet nie poinformował jak daleko pójdziemy, dokąd i jak długo tam zostaniemy. A już na pewno nie wspomniał, że jest ktoś na tej planecie, którego ceni, którego może lubi…
I jest ich dwóch: ale żaden z nich nie był ani Sakurą Haruno, ani Naruto Uzumakim.
‒ Jak się wam powodzi? ‒ zagaił, a jego głos cechowała najzwyklejsza i najprostsza… ciekawość. Rozszerzyłam mimowolnie oczy, patrząc to na niego, to na dwójkę nieznajomych z przejęciem, oczekując odpowiedzi.
Staruszek cmoknął.
‒ Pomogłeś nam ‒ zaczął, jakby niepewny swoich słów ‒  sle odszedłeś i oni wrócili.
‒ Można powiedzieć, że było dobrze tylko wtedy, kiedy Ty, Sasuke, tutaj byłeś ‒  dokończyła Suun, oddając ciężkie, teatralne tchnienie.
Zacisnęłam pięści, gotowa poderwać się do skoku; trochę impulsywnie, ale bardzo prawdziwie. Byłam gotowa rzucić się do gardła siedzącej przede mną oazie spokoju ‒ zbitce rzeczy niezbitych, tak rozchwianych i nienormalnych; tworzących jego. W wyobrażeniach zaciskałam dłonie na jego szyi z całych sił, wykrzykując o Konosze, o zostawieniu nas ‒ nas, nie ich. O tym, ile my, nie oni, musieliśmy przejść, znieść, przetrwać, wywalczyć.
I o tym, że nigdy, nigdy, nigdy, nie usłyszałam: “Jak się wam powodzi?”.
Wrzeszczałam w ciszy, na prawdę, kiedy uzmysłowiłam sobie, jak bardzo chce to zrobić. Wtedy, akurat wtedy kiedy dłonie Sasuke zacisnęły się nieznacznie. Kiedy okazał tą namiastkę uczuć tak, abym tylko ja mogła być ich odbiorcą, cichym obserwatorem. I bolało. Bolało na prawdę, rzeczywiście, w ciszy i na głos, w sposób fizyczny i psychiczny. Bolało naprawdę, bo mu zależało naprawdę.
Ale nie na mnie.
Nie na Naruto.
‒ Ale dajemy radę ‒ wtrącił Staruszek, przerywając niezręczność ciszy. ‒ Więc nie ma powodu, do…
‒ Zajmę się tym.
Wszystkie pary oczu skupiły się na jednym elemencie. Jednak, akurat O n; głupi, głupi, naprawdę głupi drań, nigdy nie był typem bohatera. Nigdy. Ani przez chwilę. Nawet wtedy, kiedy przez przypadek robił coś dobrego, kiedy starał się pomóc ‒ nawet wtedy nie. Z oczami wciąż pustymi, skupionymi na czymś innym, odległym, niewidzialnym. Z miną kamienną i obojętną. Z ciałem, wyrażającym lekceważenie. Nie mógłby nim być.
Niewzruszony, sięgnął po kubek, ignorując cały świat i wszystkie spojrzenia utkwione w nim, niczym w przepiękny obrazek. Każdy z nas. Suun ‒ przepełniona zachwytem, zauroczeniem. Staruszek ‒ z wdzięcznością i wzruszeniem. I ja ‒ zaskoczona, smutna, zraniona, ale szalenie zafascynowana.  Ale on już taki był i miał taki być zawsze, więc wyłam...
Wyłam, gdy przełykałam zimną, bezsmakową wodę, a on oparzył się posłodzoną herbatą. Chciałam zabić pierwszy raz, kiedy siedziałam sztywno na fotelu, z grzeczności odpowiadając na pytania Staruszka, jednocześnie słysząc ich śmiech. Kochałam stan nienawiści, w którym się znalazłam. Czułam, że paznokcie zaciskam na dłoniach mocno zbyt mocno aż do krwi, że od migreny włosy wypadają mi garściami wyrwane gdy przeczesywałam je dłonią, gdy uśmiechałam się i kiwałam głową obmyślając pierwszą w życiu zemstę.
‒ Jesteś znajomą Sasuke?
Pytanie.
Trzy słowa i jeden szept zdziwienia w odpowiedzi:
‒ Słucham?
Spojrzał na mnie nagle i znacząco. Dołączył do tego zmarszczone brwi i wzrok węża, który wciąż skanował mnie spod pochylonej nad kubkiem twarzy. Byłam pod kontrolą. Moje słowa miały być dobrane skutecznie obojętnie. Rozumiałam ten przekaz.
‒ Ah tak ‒ zareagowałam poniewczasie. ‒ Znamy się z przeszłości. Chodziliśmy razem do Akademii, a później byliśmy razem  w druży…
‒ Teraz współpracujemy ‒ wciął się bezprecedensowo. Ostro. Obojętnie? Pełen pogardy. Lekceważąco? Wymawiając kolejne słowa, cisnął nimi w stronę Staruszka: ‒ To nie ma znaczenia. Przyszedłem tutaj z innego powodu. Nie mamy dużo czasu.
Nie ma znaczenia. No jasne.
Ich uwaga została zbombardowana. Staruszek wstał i wyszedł z pokoju, mówiąc do niego, do nich, do siebie w zasadzie… do nikogo. Suun rozsiadła się wygodniej, patrząc na Sasuke z dziwnym przymrużeniem oczu i szepcząc jakieś opowieści. Dla mnie nie było miejsca. Było troszeczkę za ciasno, zbyt intymnie. A ja nigdy nie powinnam była tego ujrzeć. Moje serce nie mogło tego ujrzeć.  
Z braku pomysłu jak strategicznie poruszać własnym ciałem i co rejestrować oczyma, pochwyciła w dłonie ciastko, oglądając je z każdej strony, na chwilę zapominając, aby słyszeć.
‒ Musimy to powtórzyć, Sasuke.
‒ Zobaczymy.
Ale usłyszałam przez pomyłkę i nie uwierzyłam, dopiero, gdy przez omyłkę rzucił mi swoje typowe, kontrolne spojrzenie, uświadomiłam sobie, że tak ‒ to jego głos wymówił obietnice spotkania. To jego słodki, spokojny głos przeliterował coś, co nigdy nie miało dosięgnąć moich uszu.
Oh, dramatyzowałam. Powiedział jedynie: “Zobaczymy”. Ale w porównaniu do wiecznego, ostrego niczym brzytwa i wymierzonego we mnie: “Żegnaj”, czułam, że mam pełne prawo do nienawiści.
Miałam. Miałam i już.
‒ Nigdy przedtem żaden mężczyzna nie zaprosił mnie do cukierni, kiedy byłam w pracy…
Patrzyła na mnie. Mówiła do mnie. Tłumaczyła się? Chwaliła?
Ugryzłam ciastko, krzywiąc się z tej ohydnej słodkości. Krzywiąc się, bo było elementem ich tajemniczej, intymnej znajomości. Krzywiąc, bo było cholernie dobre, a ja lubiłam cukier. Lubiłam to, czego Sasuke podobno nienawidził.
‒ Co porabiałeś przez te dwa miesiące? ‒ zagaiła z nieostygłym entuzjazmem. ‒ Spytałam o to w barze, ale odpowiedziałeś wymijająco.
Wzruszył ramionami. Tyle zdążyłam zarejestrować nim uciekłam przed jego oczyma, udając, że strzepuje opadłe okruszki z ubrania.
‒ Musiałem dokończyć kilka spraw. A gdy już to zrobiłem... ‒ Kilkusekundowa pauza. ‒ Chciałem po prostu odpocząć.
Stęknęła zniechęcona.
‒ Właśnie tak odpowiedziałeś. Wciąż omijasz szczegóły.
‒ Szczegóły nie są ciekawe. A my mamy za mało czasu na rozprawianie o nudzie.
‒ Zatem na co wystarczy nam czasu tym razem?
Zadrżałam, z trudem przełykając spotęgowaną słodycz. Bałam się unieść spojrzenie, niczym skarcona dziewczynka, ale bałam się również, że gdy tego nie zrobię wyjdzie na jaw, jak bardzo byłam zażenowana uczestnictwem w wymianie uprzejmości z udziałem Sasuke.
Tego Sasuke, do cholery!
‒ A więc… ‒ zaczęłam, nie do końca pewna, czy powinnam zabierać głos i co w zasadzie wypłynie z moich ust. Oskarżenie? Wrzaski? Wezwanie do boju? ‒ Poznaliście się w cukierni ‒ doprawiłam, celowo zmieniając pytanie w stalowe stwierdzenie. Nie potrzebowałam historii tej znajomości. Nie potrzebowałam z nimi rozmawiać. Potrzebowałam natomiast wyjść z twarzą. Chociaż ten jeden, jedyny raz.
Suun roześmiała się wdzięcznie. Naprawdę pięknie; odsłaniając lśniąco białe zęby w perfekcyjnym uśmiechu.
‒ Dokładnie ‒ zgodziła się, rzucając Sasuke ukradkowe spojrzenie i wymawiając już ciszej: ‒ uratował mnie.
‒ Uratował? ‒ powtórzyłam, szczerze zaciekawiona: ‒ Przed czym?
‒ Przed klientem ‒ wyjaśniła szybko. ‒ Pobił mnie. W zamian, chciałam mu się jakoś zrewanżować, ale Sasuke... nie był zainteresowany. Okazał się nietypowym facetem, bo zabrał mnie do cukierni i chciał zjeść ciastko. Tyle. Był naprawdę ‒ zaśmiała się, kręcąc głową ‒ małomówny i przerażający.  Nie mogłam nic z niego wyciągnąć. Nie chciał nawet powiedzieć jak ma na imię. Dopiero, gdy mieliśmy się rozstać, spytałam, czy odprowadzi mnie do domu… Przyznam, że trochę bałam się klienta, a trochę tego, że nie zdążyłam poznać jego imienia. No i odprowadził, a mój tata, jak mój tata… Zmusił go, żeby u nas został na noc, potem na drugą, trzecią i tak jakoś wyszło, że pomógł nam pozbyć się miejscowego Gangu, a my pomogliśmy mu znaleźć schronienie oraz ukryć ten zwój.
Wessałam powietrze w zupełnym zaskoczeniu. Już rozumiałam wielką fascynację tej dwójki. Rozumiałam, jak wspaniale musieli o nim myśleć. Rozumiałam to, bo niegdyś byłam taka sama.
Zauważyłam, że czekają na moją odpowiedź. Sasuke spoglądał na mnie ze znudzeniem, opierając głowę na dłoni, a Suun wymuszała spojrzeniem jakąkolwiek reakcje. Nim jednak zdołałam wymyślić, co chce powiedzieć,  usłyszeliśmy trzask tłuczonego szkła, a temat uleciał w powietrze.
‒ Wiedziałem, że po to przyjdziesz, bo Suun wspominała mi o tym zaraz po swoim przybyciu.
Staruszek pojawił się w progu, żwawym jak na jego wiek, krokiem przecinając pomieszczenie. Podał zwój córce, aby ta, za sprawą swoich sprawnych i wypielęgnowanych dłoni mogła go odpieczętować. Mimowolnie i z obrzydzeniem przyjrzałam się swoim rękom ‒ obgryzione skórki, nierówne paznokcie zniszczone w znojach podróży, sucha skóra…
To nie było ważne. Nic nie było ważne. Ale jednak było.
‒ Odpłynęłam zaraz po twoim wyjściu. Zyskałam na czasie  ‒ wyjaśniła.
Sasuke przyjął przedmiot z namaszczeniem, a następnie włożył pod poły kurtki zapominając o jego istnieniu. Poderwałam się z miejsca, mając nadzieję, że odwiedziny skończyły się dokładnie w tym momencie, jednak zacumowane we mnie pary oczu, skutecznie sprawiły, że przysiadłam na poręczy, zupełnie ogłupiona.
‒ Zatem ‒ zaczęłam, skołowana niepewnością ‒ dziękujemy za gościnę.
‒ Nie tak szybko! ‒ zawołał Staruszek. ‒ Musicie zostać. Sasuke obiecał, że odeskortuje jutro Suun do pobliskiej wioski. Zazwyczaj podróżuje na własną rękę, ale w tamtych rejonach panują zamieszki. To nie jest dobry moment, żeby wałęsała się sama.
‒ Ustalałam to już z Sasuke ‒ wtrąciła się dziewczyna, patrząc podejrzliwie to na mnie, to na Sasuke, jakby szukała dodatkowego upewnienia. ‒ Tylko dlatego wróciłam tak szybko.
Skinął głową.
‒ Ale nie martw się ‒ ciągnął Staruszek. ‒ Przenocujemy was tutaj. Do tego czasu możesz odpocząć, a wieczorem zjemy kolację i nakarmimy was porządnie przed podróżą.
‒ Śpieszymy się. ‒ Nie wiem. Nie rozumiem. To był mój głos. Ja to powiedziałam, nim jakikolwiek receptor w mózgu zdążył przetworzyć informację. I żałowałam. Bardzo żałowałam. Patrząc na pustą otchłań wściekłych oczu Sasuke, czułam, jak mimowolnie zmniejszam się do rozmiarów okruszka na ziemi.
‒ Chciałam powiedzieć, że mamy misję do wykonania ‒ wyjaśniłam. ‒ Nasz Hokage czeka...
‒ Zdążymy ‒ zareagował Sasuke, tonem głosu zwiastując ucięcie tematu.
Nikt więc go nie poruszył, a pokój wypełniło elektryzujące napięcie.
Liczyłam do pięciu. Tak profilaktycznie. Uznając jednak, że nie jestem w stanie obejść się bez uderzenia w drzewo wstałam powoli, jakbym była zardzewiałą dźwignią. Patrząc pusto przed siebie niewidzącymi oczyma, policzyłam do kolejnych trzech. Moje dłonie z trudem utrzymywały się uczepione krańców spódniczki. Nie chciałam ich zaciskać. Nie chciałam dawać im żadnego powodu, aby poznali moje myśli. Nie patrząc ani na nią, ani na niego ‒ zdradziecką szumowinę z malinowym uśmiechem i cukrem w krwiobiegu, zwróciłam się bezpośrednio do gospodarza, starając się, aby drżenie mojego głosu było spowodowane ekscytacją:
‒ Świetnie. W takim razie pójdę potrenować. Muszę się przygotować. Wrócę pomóc w kolacji.
‒ Jeśli skręcisz w prawo i pójdziesz wydeptaną, leśną ścieżką trafisz na skraj urwiska. To właśnie tam zostały wyciosane drzewa, więc jest dużo przestrzeni, no i same widoki…
Uśmiechnęłam się ‒ uczciwie.
‒ Dziękuje. Właśnie tam się udam.
I wyszłam nie odwracając się za siebie. Nie wiedziałam jak moje zachowanie odebrał Sasuke, jak zareagowała Suun. Usłyszawszy głos aprobaty Starca, zawróciłam gwałtownie wkładając niebotyczny wysiłek w to, aby nie trzasnąć z impetem drzwiami.
Bo chciałam… tak cholernie chciałam rozkwasić ten dom w drobny mak. I mimo, że czyniło to ze mnie okropną osobę i równie okropnie czułam się z tym faktem… nie mogłam dłużej okłamywać Sakury Haruno, że jest i zawsze będzie Sakurą Haruno.
*
Trenowałam.
Z całą mocą i krwią, z całych sił i potem, do wycieńczenia i łez,  oraz, finalnie, do słodkiego zapomnienia.
Potrzebowałam tego. Małego przycisku resetującego; bo nie rozumiałam naprawdę…
Albo rozumiałam, ale naprawdę niewiele.
Nie wiedziałam, czy czyniło to jakąkolwiek różnicę w bilansie. W sumie Ja plus On, oraz zły wynik, bo gdzieś wkradł się błąd. Jakiś minus został przez przypadek odjęty. Jakiś plus dodany zupełnie niepotrzebnie. I tak oto, dramat gotowy. A ja nie rozumiałam.
Nie rozumiałam…
Siebie i własnej zazdrości. Bo nie byłam taka. Nie byłam takim człowiekiem.
I jego: tej rycerskości, uśmiechu i ich uwielbienia. Bo nie był taki. Nie był takim człowiekiem.
Dlatego uderzałam raz za razem, a krew rozbryzgiwała się o starty konar drzewa. Zaciskałam zęby w bólu i przez radość, bo z każdym uderzeniem wybijałam z siebie natręctwo wspomnień. Słońce wypalało na mojej skórze nowe postanowienia. Wiatr uderzał w twarz likwidując te stare.
Miałam kontrolę. Miałam siłę. Wszystko to, co ulatywało w zapomnienie przy nim. I przez moment, naprawdę krótką chwilę, poczułam szczęście w tym cierpieniu.
Siłę w słabości.
Syknęłam, czując, że tym razem wykonam ostatni cios. Zamachnęłam się, zbierając chakre w poranionej dłoni. Wtedy, kiedy szaleńczy taniec miałam zakończyć upadkiem; drzewa i swoim ‒ poczułam jego obecność z całą mocą. Nie mogłabym zresztą inaczej. Jego chakra była zbyt mroczna, drażniąca i zimna. Jedyna, wyjątkowa, piękna. Lubiłam zresztą porównywać ją do energii Naruto ‒ miłej, gorącej, energicznej; jakby tańczące promienia słońca, albo płomienie ogniska. Sasuke miał w sobie czarne, nocne niebo i grzmot, który zwiastuje uderzenie błyskawicy. Cisza w chaosie. Niebezpieczeństwo w pięnie.
Tak różni...
Odwróciłam się, czekając, aż jego sylwetka wyłoni się zza zarośli. I tak się stało. Patrzył przed siebie z ponurym wyrazem twarzy. Dłoń miał schowaną w kieszeni. Posuwał się na przód powoli i obojętnie lustrował otoczenie. Po długich sekundach oczekiwania, zbliżył się do skraju urwiska i spojrzał w dół, zaciekawiony.
‒ Kolacja ‒ obwieścił służbowo. ‒ Miałaś przyjść i pomóc.
Westchnęłam głośno.
Najpierw, rzeczywiście, poczułam się zawstydzona. Byłam w końcu Sakurą z wielkim, różowym, wymalowanym pstrokato S. A za tym S, kryła się zrzędząca matka, rozprawiająca o manierach i spolegliwy ojciec, który wymagał stalowych moraliów.
Ale potem, moja irytacja nabrała w siłę. Bo… jak O n śmiał! Jakim prawem wygłaszał przyganę w taki sposób, w takiej sytuacji. On, jako on. On, jako Sasuke. On, jako S, ale z zupełnie innym prologiem.
‒ Nie mogłam przerwać w połowie ‒ wyjaśniłam szorstko. ‒ Potrzebowałam tego treningu. A skoro już marnujemy czas…
Rzucił mi ostre i przenikliwe spojrzenie. A mnie zabolało dotkliwie.
‒ Jutro wyruszymy ‒ burknął. ‒ Więc mam nadzieję, że twoje tempo nie zmarnuje więcej czasu.
Postanowiłam zachować tę uwagę w krótkiej pauzie; oraz przypieczętować długim milczeniem. W zamian, odwróciłam się, zbierając z ziemi rękawiczki. Wykonałam kilka mechanicznych czynności: otrzepując je, zawieszając o spódniczkę i wycierając w chusteczkę krew z dłoni. Następnie zawróciłam w stronę ścieżki.
‒ Nie ‒ odparłam w końcu. ‒ Postaram się, żebyś nie musiał się wstydzić tego, że mnie znasz. I dołożę wszelkich starań, abyśmy nadrobili zmarnowany czas.
Zerwałam się. Szybki krok i głęboki wdech, drugi krok, energiczny i zbawienny wydech ulgi, w połowie trzeciego, ewakuacyjnego, wyrósł przede mną, oddzielając nasze oczy kilkoma centymetrami. Pochylił się, zczytując z mojej twarzy informacje tajne, nieskutecznie zakamuflowane, by po chwili wyprostować się i wyrwać wiszące rękawiczki zza paska od spódniczki.
‒ Podobno służą do walki ‒ zauważył z przekąsem. ‒ Więc czemu w nich nie trenujesz i niszczysz dłonie?
Nim zdążyłam zareagować, poderwał z szarpnięciem moją dłoń, obracając niczym dziwaczny eksponat. Minę dostroił adekwatnie; stał się koneserem piękna, zawodowym krytykiem, a widok zdecydowanie nie przysparzał mu wizualnych uniesień.
‒ Widzisz w tym sens i logikę? ‒ szepnął, sam zdziwiony poziomem absurdalności mojej głupoty.
Wyrwałam się, odsuwając na bezpieczną odległość. Mur. Gdzie mój mur. I bardzo mądrze, bo w pierwszym odruchu uciekłam, i powinnam była uciekać dalej ‒ nawet jeśli w przepaść, do wody, na spotkanie z głazami. Ja jednak chciałam być tą twardą i nieugiętą, zatem sięgnęłam energicznie w stronę rękawiczek. Wykonał unik. Spojrzałam na niego niedowierzająco, a on, bez wzruszeń, wciąż trzymał mnie w zimnym radarze swoich oczu. Rumieniec skradł mi godność, wargi zacisnęły się żałośnie, a pięści rozluźniały i zaciskały raz po raz. Ostatecznie, strzeliłam oczami w bok, mrucząc pod nosem:
‒ Nie chciałam ich zabrudzić krwią. Nie używałam chakry. Ćwiczyłam mięśnie.
‒ Czyli chciałaś się wyładować ‒ wysondował. ‒ Aż tak cię zezłościłem?
‒ Nie ‒ wyrzuciłam; trochę zbyt głośno, zbyt emocjonalnie, zbyt bardzo potwierdzając jego teorię.
Uniósł niedowierzająco brew.
‒ Będziesz się boczyć?
‒ Oddaj mi rękawiczki i chodźmy na kolację. Sam mówiłeś, że miałam pomóc.
Po raz kolejny podjęłam wysiłek odebrania własności, zrywając się gwałtownie z miejsca i  próbując wykorzystać element zaskoczenia. Uskoczył w bok z gracją, jaką tylko on jeden posiadał, i uniósł je zwycięsko powyżej swojego ramienia. Twarz wciąż miał wykutą w lodzie obojętności.
‒ A ty mówiłaś, że potrzebujesz treningu, a nie bezpodstawnego marnowania energii. Takim sposobem zawsze zostaniesz na aktualnym poziomie.
Wściekła, rzuciłam się do przodu.
‒ Mój poziom jest na zadowalającym poziomie!
‒ Więc nie masz ambicji ‒ doprawił.
Przystanęłam, z nieskrywaną furią mierząc w niego wyzywającym spojrzeniem. Zauważyłam, jak napina nieznacznie mięśnie, gotowy do sparowania ataku, bądź uniku. To jedno dawało mi imitację satysfakcji. Tylko to mogło przywrócić mi moją kontrolę...
...moja siła.
Zamachnęłam się, odwracając w ostatnim momencie i uderzając w wcześniej męczone ciosami, drzewo. Czułam, że oboje przyglądamy się, jak cios rozrywa je wpół, a następnie w bolesnym balansie, zwalając, kolejno: w prawo, w dół ‒ ostatecznie w przepaść urwiska. Mimo, że bardzo chciałam podejść i zobaczyć, jak roztrzaskuje się o skały, stałam przygwożdżona wściekłością do ziemi próbując zapanować nad oddechem.
‒ Powiedz ‒ rozkazał. ‒ Jeśli masz coś do powiedzenia, po prostu to zrób.
‒ Mam wiele rzeczy do powiedzenia. Nie wiem jednak, czy większość z nich mówić wypada.
‒ Mówiłem ci już wcześniej. Nie zważajmy na konwenanse.
‒ Dobrze ‒ fuknęłam, zwracając się w jego stronę i wykonując serie stanowczych i szybkich kroków. Jednak w trakcie odejmowania centymetrów, zmieniłam zdanie. Znalazłam się przed nim i w milczeniu sięgnęłam po rękawiczki, zatrzymując rękę w połowie i czekając, aż je przekaże. Tak też uczynił, bez słowa i bez zbędnych czynności układając je na mojej dłoni.
‒ Kiedyś znalazłem to miejsce przez przypadek ‒ zaczął. ‒ Imitację domu. Schronienie.
Parsknęłam, przewieszając rękawiczki na powrót za pasek od spódniczki.
‒ Szkoda, wielka szkoda, Sasuke, że prawdziwy dom postanowiłeś odrzucić… dwa razy.
‒ Nie odrzuciłem Konohy ‒ warknął, wyraźnie rozsierdzony. ‒ Jednak nie mogłem w niej zostać. To bardziej skomplikowane niż ci się wydaję.
‒ Mniej skomplikowane niż zakładanie nowej rodziny.
‒ Nie mam rodziny.
Spojrzałam mu prosto w oczy, przekrzywiając delikatnie głowę. Chciałam ujrzeć tą szczerość, którą widziałam w tym dziwnym, małym domku. Szukałam jakiegoś potwierdzenia, że nie nienawdzię go tak bardzo. Sekunda. Dwie. Pokiwałam głową, uśmiechając się smutno. Nie musiałam liczyć do trzech. I może nie chciałam, bo nie miało to żadnego znaczenia.
Faktem, jednak było, że jego czarne oczy patrzyły na mnie i widziały więcej, niż ja. I nie mogłam na to dłużej pozwolić, bo tylko na tym mi zależało.
‒ Rodzina to nie tylko więzy krwi. Ale zazdroszczę ci tego, że masz przywilej tworzenia imitacji.
Jego twarz nabrała wyrazu. Skrzywił się. Może zirytowany. Może wściekły. Może, może, może…
‒ Jesteś wściekła, bo mamy dwudniowe opóźnienie, które możemy łatwo nadrobić; czy jesteś wściekła, bo…
‒ Nie jestem wściekła, Sasuke.
‒ Kłamiesz ‒ uciął stanowczo. ‒ Chyba pierwszy raz w życiu tak dosadnie mi to pokazujesz. A ja jestem zaskoczony i chce wiedzieć dlaczego.
Miał rację.
Byłam wściekła; a wściekłość rozchodziła się wzdłuż mojego ciała niczym wirus.
Byłam też zraniona; jak nigdy dotąd. A przecież robił gorsze rzeczy, prawda? To nie miało jednak żadnego znaczenia, bo czułam, że jestem naczyniem, które było  p r a w i e  pełne cierpienia. Prawie. Coś jeszcze mogło się zmieścić. Coś niewielkiego. Ale niefortunną zbieżnością zdarzeń i słów, trochę się przelało. Naczynie nie pomieściło całej tej cieczy i wylało się…
Wylało na zewnątrz.
Pierwszy raz patrzyłam na niego wyraźnie: z bólem i smutkiem, ze złością i próbą obojętności. Ze wszystkim, tylko nie z miłoscią.
Miał rację, a ja nie mogłam mu jej przyznać. Machnęłam finalnie ręką, ruszając przed siebie. Zdążyłam zrobić krok, nim poczułam, jak ciągnie mnie brutalnie za ramię, następnie, jak podmuch wiatru ostrzega przed ciosem. W odruchu i bezmyślnie, zrobiłam uskok w bok, uderzając w jego ramię, aby pomnożyć dystans. Dopiero wtedy zauważyłam wymierzone w powietrze kolano.
W pierwszej chwili pojawiła się konsternacja i panika. Dałam ujście tylko tej pierwszej:
‒ Co ty wyprawiasz?!
‒ Walcz ‒ syknął. Zbłąkany uśmiech rozświetlił jego twarz i przez krótką chwilę serce stanęło mi, jakby martwe, by ruszyć, biec, szybować. ‒ Chyba, że chcesz być hipokrytką. Przyganiając mi o imitacjach, może sama przeprowadź prawdziwy trening, nie jego namiastkę.
‒ Chcesz walczyć?
‒ Trenować ‒ uściślił. ‒ W końcu po to tutaj przyszłaś, mam rację?
Zawahałam się trzecią sekundę, której nie wykorzystałam wcześniej ‒ uczciwie, bo w pakiecie, a każde wytłumaczenie było dobre, każde miało sens i ma i będzie mieć. Tym razem jednak tylko tyle zamierzałam na niego poświęcić. Ruszyłam przed siebie, zbierając chakre w dłoniach i przyjmując wyzwanie. Nie myślałam. Nie analizowałam. Nie widziałam. Zaciskając pięści i szalenie biegnąc na przód, przyjmowałam wyselekcjonowane obrazy jakimi były jedynie przebłyski jednej pięści i nóg którym uskakiwałam, oraz dwie, swoje, wyrzucane z siłą i zaciętością w przód. I to trwało. Miało trwać. Jak najdłużej i intensywniej. Próbowałam powstrzymać uśmiech, kiedy udało mi się go drasnąć, albo kiedy skutecznie wprowadziłam odpowiednią akrobację ruchów. Chciałam krzyczeć, kiedy powaliłam kolejne drzewo, zupełnie przez przypadek i niechcący, ale co tam. Co tam. W końcu walczyłam z Sasuke Uchihą. Z Sasuke…
Z moim Sasuke.
Do pełni szczęścia brakowało mi jedynie momentu wycieńczenia. A ten miał nadejść nieprędko. Dostałam zastrzyku energii. Połączyłam się w jakimś dziwnie erotycznym tańcu, który w żądnym stopniu nie mógł być romantyczny, który zwiódł mnie… Naprawdę żałośnie to przyznać. Zwiódł mnie. Znowu. Po raz kolejny. A ja byłam tak szczęśliwa, że nawet mogłabym być skłonna do podziękowań.
Aż nagle…
Idylla ustała. Wyrósł przede mną i odrzucił moją pięść jakby była zwykłą zabawką, delikatnym motylem, który gdzieś tam, napatoczył się w jego destrukcyjny zasięg. Zbliżył, a ja, z niezrozumiałych przyczyn stanęłam wsiąknięta w ziemię i wpatrzona w jego obojczyki. Nie potrafiłam unieść spojrzenia, ani zamknąć oczu. Przełknęłam jedynie ślinę, czując, jak serce przyśpiesza mi nagle, zerwane do biegu w zupełnie innej emocji.
‒ Zaskoczyłaś mnie, Haruno ‒ odezwał się, powoli cedząc słowa. ‒ Drażnią mnie niespodzianki. Nie lubię nie wiedzieć. Nie lubię się domyślać. I nigdy dotąd nie musiałem.
Zniknął, zjawiając się z tyłu. Nie mogłam się ruszyć. Albo nie chciałam. Moje ciało pozwoliło mi jedynie zadrżeć, gdy poczułam jego oddech na karku, który w zamyśle, drażnił mnie obecnością i ciszą. Nie mówił nic przez dłuższą chwilę.
‒ Jestem w Gen‒jutsu ‒ podjęłam. ‒ Dlatego nie mogę się ruszyć?
‒ Zawsze byłaś w tym dobra. Ale czy przechytrzyłabyś rinnengan?
Coś w jego głosie. Coś, co nakazało mi się bać. Coś maniakalnego, pełnego napięcia i szalonego. Coś, co przypomniało mi o tych czerwonych, krwistych oczach i ostrym, szarym kunai’u.
‒ Nie wiem ‒ odparłam szczerze. ‒ Prawdopodobnie nie. Ale jaki masz cel w dowodzeniu tego?
‒ Jestem ciekaw.
‒ Załóż zatem, że nie. Że nie dam rady.
Westchnął ciężko. Zniechęcony. Rozczarowany. Smutny.
‒ Zastanawia mnie to od wczoraj… ‒ zaczął, kładąc palec na moim czole, by delikatnie i powoli przesunąć nim w prawo i zgarnąć za ucho wszystkie wyrwane z szablonu włosy. Zadrżałam znowu, bo był to czyn niezwykle subtelny. I wielce niebezpieczny. Nie mogłam podjąć ostatecznej decyzji. Bałam się? Nie bałam się?  ‒ Jaka jest odpowiedź na moje ostatnie pytanie?
‒ Nie wiem.
‒ Więc czego dowiódł twój test? ‒ burknął, ubarwiając ton głosu w pogardę. ‒ Był zwykłym impulsem? Głupotą? Nieprzemyślaną konsekwencją?
‒ Tego, że nie wiem.
‒ Wiesz ‒ szepnął nad moim uchem.
‒ Wiem ‒ odpowiedziałam głośno, w przestrzeń przede mną. Tak, aby usłyszały to drzewa i niebo, i on, i ja. I wszystko na tej ziemi. Tak, abym mogła powiedzieć to tylko raz. Zmęczona.
Cholernie zmęczona.
Zamknęłam oczy, starannie i powoli przyjmując tlen do organizmu. Czekałam… lecz gen jutsu nie zniknęło, a niewidzialne sidła zacieśniły się wokół mnie jeszcze mocniej. Poczułam uderzenie zimnego wiatru, i gdy uchyliłam kurtynę, przed moimi oczyma wyrosła Konoha, Moja piękna, cudowna Konoha. Chciałam krzyczeć, wrzeszczeć, skakać; a to wszystko trwało jedną sekundę. Zabiłam ją kolejną, pełną żalu, nienawiści i wstrętu, bo przed sobą miałam nie ten księżyc i nie ten czas. A moje serce złamało się na nowo. Łzy pojawiły się, jakby przypominając o swojej obecności, krzycząc: “To my, to my!”. To ty, to ty. Tak. To była moja Konoha w świetle rozgwieżdżonej, wiosennej nocy, tańczących w powietrzu liści, chłodnego smagania wiatru i drogi usłanej piaszczystym żwirem.
Z trudem zwróciłam się w prawo, łowiąc wzrokiem to, co miało stać się torturą. Niezwykle wyraźny, prawdziwy obraz przeszłości. Małej, zapłakanej Sakury leżącej bezładnie na ławce. Jej łzy, które wciąż świeże, rozświetlały smutny wyraz twarzy.
Z bólem zwróciłam się przed siebie, łowiąc wzrokiem to, co miało stać się katorgą. Niezwykle wyraźny, prawdziwy obraz przeszłości. Obojętny, zimny Sasuke. Ten, który szedł, maszerował na przód, krok za krokiem, aż nagle...
Odwrócił się, wędrując spojrzeniem wzdłuż ulicy i na samym końcu… na mnie. Na moją przeszłą wersję.
Serce zacisnęło się boleśnie, a pięści rozluźniły niezdolne do walki.
‒ Po co mi to pokazujesz? ‒ spytałam, tak bardzo starając się ukryć pod podszewką hardości drżenie ciała.
‒ To dobre miejsce, żeby poznać sekrety.
Nagle, nie wiedząc dlaczego, niewidzialny łańcuch opadł. Podeszłam do niej do mnie i przysiadłam na brzegu ławki ‒ ostrożnie, aby jej nie zbudzić. Dotknęłam delikatnie jej policzka odganiając zbłąkane włosy. Ona, który była mną. Uroniłam łzę nad łzą tej dziewczyny. Przeprosiłam w myślach za wszystko co jej uczyniłam. Za los, jaki jej wybrałam. I za słabość, z którą musiała się zmierzyć.
A następnie zapewniłam, że będzie dobrze.
Będzie, chociaż nigdy nie było. I być nie miało.
‒ Czasami cię nienawidzę i nie mogę znieść twojej obecności… tylko tyle wiem ‒ wyjaśniłam. ‒ I mimo tego, że przeprosiłeś, czuję, że nie wybaczyłam.
‒ To słowo do ciebie nie pasuje. A ja nie lubię tego słyszeć ‒ odburknął w odpowiedzi.
Zimno.
‒ Może za bardzo przyzwyczaiłeś się do: “kocham”.
‒ Może… Może wolałbym nadal to słyszeć ‒ wycedził.
Zimniej.
Poczułam ciężar czyjeś obecności. Uniosłam spojrzenie, widząc przed sobą jego młodszą wersję. Patrzył na mnie przenikliwie, wciąż oczami mrocznymi, tajemniczymi, ale smutnymi. Kryjącymi niewyobrażalny i nieopisany smutek. Wiedziałam, że to do niego powinnam się zwrócić:
‒ Nie pasuje do co ciebie, Sasuke ‒ wymówiłam pewnie.
A Sasuke zniknął w chmurze dymu, zostawiając po sobie jedynie pustą przestrzeń. Odwróciłam się, szukając wzrokiem tego prawdziwego. Tego, którego spojrzenie nigdy nie było zabarwione smutkiem. I znalazłam go. Obok. Na ławce. Również przyglądał się twarzy Sakury w jakimś specyficznym zamyśleniu.
‒ Dlatego każdy musi odgrywać swoje rolę ‒ szepnął, ciskając we mnie swoje stalowe spojrzenie.
‒ Tyle że ja już nie chce. Nie chcę mówić: “kocham”, na “nienawidzę”.
‒ Nie chce słyszeć: “nienawidzę”, tam gdzie powinno być: “kocham”.
Zacisnęłam pięści, krzycząc w myślach: “nie, nie, nie”, kiedy usta i oczy i całe ciało mówiło: “tak, tak, tak”. Z niezrozumiałych przyczyn chcąc tego tak bardzo. Być w tym miejscu. Na tej pieprzonej ławce. Obok Sakury sprzed lat. Obok Sasuke sprzed lat gdzieś daleko.
‒ Więc jak to rozwiążemy, Sakura? Mamy konflikt.
Westchnął zniechęcony. Rozsiadł się wygodniej, a ja z przerażeniem stwierdziłam, że Sakura zniknęła. Chciałam z nią być, bo wiedziałam, jak ona chciała, aby ktoś z nią był. Już otwierałam usta, aby ją przywrócić, ale wtedy wpił się w moje zdanie z brutalnością, wymawiając słowa niczym rozkaz:
‒ Pocałuję cię, a ty powiesz mi, jak jest naprawdę.
‒ Aż tak desperacko pragniesz być uwielbianym?
‒ Aż tak desperacko pragnę wiedzieć ‒ warknął. ‒ Bo wiedza, to siła.
‒ Pocałunek nic dla ciebie nie znaczy?
‒ Nie.
Spuściłam głowę, patrząc na swoje zaciśnięte pięści. Echem odbijałam od siebie wszystkie za i przeciw. Ale za pojawiały się i znikały, przeciw milczały zaklęte. Wszędzie jedynie przecinki, myślniki, spójniki. Wszędzie wszystko, tylko nie kropki. Nie wykrzykniki.
Sakura zniknęła. Nieodwracalnie. Sasuke odszedł. Nieodwracalnie Ale byłam ja. Wciąż ja. Ta sama, ale trochę inna. I on. Ten sam, ale inny.
Gdy miałam spojrzeć na niego i wymówić słodkie, ale pełne jadu: “pocałuj mnie”, poczułam, jak zwraca moją twarz w swoją stronę, niebezpiecznie blisko. Dał mi sekundę, aby moje serce stanęło, i wtedy, palcem dotknął mojej wargi, aby uchylić ją i wpić się brutalnie, nawet boleśnie. A ja, zaskoczona tym, że wcale nie byłam zaskoczona, wykorzystałam okazję, ciągnąć go za skrawek koszulki, przyciągając bliżej i bliżej, rozdzierając ją dłońmi zuchwale i bezwstydnie przenosząc rękę na jego włosy, ciągnąc… mocno, pełna nienawiści, pełna miłości. Nie mogąc znieść ciężaru tych pocałunków i nie mogąc znieść ciężaru tego widoku. Szarpnęłam w imię swojej słabości, aby nadać ją jemu; chociaż odrobinę, małą namiastkę. Warknął w bólu, nie wyrywając się. Przygwoździł mnie swoim ciałem do oparcia nie dotykając dłonią. Sięgnęłam po nią, układając na swojej talii, trochę nieporadnie i niezgrabnie.
‒ Zrób to… ‒ nie zdążyłam.
Złapałam oddech, gdy zsunął się, aby ugryźć moje ucho. Jęknęłam: zbyt głośno, zbyt wielką satysfakcje mu dając. Korzystając z przerwy między pocałunkiem, przyciągnęłam jego twarz i wyjęczałam w jego ucho:
‒ Zrób to porządnie jeśli chcesz porządnej odpowiedzi.
A on popchnął mnie mocno, nie zważając na to, że ból przeciął iskrą mój kręgosłup. Że usta palą, od ciągnięcia mojej wargi. Że oczy płoną, zatrzaśnięte, a ciało wygina się w nienaturalny łuk tylko po to, aby wtopić się w jego sylwetkę.
Nagle to on wyrwał moją dłoń ze swoich włosów układając na plecach, potem odnajdując drugą, zgubioną na jego policzku.  
‒ Chwyć się ‒ rozkazał. A ja zrobiłam to. I zrobiłabym to za każdym razem. Otworzyłam oczy, bo przerwał pocałunek na dłuższą chwilę i odnalazłam jego twarz, tak blisko mojej, że serce zadrżało mi z zupełnie innego powodu. Jego oczy patrzyły gdzieś w bok, a ja dopiero poniewczasie zorientowałam się, że gen jutsu zniknęło. Trzymał mnie jedną ręką za pośladki, zupełnie ignorując fakt, że patrzę na niego, wypalając w jego twarzy znaki zapytania.
‒ Gdzie…
‒ Cicho ‒ jęknął. Otworzyłam szeroko oczy, bo nigdy dotąd nie słyszałam takiej słabości w jego głosie. Poczułam, że nie zniosę tego ani chwili dłużej. I brzydziłam się tym, bo nie chciałam, nie chciałam tak mocno chcieć i nie chciałam być zwierzęciem, którym byłam. I myślałam, nie myśląc, bo tylko to rozchodzące się ciepło w moim ciele, tylko jego ciało, którego dotykałam tak nieskrępowanie, tylko mięśnie, które naprężały się prąc na przód były w stanie angażować moją uwagę.
Przywarłam do niego z całą mocą, niemalże zwalając go z nóg. Przystanął posyłając mi zdziwione spojrzenie, ale ja nie miałam czasu…
Bezradność w jego oczach dawała mi siły.
Rozerwałam desperacko resztę koszuli, wyrzucając ją w bok, by oczami i dłońmi błądzić po jego torsie. Nie martwiąc się, że spadnę. Nie martwiąc się, że przewrócę go swoją gwałtownością. Nachyliłam się, aby zostawić milion pocałunków na jego szyi, by zmierzać w kierunku miejsca, w którym powinno być jego drugie ramię. Nim jednak zdołałam tam dotrzeć, oddał głębokie tchnienie, tak desperackie i pełne bólu, że krew moich żyłach zmroziła się na ułamek sekundy. Jedno miejsce, które sprawiało mu tyle bólu, takiego bólu, którego zadawać mu nie chciałam. Oderwał mnie brutalnie, drżącą ręką układając na ziemi. I to był jedyny czyn delikatny i uważny ‒ nie chciał zrobić mi krzywdy spowodowanej swoim kalectwem. Chciał, aby jego ręka pracowała za dwie i była równie sprawna, równie zręczna.
Wzruszona oplotłam go nogami, nie zważając na miejsce. Przycisnęłam swoje usta do jego, pozwalając mu nieść się rytm jego ciała.
‒ Cholera ‒ warknął. ‒ Nie możesz poczekać…
Ale sam zniknął w pocałunku, a jego gorące ciało przyległo do mnie, jakby tylko tam pasowało. Błądził po wewnętrznej stronie moich ud, doprowadzając mnie na skraj szaleństwa w walce, którą wygrywał, którą zaplanował. I widziałam w jego oczach, jak bardzo nienawidzi i pragnie mojej słabości. Mnie, leżącej pod nim bezładnie, poddanej sile jego palców, które brały to, co brać chciały. Widziałam, jak jego oczy próbują przekazać mi swoją niechęć do tego obrazu, a usta wręcz przeciwnie, roztwierają się, bo nie są w stanie oddychać, żyć, powstrzymać głośnych wdechów. I widziałam tym słabość na swój sposób, mimo, że zdawało mu się, że to on jest silniejszy.
Nie był. Nigdy.
‒ Nie kocham cię ‒ wyspałam, wyginając się w łuk, gdy przez swoją wrodzoną zaciętość położył dłoń w miejscu, którego czułość miała mnie ukarać za moją bezczelność. Za słowa, których nie znosił. Więc powtórzyłam, mniej pewna, ale natrętna, jeszcze raz:
‒ Nie kocham cię.
I jeszcze raz.
‒ Nie kocham cię, Sasuke.
‒ Tak ‒ odparł.
Odsunęłam go, patrząc prosto w jego oczy, ciemniejsze niż zwykle, pełne żądzy i gniewu. Ale był to dobry gniew. Ten gniew, który czułam i ja.
‒ Co “tak”? ‒ ciągnęłam.
Przewrócił oczyma, zirytowany, ponownie się nachylając. Moje dłonie jednak żelaźnie mnożyły dystans.
‒ Może kłamałem ‒ szepnął, uśmiechając się łobuzersko.  
I zrozumiałam o czym mówił.
‒ Może ja też.
‒ Więc oboje jesteśmy hipokrytami.
Ale to nie mało już znaczenia. Jego usta dotknęły moich: delikatniej, mocniej, jeszcze mocniej i znów do bólu. Cierpiałam, kiedy gryzł mnie z całej siły; pragnąc zmienić piękny pocałunek w krwawe tortury. Chcąc zadawać ból. I chcąc być tym bólem. Wyłam, kiedy rozrywał moje ubranie w sposób niechlujny i łapczywy. Kiedy szarpał moimi dłońmi, abym dotykała go bardziej, wszędzie, tam gdzie chciał. A najbardziej cierpiałam, kiedy zepchnęłam go z siebie w amoku, rozczochrana, naga. Rzuciłam go na ziemię, nieświadomego, z lekko uniesionymi brwiami, rozwartymi ustami i lśniącym spojrzeniem. Rumieńce na jego twarzy... to widok, który mógłby zrekompensować mi każdego siniaka, każde zadrapanie i każdą uronioną krople krwi. Więc siadając i robiąc to wszystko tak, jak chciałam, nie zapominałam, aby patrzeć jak tym razem On ‒ On, nie ja  ‒ leży bezładny, całkowicie zagubiony.
   Cierpiałam, kiedy odpychałam go za każdym razem, gdy próbował mnie dotknąć. Kiedy irytowałam go, gdy moje dłonie z rozmysłem zbliżały się w dół, tylko po to, by wystrzelić w górę. Kiedy nachyliłam się do pocałunku, aby nie pocałować go w ogóle. Wtedy jego usta wysypywały jęki i przekleństwa, dłoń ciągnęła mnie na siłę, jakbyśmy walczyli.
         I walczyliśmy.
         Zawsze będziemy ze sobą walczyć. I zawsze nienawidzić.
A ja będę kochać, bo kochałam cały czas.


___________________________________________________________________



Boję się, boję, boję, boję. Tym razem boję się każdego komentarza. Boję się, że zepsułam, że nie tak, że za bardzo. I sama nie wiem co czuję w związku z ostatnią sceną. ;O I jest pełno błędów i pełno wszystkiego, bo ostatnia scena powinna być tą najbardziej dopieszczoną i wyszukaną, a wyszło tak, że napisałam ją od razu, na raz i w sam raz pod wpływem jakiegoś impulsu i naprawdę ciężko mi cokolwiek w niej zmienić, więc jej nie poprawiam. W ogóle. Także przepraszam za błędy, ale moje palce strzelały mimowolnie, a mózg chyba nie do końca nadążał, albo palce nie nadążały za nim. Nie wiem.


I nic więcej nie powiem xD

20 komentarzy:

  1. Az nie wiem co napisac. Szok, szok, szok. Nie tego spodziewalam sie przeczytac, chociaz bardzo chcialam takiego rozwoju akcji.
    Jak zwykle czytajac rozplynelam sie i teraz sie zbieram
    I jak zwykle, chce wiecej!
    Czekam na ciag dalszy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciszę się bardzo, że udało mi się w jakimś stopniu cię zaskoczyć. <3 I oczywiście, że czekasz i chcesz więcej! :)

      Dziękuje bardzo za tak szybki odzew z Twojej strony. Jak zwykle jestem przeszczęśliwa czytając wasze komentarze.;D

      Usuń
  2. Osz cholera.
    Końcówka- zwaliłaby mnie z nóg, gdyby nie to że zrobił to początek tego rozdziału :D Piekna prostytutka, cóż, obawiałam się że może poteżnie namieszać, szczególnie w durnej głowie Sasuke! ;) I jakby nie było, w jakimś stopniu to zrobiła... Uchiha, sama nie wiem co mam o nim myśleć.
    To że Sakura również tego nie wie, jest troche pokrzepiające.. xd
    W każdym razie moment zblizenia tej dwójki zachwycił mnie. Nie było motylków w brzuchu ani mięciusiego łóżka, zabrakło czułych gestów i ckliwych tekstów szeptanych sobie do ucha. Wszystko było takie, jak na Sasuke przystało - dzikie i nieobliczalne.
    Czekam na nastepny rozdział, by z przyjemnością dowidzieć sie co Sakura na "trzeźwo" o tym wszystkim myśli.
    Czekam i czekać będę, to warto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że o tym wspominasz. Zależało mi, żeby ten moment był tak dziwny, dziki, zupełnie znienacka, że trochę bałam się o efekt końcowy. Ale skoro mówisz, że jest okej, to jest okej! <3 I co myśleć o Sasuke... hmm, chyba sam Kishimoto nie do końca wie xD

      <3 Dziękuje ci bardzo za przeczytanie i wspaniały komentarz. Mam nadzieję, że kolejny rozdział cię nie zawiedzie. :)

      Usuń
  3. Jezu, Mitshie, jak kiedyś wydasz jakieś romansidło to twoja powieść zajmie 1 miejsce na mojej półeczce. Kocham cię za wspaniałomyślność w opisywaniu żaru i namiętności, dzikości, rodzącej się pomiędzy ludźmi. Może mówię to już setny raz, ale
    KOCHAM
    TWÓJ
    STYL
    PISANIA.
    Buziaki i z pewnością do następnego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kompletnie cudowny i niezasłużony komplement. Nie wiem czy kiedykolwiek uda mi się coś wydać, ale miło przeczytać takie słowa <3 Dziękuje z całego serducha za, jak zawsze, motywację do pisania! <3

      Buziole! :*

      Usuń
  4. O matko ... Końcowa scena ,niespodziewana bo sądziłam że będzie się ciąglo dalej coś, podchody itp. A ty mi tu tak walnelas coś takiego ! I nie wiem jak mam dobrać słowa. Chyba pierwszy raz nie wiem co mam napisać . Podoba mi się ta forma!nie jest tak przemyślana jak początek ale czuć w tej scenie pasje . Nie tylko tej naszej dwójki ale i twoja, do pisania z pełnym zaangażowaniem . wolę kiedy piszesz w ten sposób. Nie chodzi jedynie o sam wygląd sceny ale "mechaniczne" pisanie tego co mamy w głowie lub już na końcach palców , to właśnie to jest wena i pasja do tworzenia! Jestem zachwycona ... :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS
      Pisane ze srajfona ... Nie zwracaj uwagi na błędy

      Usuń
    2. No właśnie wiem! Ale mówię nie... pewnie sobie pomyślicie, że taka scenka pojawi się pod koniec, albo w ogóle, a więc HA! Postanowiłam, że zrobię to teraz, bo i w normalnym życiu zazwyczaj takie rzeczy dzieją się kompletnie od czapy, niespodziewanie. Mam nadzieję, że nie zepsułam wam wrażeń i że JESZCZE uda mi się was zaskoczyć. No a co do tej pasji, to mam wciąż mieszane uczucia, bo czuję, że mogłam tą scenę dopieścić, przetrzymać dzień, dwa, ale skoro twierdzisz że jest dobrze, to kim ja jestem żeby poddawać to w wątpliwość?! ;D

      Także dziękuje Kochana za wspaniały komentarz <3

      Usuń
  5. Bój się bój!
    Cieszę się że doczytałam do końca, bo koniec rewelacyjny. Podejrzewam, że po tym będą się zachowywali "normalnie". A może nie...? Zaskoczysz nas?
    Ale początek mnie nieźle wkurwił. Wkurwił, zdołował i sponiewierał. :/
    Ja się wcale nie dziwię Sakurze. To cud, że jeszcze nie zwariowala z nim... grr
    Przez ten dołujacy początek miałam ochotę rzucić telefon w kąt i nie kończyć czytać ale było warto :)
    Nie wiem co więcej napisać. Sama nieraz wyobrażałam sobie jak Sasuke przenosił Sakure w swiat genjutsu... mmmm
    Ja dziś krótko bo z telefonu ale...
    Błędów się nie doczytałam. Chciałabym przeczytać fragment przemyśleń Sasuke... zwłaszcza z końcówki notki ;)
    Rozdział niesamowity.
    Choć ta Suun mnie zdenerwowala. Grr
    Wysyłam masę buziaków.
    Aż się boję pomyśleć jak oni przebrną przez odprowadzenie tej Suun. Achhh tyle zmartwień!
    Może byś to pominęła? Pewnie nie...
    Dobra to ja już naprawdę kończę!
    Buziaki :*
    Miałam napisać Wierna Czytelniczka w skrócie, ale... WC!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. TAK! ZASKOCZĘ!
      No... przynajmniej mam taką nadzieję. xD
      Z tym początkiem to zgodzę się całkowicie. Ja sama byłam zdołowana! Ale chciałam coś takiego zamieścić, bo kurde... Kishimoto w ogóle olał tą sprawę. To, że Sasuke wyrządził im tyle krzywd. Powiedział: "przepraszam" a oni, nie no spoko, luzik, nic się nie stało ziomek. Także nie! Chciałam pokazać, że Sakura trochę żalu jednak ma! Ale musiał być jakiś czynnik sprawczy, aktywujący jej emocje xD Myślę jednak, że Sasuke trochę jej wynagrodził tą zniewagę xD

      Co do przemyśleń Sasuke to zainspirowałaś mnie... zastanowię się jak i gdzie wcisnąć rozdział poświęcony jego perspektywie. Może na końcu?;D Zobaczymy!

      WC mnie rozwaliło... serio. ;o haha.

      Dziękuje za komentarz! :****

      Usuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja nie wiem czego się boisz, ta ostatnia scena była przecudowna. Dawno mnie tu nie było, zajrzałam razem z tym nowym rozdziałem i absolutnie nie żałuję pójścia za intuicją. Trafiłam w idealny rozdział! :D Zboczki to jednak wiedzą co gdzie i jak. Świetnie Ci wyszło wszystko, a ostatnia scena, razem z rozmową MUA! MAJSTERSZTYK! <3 buziaczki!
    // dawna Flawless Raikes

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wspaniale! <3 Lepszy, niż samo pisanie takich scen, jest moment, w którym czytam takie komentarze <3 Cieszę się, że ci się spodobało <3

      Dziękuje, dziękuje, dziękuje i buziaki!

      Usuń
  8. :o
    Majstersztyk! Chcę Twój autograf i powieszę go sobie na ścianie, cała szczęśliwa q.q

    OdpowiedzUsuń
  9. jeny, będę przepraszać w nieskończoność........
    PRZEPRASZAM, jest mi okrutnie źle, że pisze dopiero po dwóch (dwóch, prawda? meh..............) tygodniach, bo ogólnie komentarz zaczęłam pisać jeszcze w tym samym dniu, ale jakoś nie miałam natchnienia, żeby go sklejać w głowie i tutaj, nie wiem, PRZEPRASZAM! W ogóle jakoś się ostatnio ociągam z komentowaniem u ludzi, może dlatego, że zawsze wychodzi mi to dość długo, albo że sesja albo że ogólnie mam też ostatnio problem z pisaniem czegokolwiek XD PRZEPRASZAM!
    Bo niemniej piszczałam, kiedy wchodząc tu codziennie po kilka razy od czasu zamieszczenia twojego pościka na fejsie zobaczyłam inny początek rozdziału, potem tytuł i że to nowe, świeżutkieeeee. Tym bardziej że ostatnio na pulpicie nawigacyjnym notki pojawiają mi się nawet z kilkugodzinnym opóźnieniem, więc zaoszczędziłam sobie wtedy czekania i miałam co rozkminiać po drodze do lidla, kiedy szłam na zakupki i jeszcze też dłuuugo po tym.
    I jeszcze tego samego dnia przeczytałam to może z milion razy? Sama nie wiem, ale to też fakt, że nie byłam w stanie rozmyślać na komentarzem, bo sobie co chwilę wracałam do tekstu i się nim napawaaaałam, dosłownie, nawet nie wiesz, jak twoje pisanie pojebanie na mnie działa. Chyba dopiero po dwóch godzinach zdecydowałam się wyjść z bloga, i, to mówię poważnie – nie wchodziłam już tego dnia, żeby znowu nie utkwić, bo się zwyczajnie tego bałam XDDDD A kolejny dzień spędziłam chyba do 5 rano w pracy, więc nawet nie miałam kiedy tu zajrzeć, a potem tak umknęło, i o. PRZEPRASZAM <3
    Nie wiem, ile razy, kiedy skończyłam czytać wracałam z powrotem na górę i czytałam od początku, ale pamiętam, że nawet obiad poszedł w odstawkę. A po drodze do tego lidla czułam takie dziwne dreszcze, kiedy to wszystko sobie analizowałam, nie pytaj, nigdy tego nie miałam. SAMA NIE WIERZĘ, CO TU SIĘ STAŁO.
    Ogólnie mocno chciałam ukręcić łeb i jemu i tej rudej piździe, ale okazało się, że nie jest taka zła i ten Sasek też nie chciał źle, tylko zwyczajnie uczynny, jak to zawsze miał w zwyczaju. Ale kurde, emocje Sakury rozrywały mnie od środka, bo taka niezamierzona zazdrość i żal to jedne z najgorszych uczuć na świecieeee. Nie wiem, czy sama nie wyszłabym stamtąd, bo sprawianie pozorów obojętnej mogłoby mi iść coraz słabiej, ale wiem, że musiałabym też w coś zwyczajnie przypierdolić XD CZUJĘ TO
    Aaaa, no i...PRZEPRASZAM! <3
    I kurde, wszystko co po kolei robił było takie jego, takie typoooowo jego. Te

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wszystkie trochę karcące uwagi, trening tak o po prostu, kąśliwe uwagi i ta nieoczekiwana zmiana jego postawy. A cała reszta <33333333 kurdebele
      Ogólnie doszłam do wniosku, że mój masochistyczny umysł i przyzwyczajenie do tego, że Sakura jest wiecznie biedna i odtrącana od tej swej miłoooości wziął u mnie górę. Serio, aż sama nie wierzyłam, że Sasuke rzucał, żeby skończyła zamieniać „kochanie na nienawiść”, ale to chyba faktycznie jedyny możliwy sposób, w jaki mógłby jej to przekazać. NO BO PRZECIEŻ NIE WPROST, nie on, nigdy xD I nigdy też przecież nie powiedziałby tego pierwszy, a przynajmniej nie wtedy, kiedy nie miałby jej uczuć klarownie na dłoni. No i dosłownie mnie zatkało, gdy zaczęło się to przeradzać w coś bardziej dzikiego i namiętnego i w ogóle, no ech. Tym bardziej też, że to w sumie półmetek zaplanowanych przez Ciebie rozdziałów, więc co tam się jeszcze wydarzy, jak zacznie się kolejny rozdział i jak będzie wyglądała ich relacja to ja zupełnie nie mam pojęcia, poważka, tu mnie masz w całości :-(

      I spodobały mi się też jej końcowe przemyślenia odnośnie tego że, faktycznie kurwa, nigdy nie był silniejszy w tym XD Jest w tym tyle prawdy, że sama się pod tym podpisuję. Zawsze uważałam, że zwyczajnie wykształcił w sobie na tyle ukrywanie uczuć, że nie przysparzało mu to żadnych problemów, ale nie na tyle, by móc być zawsze obojętnym, tak jak się to po nim rzekomo widziało.
      I w ogóle jak czytam te dialogi to mam wrażenie że każdy ma swoje znaczenie, które mu nadajesz i są one tak dokładnie przemyślane, ale tak do krwi i kości, kurde XD A i tylko tak rzucę, bo tu miałam wątpliwość. Bo kiedy jest to jej pytanie „pocałunek nic dla Ciebie nie znaczy” to czy odpowiedź „nie” nie jest zaprzeczeniem? Bo rozumiem, że powinno się to odebrać, że nic dla niego nie znaczy ofc <3 Bo jeśli faktycznie tak, to chyba jego odpowiedź powinna wtedy brzmieć „tak” bo „nic dla mnie nie znaczy”. Bo zaprzeczył dopiero później, mówiąc „może kłamałem” (dobrze myślę, że to do tego się odwoływał? BO TO STRASZNIE SŁODKIE W CHOLERĘ TAK BTW). No i wybacz, jeśli to brzmi jakoś czepialsko, bo nie o to mi chodzi. Sama po prostu nad tym dumałam, bo język polski czasem trudna, poza tym zastanawiałam się, czy dobrze wszystko rozumiem. I mam nadzieję, że rozumiesz, o co mi chodzi, bo całkiem ciężko to przekazać XD
      Ogólnie też jestem pod wrażeniem, że mimo, jak wyczytałam, w sumie najbardziej lubisz Hinatę i ogólnie też NaruHinę, jesteś w stanie tak dobrze wcielić się w rolę Sakury i idealnie oddawać charakter Saska. No serio, sama bym miała wątpliwości do siebie pod tym względem.
      I powiem tak jestem uzależniona od tego bloga. Chyba, że już kiedyś mówiłam, bo możliwe. <3)
      A co do tego spotkania, kurczę, jestem okrutnie na taaaak! No bo cholera, żyję tymi blogami już prawię rok, tyle tu ludu poznałam, a zaledwie jedną na oczy widziałam i...spędzam z nią wakacje XD nawet nie wiedziałam, że coś takiego już było, ale czaaaad!
      I ech, remonty serio bywają okrutne, tak samo jak sesja, bo wiążę mnie teraz przed powrotem do domu.
      Matko, a myślałam, że ja przesadzę, jak zacznę wszystko drugi raz ogarniać, hahah, jesteście lepsi, a mój chłop nawet nie jest na bieżąco z odcinkami, bo już mówi, że rzyga tym językiem, ale go rozumiem, bo ciągle ma z nim styczność. XD
      PRZEPRASZAM JESZCZE RAAAZ, i całuję przeogromnie mocno, to chyba mój najdłuższy komentarz, ale jak azwyczaj upchany moim pogadankami xD
      NIE ODPOCZYWAJ Z PISANKIEM W WAKACJE TYLKOOO <3

      Usuń
  10. Powiem ci że naprawde wspaniały blog , znalazłam go dziś i przeczytałam wszystkie rozdziały , nie moge doczekac sie nastepnych , mam nadzieje ze szybko sie pojawia . Sytuacja i emocje Sakury wspaniałe .Jestem toba oczarowana i czekam na dalszy ciag .

    OdpowiedzUsuń
  11. Kiedy to znalazłam Twojego bloga, przeczytałam jego zawartość jednym tchem. Masz niesamowity styl i lekkość słów, bo doskonale nimi operujesz, gdy opisujesz uczucia i przemyślenia. Dodatkowo piszesz świetne dialogi - trzeba się nad nimi trochę zastanowić, by dojrzeć ich prawdziwy przekaz. Takich rzeczy nie wymyśla i nie pisze się łatwo, więc większość osób w to nie inwestuje. Tobie zaś, jak wspomniałam, wspaniale to wychodzi. Czekam cierpliwie na następny wpis.
    Z pozdrowieniami
    Layla

    OdpowiedzUsuń