Nie chciałam otwierać oczu. Bałam się. Mimo, iż jeszcze nie do końca zdawałam sobie sprawę z własnego jestestwa, minionych zdarzeń, cząstek i atomów, to już, już wtedy, w tamtym momencie, w punkcie bez punktu czułam, że nie powinnam. Niczym tchórz. Nie powinnam otwierać oczu, bo wszystko jest… zbyt; trudne, napięte, skomplikowane, chore, nielogiczne i niejasne. Może. Tak. Prawdopodobnie. Nie byłam pewna niczego. Niczego za wyjątkiem trzech rzeczy. Nieistotnych, ważnych, męczących, nierealnych.
To wszystko było zbyt szalone, żeby mogło być prawdziwe. Jak schizofrenia i rozczłonkowany trup w szafie.
Oraz zbyt piękne, żeby było tak okrutnie niewłaściwe. Jak hedonizm i truskawki w czekoladzie.
A ja... po prostu, zbyt słaba, żeby być tak silnie z nim związana. Jak toksyna, dziura ozonowa, tasiemiec, jak głupia, gupia, naprawdę głupia Sakura. Poczytalna masochistka w obliczu niepoczytalnego sadysty.
I mimo tego, a może właśnie przez to, na przekór sobie i światu, otworzyłam oczy; powoli, ostrożnie, czujnie ‒ niebezpieczeństwo nie spało. Westchnęłam cicho, niezauważalnie badając dłonią przestrzeń obok; bo nie byłam ignorantką, bo bałam się jak cholera, bo chciałam, ale nie chciałam żeby był, żeby nie był. I, oczywiście, musiałam zorientować się w aktualnej pozycji drapieżnika. Pustka. Najprawdopodobniej czaił się gdzieś nieopodal, przygotowany do ataku, naprężony do skoku. Czekał… i ja czekałam. Chociaż kompletnie nie wiedziałam na co.
Odrętwiała, nieśmiało lustrowałam otoczenie, odbierając nowości ze stoicyzmem: błękit nieba zastąpiła gwiezdna czerń. A ja już wiedziałam; wiedziałam, że wpatrywał się w nią swoimi nieodgadnionymi oczyma, by zapełniać myśli tajemnicami. I jedna krótka myśl, jedno nazwanie sytuacji i jedno imię przez pomyłkę przywołane w myślach uruchomiło destrukcyjny kanonadę zachowań, reakcji i myśli. Zacisnęłam momentalnie dłonie, skryłam oczy za powiekami, przestałam oddychać na minutę, może dwie, zacisnęłam wargę i pomyślałam po prostu: o nie. A to uruchomiło ciąg dalszy. Dotarło do mnie z całą mocą i od razu. Bez prologu i zapowiedzi. Przespałaś się z nim. I nie cieszyłam się, ciesząc. Cierpiałam, bez bólu. Wstydziłam, kompletnie bez wstydu. Przespałaś się z nim. Dlatego postanowiłam umrzeć, żyjąc; przygwożdżona ciałem do lodowatej ziemi i z zamkniętymi oczyma na zawsze, na pół minuty, do jutra... Celowo. Z rozmysłem. Bo chciałam. Bo mogłam. Bo tak.
Bo nie mogłam wyprzeć tych wspomnień, którymi naznaczył moje ciało. Bo nie mogłam zapomnieć, jak oddychać; mimo starań. I nie mogłam zapomnieć jego imienia, które wymawiałam raz za razem, raz za razem; jak mantrę, popieprzoną kołysankę, chorą melodię.
Nie mogłam nie pamiętać tego, co czułam kiedy On był Mną, a Ja byłam Nim.
Ale pierwszy niezidentyfikowany dźwięk, drugi gest, trzeci szept sprawił, że moje głupie, naiwne serce zwielokrotniło swój naturalny rytm, oczy natężyły zasięg ‒ gdzieś między granatem w górze, tańcem zieleni obok, a jego sylwetką z prawej. Gdzieś dokładnie, w jakimś idealnym miejscu, którego wszechświat nie zdążył dotknąć. Tam, gdzie byłam ja, przykryta kocem w kratę, obezwładniona i naga. Tam, gdzie był on, stojący nad przepaścią, nieczujny i tak potężnie słaby, że tylko podmuch wiatru dzielił go od zsunięcia z urwiska. A ja ożyłam, całkowicie w zamiarze. Bo chciałam. Bo mogłam. Bo tak. I z początku powzięłam sobie na cel jedynie ciche pragnienie, aby wziął mnie do swojej kieszeni i zapomniał o moim istnieniu. Chwycił w pięść i zignorował fakt, że wciąż tam jestem. I patrzyłam, analizując szum wiatru, jego zamyślenie i dziwną fascynację w widoku tego, co na dole.
Zawsze interesowało go to, co niedostępne albo przerażające. Niedostępny, przerażający głupek.
‒ Obudziłaś się ‒ zauważył; niby to z przekąsem, ale całkowicie naturalnie, rzucając słowami niczym rzepem, który ciągnie, gdy próbujesz go oderwać.
Skinęłam głową, świadoma, że nie był w stanie dostrzec tego gestu.
‒ Spałeś?
‒ Nie.
Mruknęłam pod nosem, wyrażając aprobatę. Rozejrzałam się, chcąc strategicznie wykorzystać elementy do doboru niezobowiązującego tematu, małego przerywnika w świecie naszego chaosu. Naszego, bo już nie byłam jednostką podzieloną na milion kawałków. A może nie, może wciąć się myliłam i byłam nią tym bardziej? Z tym, że ten jeden, jedyny element, ten najważniejszy, najpiękniejszy, najostrzejszy rozdarł mnie od wewnątrz, wdarł się pod skórę, pod myśli, rozdzierając i tak rozdarte serce.
Ale to nic. To nic, bo dzieliło nas o jedno uderzenie serca.
O jedno uderzenie serca za szybko, żeby podjąć racjonalny wątek. Cholerne, popieprzone łubudubu, i głupie, a nawet żałosne wspomnienie czegoś. W akcie desperacji skierowałam uwagę na koc. Na koc, zwykły koc, który mógł oznaczać tak wiele, albo zupełnie nic. Martwił się o mnie?
‒ Skąd…
‒ Poszedłem powiedzieć im, że spóźnimy się na kolację z powodu treningu i dostałem to od Starca. Pomyślał, że może być ci zimno. Noce mają w zwyczaju być chłodne w tym rejonie.
‒ Dziękuje ‒ wypaliłam nagle; głośno, przesadnie, wręcz teatralnie. ‒ To znaczy… podziękuje mu jak wrócimy. ‒ Przeklęłam w duchu i zmitygowałam się, wypowiadając naprędce: ‒ Jak wrócę. Bo skąd pewność, że wrócimy razem?
Zwrócił się w moją stronę z jedną uniesioną zawadiacko brwią i skwaszoną miną. Włosy miał rozmierzwione, sterczące we wszystkich stronach i tak niechlujnie doskonałe, że czyniły z niego zupełnie inną osobę. Oczy wciąż takie same: ciemne, nieodgadnione i nie odnalazłam w nich żadnej książkowej łzy, czy wzruszeń. Nie było podbojów w jego sercu, a świat nie przeszedł przez armagedon tak jak mój. Było jednak coś spokojnego w jego twarzy, co kazało mi sądzić, że wypoczął pierwszy raz od dawna. Ale to tyle. Żadnych pompatycznych, tak upragnionych przeze mnie definicji. Kropka za kropką. Wykrzyknik w wykrzykniku. Żadnego pola do manewru, bo…
Bo taki był Sasuke.
Ruszył z miejsca, powoli i powoli, męcząc mnie swoim bezczelnym spokojem. Dopiero wtedy dopuściłam do siebie świadomość, że jest całkowicie ubrany. Czysta koszula w kolorze khaki powiewała na wietrze, bo celowo, na złość, postanowił jej nie zapiąć. Mimowolnie skryłam się pod warstwą koca, naciągając go wprost proporcjonalnie: wyżej i wyżej, kiedy on wciąż, nieprzerwanie wybijał równy rytm do przodu.
‒ Co jest z tobą nie tak? ‒ wypalił, wyraźnie rozbawiony. Nachylił się, aby przyjrzeć się moim czerwonym policzkom, potarganym włosom, pogryzionym wargom. Aby obadać nędzę i rozpacz wymalowaną na mojej twarzy różowym atramentem.
‒ Oddałaś się facetowi którego nienawidzisz, a teraz rumienisz się jak dziecko przydybane na kradzieży cukierków.
Nadąsana, strzeliłam spojrzeniem w bok, bo nie potrafiłam udźwignąć widoku jego zaintrygowanych, rozbawionych oczu. Kładł się swoją obecnością ciężarem na mojej piersi. Sprawiał, że miałam w głowię pustkę, albo mętlik; nogi z waty, albo z ołowiu i wszystko, wszystko, absolutnie wszystko było prawdą. Byłam niczym i wszystkim, a on był po prostu piękny.
Westchnęłam ciężko.
‒ Nie mam nic do powiedzenia ‒ odburknęłam.
‒ W dodatku boczysz się jak dziecko, którego tego cukierka zabrano. Z tego co mi wiadomo zjadłaś go ze smakiem.
Zacisnęłam pięści, zażenowana.
‒ A co powinnam robić?
‒ To co robić powinna moja dziewczyna ‒ żąchnął się. ‒ Nie będę ci tego tłumaczył.
Zdążyłam umrzeć. Zmartwychwstać. Znienawidzić do końca i od początku. Zakochać się. A on zdążył oszaleć.
‒ Słucham? ‒ wykrztusiłam; naiwnie, naiwnie, tak cholernie naiwnie. Miałam słuch doskonały.
Zmarszczył czoło, łącząc się z moim spojrzeniem. Patrzył chwilę w milczeniu, jakby oceniając czy jestem zaskoczona na prawdę, na niby, tylko z powodu własnej bezradności, a może na przekór.
‒ Zakładam, że nie uprawiasz prostytucji ‒ wysondował, pozostawiając te słowa na chwilę bez uzasadnienia. ‒ Logiczne jest więc stwierdzenie, że jesteś moją dziewczyną, mam rację?
Nie odpowiedziałam. Jakże bym mogła? Nie miałam ułożonego planu na moment, w którym było mi źle, smutno, jakoś tak nie bardzo…
Ale nie miało to żadnego znaczenia, ponieważ wstał, nie czekając na żaden znak.
‒ Ubierz się i przyjdź ‒ mruknął obojętnie. ‒ O szóstej zabieramy Suun do wioski, a następnie przez mokradła do Konohy.
Nie zamierzałam nigdzie iść.
‒ Sakura ‒ upomniał mnie ostro. Skinęłam w roztargnieniu głową, łapiąc się powietrza, jakby za chwilę miało mi zostać odebrane. ‒ Wykrztuś coś z siebie.
‒ Dobrze! ‒ krzyknęłam za nim, nie wiedząc czemu zatrzymując go tymi słowami. Zwrócił się w moją stronę, aby w skupieniu poddać analizie niezbadane. Gdy już myślałam, że wsiąknął w ziemię na dobre, cisnął we mnie swoimi rozbawionymi, ciemnymi oczyma i uśmiechnął złośliwie: ‒ Żałosne byłoby gdyby Medyk zachorował, nie sądzisz?
Tak.
*
Nurtem ignorancji minął mi cały poranek. Między zbłąkanym szeptem: “cholera”, a wyrecytowanym w myślach: “pieprz się”. Tam, gdzie słowa układają się w słodkie bluzgi, a myśli tłumaczą je w kilku językach. Tam, gdzie usta milczą wciąż i nadal, podczas gdy oczy strzelają nienawistnie między kroplami deszczu na szybie, a parą wyłaniającą się z kubka. No i czasami, zupełnie przez przypadek torując sobie bezpieczną drogę do jego obrzydliwych oczu.
Sasuke. Słodki pierwiastek zła.
Nie odpowiedział na nieśmiałe, acz przyjazne: “dzień dobry”. Nie posłał mi swojego typowego, kontrolnego spojrzenia władcy. Może dobrze. Nie zauważył, że zasiadłam przed nim, wyciągając dłoń w kierunku dzbanka z kawą niemalże w tym samym momencie. I mimo iż ustąpiłam, pozwolił, aby dzbanek znalazł się przede mną od razu. Pieprzony, seryjny dżentelmen. Postanowił nie skomentować, kiedy upuściłam łyżkę na podłogę. I kiedy kichnęłam głośno: nietaktownie pociągając nosem. Dodatkowo, moje ciche pytanie odnośnie misji zabił brutalną ciszą. Drań. W zamian, całe zainteresowanie ulokował w opowieściach Suun. W jej wdziękach. Jej romantycznych uśmiechach. I w sobie. Schlebiało mu, że mógł instruować ją z wykazaniem szczegółów i detali jak powinna się zachowywać, gdy opuścimy dom i co, w jego mniemaniu, winna robić w razie napaści. Traktował ją z pobłażaniem, niewypowiedzianą troską i kamuflowaną wyrozumiałością. Pajac. Słowa wypowiadał machinalnie, od czasu do czasu dając jej przyzwolenie na zadanie jakiegoś pytania, wtrącenia własnej niepewności, przedstawienia kilka nie mających uzasadnienia wywodów i wszystko to potraktował z uprzejmym rozbawieniem. Palant.
Doszło do istnej batalii między emocjami, kiedy uzmysłowiłam sobie fakt, że moje słowa niosą się echem po pokoju, uderzają w pustkę i rozczłonkowują o ignorancję zebranych. Postanowiłam więc zadziałać strategicznie. Bo oddałam się mężczyźnie, dla którego byłam niczym.
‒ Myślisz, że nie obejdzie się bez tego? ‒ spytałam w końcu, przerywając wywód na temat miejscowego Gangu. ‒ Jak oceniasz szansę na bezproblemową podróż?
Pytanie skierowałam do Suun, przytwierdzając do niej nieugięte spojrzenie. Dziewczyna zamyśliła się, wzruszając po chwili ramionami.
‒ Ciężko stwierdzić ‒ odpowiedziała. ‒ Myślę, że…
‒ Incydent będzie miał miejsce ‒ uciął Sasuke. ‒ Nie ma sensu się nad tym zastanawiać, ani wypytywać o dane osobę, która nie ma i nie może mieć z nimi nic wspólnego. Szkoda czasu na gdybanie i analizę prawdopodobieństwa. Dlatego ja pójdę z Suun. Dla pewności.
‒ W takim razie ja wezmę zwój ‒ wypaliłam bez zastanowienia ale z zupełnie przemyślanym zdaniem. Układałam je przecież od świtu, powtarzałam wielokrotnie, aż w końcu wykorzystałam pierwszą okazję by stworzyć pretekst.
I mimo tego, odpowiedziała mi złowroga i napięta cisza.
Czekałam cierpliwie, grzecznie, z zachowaniem dobrych manier, ale on, głupi ignorant, wyrafinowany i wyrachowany gracz, powziął sobie za punkt honoru wystawiać moją cierpliwość na próbę. Drwił i drwiłby dalej, więc, gdy po raz wtóry zamieszał w kubku, zacisnęłam zęby i w odruchu, nieprzemyślanej reakcji, uderzyłam łyżeczką o jego podstawkę.
Nieprzyjemny dźwięk rozległ się po pomieszczeniu. Wstrzymałam powietrze, oczekując…
I tak. Pojawiła się. Drobna rysa irytacji. Delikatny ruch mięśni jego twarzy. Odczułam chorą satysfakcje. Wyprostowałam się, pewnie zabierając głos: ‒ Skoro mamy się rozdzielić, to statystycznie mamy równe sto procent szans na incydent z udziałem twoim, Sasuke. Pięćdziesiąt procent na atak upozorowany, w celu przechwycenia zwoju; bo nie możemy zignorować faktu, że nie bez powodu nie nosiłeś go przez cały czas przy sobie. ‒ Krótka pauza, aby dać mu do zrozumienia, że to wciąż ja. Sakura Haruno i jej wielkie, nieeleganckie czoło, które magazynuje sporą zawartość teorii, definicji, spostrzeżeń. Nie byłam głupią dziewczynką. Nigdy. Kiedy uznałam, że akcent został podkreślony jak należy, wykorzystałam ciszę by kontynuować: ‒ A kolejne pięćdziesiąt w celu napaści na Suun. Najrozsądniej będzie je podzielić. Jeśli zwój i Suun będą razem; nie unikniemy konfrontacji, a rozwój wypadku może doprowadzić do utraty jednego z walorów. I czasu ‒ zaakcentowałam. ‒ A na to… nie możemy sobie pozwolić.
Nastała cisza. Sasuke przekrzywił delikatnie głowę, jakby w istocie zastanawiał się nad strategią, Suun wlepiała we mnie zamyślone spojrzenie, a ja, spojrzałam na talerz, skupiona, zdeterminowana i kompletnie skołowana odpowiedzią, która padła:
‒ Nie ma mowy ‒ zawyrokował. ‒ Będziesz osłaniać tyły, Sakura.
‒ Myślę, że powinieneś to przemyśleć. To naprawdę sensowne, żeby podzielić się zagrożeniem po połowie.
‒ Sądząc po twoim czerwonym nosie, paranoicznej próbie zatuszowania migreny i wypiekach na policzku śmiem twierdzić, że jesteś mniej zdatna do walki podczas przeziębienia, niż w normalnych okolicznościach.
Nie zrozumiałam w pełni, albo zrozumiałam aż za bardzo wyciągając spomiędzy przerw między słowami. I był to czyn całkiem masochistyczny. Mogłam przecież przetłumaczyć to dosłownie, niemalże infantylnie, może popełniając przy tym milion okrutnie śmiesznych błędów, ale za to z sensem wypisanym mniejszymi literami. Ja natomiast wolałam być poetką i ustosunkowałam się do parafrazy płynącej gdzieś z odmętów mojej głowy. Mogło to być zwykłe nad interpretowanie. Mogło. Ale nie było.
‒ Nie ufasz mi?
‒ Nie ‒ odparł, tym razem posyłając mi długie, skupione spojrzenie. ‒ Nie ufam.
‒ Ale…
Ale nie było żadnego ale.
Temat ulotnił się wraz z wmaszerowaniem do pomieszczenia Staruszka, który przybył w odsieczy z prowiantem na podróż i aby zabawić nas opowieściami. Nawet Sasuke wyłonił zza rękawa dwie anegdoty. Niby od tak, z powodu znudzenia i dla zabicia czasu, a jednak dostrzegłam błysk w jego oku, krzywy uśmiech, którym obdarzył uraczoną opowieścią dziewczynę i posłane mi, pełne podejrzenia spojrzenie, gdy nie zaśmiałam się ani razu. Udawałam, że jestem stuprocentowo poza zasięgiem ich słów. Gdzieś za granicą Sasuke z innego wymiaru i tego, który traktował mnie jak nic. W imię tego, postanowiłam przejąć jego taktykę i lekceważyć każde padające w tym pomieszczeniu zdanie.
Jednak...
Nasłuchiwałam, przegryzając żółć z kulką ryżową i zapijając hektolitrami kawy, udając obojętność tak marną, że powstydziłby się jej sam mistrz. Prawdą jednak było, że interesowało mnie wszystko… Pierwsze słowo, od którego zaczynał wypowiedź, po ostanie, i aż po milczenie, które mówiło mi jeszcze więcej.
Sasuke poderwał się z miejsca, nagle znudzony wymianą zdań i sięgnął w stronę dzbanka z kawą, niemalże wyrywając go z moich dłoni.
‒ Nie spałaś ‒ zauważył. Nie. Wyrzucił. Głos wzmocnił dodatkowym rozdrażnieniem. ‒ Kolejny dowód.
‒ Poradzę sobie!
‒ Okaże się.
Siliłam się na uśmiech, namiastkę optymizmu, nieskrępowane spojrzenie, jednak skrupulatnie przejął rolę z dnia poprzedniego. Nie było miejsca na jakiekolwiek taryfy ulgowe ze względu na minione zdarzenia. Upił łapczywie resztę kawy, by machnąć ręką w moją stronę i skierować się w kierunku drzwi. Pożegnał się ze Staruszkiem przelotnym skinięciem głową.
‒ Do widzenia! ‒ krzyknęłam na odchodnym i wyszłam na zewnątrz, tylko po to, aby zostać wciągnięta w uczestnictwo sceny wyjętej rodem z pieprzonej dramy. Stał obok niej, niby normalnie, całkowicie naturalnie, jak człowiek, którym nigdy nie był tak do końca i podawał jej zwój uraczając toksycznie słodkim:
‒ Dasz sobie radę. Będę obok.
W pierwszym odruchu miałam ochotę uciec i uciekać tak daleko, tak szybko, tak bezszelestnie że sama nie potrafiłabym znaleźć drogi powrotnej. Potem nadeszła adrenalina i chciałam podejść bliżej, dobiec, doskoczyć, uderzyć i wykrzyczeć. W ostatecznym rezultacie jednak opuściłam poddańczo ręce, by przekląć za to w duchu, i ruszyć powoli z wysoko zadartym czołem.
Prosiłam o zwój. Drobne zadanie. Błahostkę. Coś, co pozwoliłoby mi być użyteczną. Odmówił. Powiedział, że mi nie ufa, po czym…
Nie, nie mogłam zachować klasy. Nie mogłam przejść obok tego obojętnie. Nie ja. Prawdziwa ja. Nie zmajaczona jego wdziękiem, dziecinnym zauroczeniem, paranoicznej próbie zdobycia jego atencji. Ja, jako Sakura byłam tą samą osobą, ale zupełnie inną. Inną przy nim. Mniej otumanioną, podatną i zmanipulowaną. No… może nie całkowicie, stuprocentowo, ale zawsze. Zawsze lepiej jest widzieć coś, niż zupełnie nic.
Więc wystrzeliłam do przodu niczym petarda... bojowo poprawiając rękawiczki, ignorując, klnąc w głos, płacząc w środku, ponieważ za każdym rzuconym w jego stronę spojrzeniem miałam ochotę wykrzyczeć mu w twarz, spoliczkować tymi trzema, dobitnymi zdaniami.
Nie, nie kłamałam! Bo nienawidzę cię z całego serca.
Nie, nie jestem twoją dziewczyną. Bo już wolałabym zostać prostytutką!
I nie. Nie będę jedną z wielu. Kolejną Suun w kolejce. Mimo, że już dawno stałam się kimś o wiele gorszym…
‒ Sakura ‒ przyzwał mnie.
Parsknęłam: trochę zbyt głośno. Mimo to, posłusznie, choć z wyraźnie zaakcentowanym ociąganiem odjęłam dystans między nami. Przystanęłam z wysoko zadartą brodą, oczekując polecenia. Jak żołnierz, którym nie byłam w tamtej chwili absolutnie. Obraziłam się. W końcu i z całą mocą. Limit został wyczerpany.
‒ Ruszę przodem i odprowadzę Suun. Osłaniaj tyły.
‒ Wiem przecież. Już mi powiedziałeś jakie mam zadanie, pamiętasz? Nie musisz się powtarzać.
Krzywy uśmiech rozświetlił jego twarz w dziwnym grymasie, ale nie zdążyłam w pełni zarejestrować tego obrazu, ba, nawet nie miałam takiego zamiaru. Był zaczarowany, piękny i magnetyczny, a przede wszystkim… zgubny, więc odwróciłam się energicznie w stronę dziewczyny zostawiając jego widok za plecami.
Zaprogramowana niczym maszyna. Skuteczna. Doskonała.
‒ Miło było cię poznać, Sakura. Mam nadzieję, że przyjdzie nam się jeszcze zobaczyć, kiedy Sasuke postanowi ugościć mnie w waszej wiosce ‒ zagaiła, czując zapewne taką powinność.
‒ Mam nadzieję, że nadarzy się sprzyjająca okazja ‒ wyrecytowałam, świadoma wykorzystania wcześniejszych słów Sasuke. Suun zdawała się być usatysfakcjonowana odpowiedzią, więc posłała mi blady uśmiech. Odpowiedziałam tym samym, nieco bardziej promiennym, bolesnym.
‒ Uważajcie na siebie ‒ doprawiłam, aby zapełnić lukę w ciszy i finalizując tym samym teatr. Zerwałam się odskakując na pierwsze, najbliższe drzewo. Zanim wykonałam kolejny ruch, poczułam, jak coś zwraca mnie brutalnie w tył. Balansując ułamek sekundy kilka metrów nad ziemią i kilka centymetrów wgłąb serca, przeklęłam głośno, odrzucając jego rękę z impetem w tył.
‒ Postradałeś rozum?! ‒ ryknęłam w pełni świadoma własnej gwałtowności. ‒ Wystraszyłeś mnie!
‒ Zachowuj się; to nie cyrk.
‒ Ani też nie teatr, a sam odstawiasz szopkę!
Uniósł brew w jasnym sygnale.
‒ Teatr? ‒ powtórzył. ‒ Widzisz gdzieś tutaj scenę i aktorów? Ja widzę misję i fochy nadąsanej dziewuchy.
‒ Widzę. Przed sobą ‒ odburknęłam. ‒ W tym momencie idealnie zgrywasz pajaca, Sasuke. To nie mój cyrk, ale twój teatr. Ale ja nie będę udawała, że tego nie widzę. Nie będę znosiła tego, że traktujesz mnie jak idiotkę z Akademii… a już na pewno nie będę…!
Zaśmiał się, przerywając mi machnięciem ręki.
‒ Skończyłaś? Bo nie mam na to teraz czasu. chociaż jest to w pewnym sensie ciekawe, dziwne i absorbujące, więc szkoda. Wrócimy do tego później.
‒ Nigdzie nie będę wracać ‒ warknęłam krzyżując ręce i strzelając spojrzeniem w bok. ‒ Od dzisiaj działaj sobie sam. Ja mam swoją misję, którą praktycznie zrealizowałam. Zwój i Suun to twój problem. Pomagam z uprzejmości.
Westchnął ciężko, wymawiając bez emocji:
‒ Rozumiem.
I odskoczył na kolejny pień, a kiedy zamierzałam zwrócić się w swoją stronę, zatrzymał mnie, przyzywając szorstko moje imię.
‒ Jeszcze jedno ‒ ciągnął, urywając w martwym punkcie. Nim zdążyłam odpowiedzieć, wyciągnął spod płaszcza zwój, a następnie, nie patrząc za siebie, niedbale rzucił w tył. Podchwyciłam go z zatrzymanym na ustach niemym okrzykiem i zagryzłam wargę, skonsternowana.
‒ Nie muszę ci mówić jakie to ważne ‒ rzucił ostro. ‒ Może gdy będziesz miała zadanie, przestaniesz marnować czas na boczenie się.
‒ A zwój Suun? Myślałam, że to ona została powierzona do tego zadania, przecież wyraźnie powiedziałeś, że…
‒ Że co? ‒ wciął się, a ja poczułam wstyd, więc również mój szept był jakby… mniej pewny, mniej bojowy, bardziej zawstydzony.
‒ Że mi nie ufasz.
Zaśmiał się po raz kolejny, ale w zupełnie inny sposób. Był to uroczy, beztroski śmiech. Dźwięk tak niespotykany, jak spojrzenie, którym mnie uraczył zupełnie nagle i zapewne przypadkowo.
‒ Atrapa ‒ rzucił, wzruszając ramionami. ‒ Zmyłka. Element scenografii w sztuce. Chyba nie myślałaś, że tak ceną rolę powierzyłbym aktorce drugoplanowej. Ta sztuka, Sakura, to coś wyjątkowego. A ja nie wybieram byle czego. Zapamiętaj to.
Otworzyłam usta z zatrzymanymi w nich słowami. Zresztą nie miało to większego znaczenia. Odbił się od ziemi, by w zwolnionym tempie poszybować na najbliższą gałąź, a następnie wraz z dziewczyną wystrzelił w przód, pozwalając, aby mur drzew przesłonił jego sylwetkę.
Usłyszałam niemy aplauz szelestu liści. Zza chmur wyłonił się pierwszy reflektor rozświetlający mrok sceny. Wszystko zostało ujawnione, a ja poczułam chorą, destrukcyjną satysfakcje, serce naiwnej dziewczynki rozbudziło miliardy motyli, które siały spustoszenie w brzuchu, a może nie… może, może, błagam nie, była to zwykła grypa żołądkowa. Coś, od czego mogłam się uwolnić i wyleczyć. Coś, co nie było aż tak niebezpieczne jak miłość do Sasuke.
Mojego, cudownego Sasuke.
Tik-tak. Tik-tak. Czas ciągle mija. Ucieka: marszem, biegiem, sprintem. Nieważne. Chodzi po prostu o to, że czasami są momenty w życiu Shinobi’ch, w których nie ma miejsca na akcje, działanie i niespodzianki. Jest natomiast idealny moment na nudę i spokój. Wtedy czas idzie na przekór wolno. Wlecze się do określonego punktu. Ciągnie nogami po ziemi w melancholii, może zbyt zmęczony aby biec bez ustanku. Mogą to być minuty, a nawet sekundy, kiedy przenosimy się w zupełnie odległy wymiar tylko po to, zwłaszcza po to, aby oderwać się od rzeczywistości i popłynąć ponad góry, lasy i trupy. Ponad nasze własne mięśnie i słabości. I tak jest, jest w istocie. Ale czasami są po prostu zwyczajnie nudne misje, momenty. A ten wieczór należał do jednych z nich, dlatego aby zabić czas udałam się na krótki, kilkuminutowy trening, jednocześnie sprawdzając okolice, a następnie powłóczyłam mozolnie ku jaskini. I żadna produktywność, a nawet wybujała wyobraźnia nie wystrzygłaby mnie przed tą ciszą, ani przed niezręcznością, którą zostałam poczęstowana. Próbowałam kilku sztuczek: neutralne tematy, pogoda, dalsze plany związane z trasą. Ale wszystko to na nic. Na próżno. Trawił mnie wzrokiem pełnym jadu za każdym razem, gdy przerywałam jego rytuał związany z kolacją. Gdy w końcu odpuściłam ułożył się wygodnie na posłaniu i zdawać by się mogło że zasnął niemalże od razu. Ja natomiast, z powodu bezsenności wierciłam niczym konająca gąsienica, a następnie sfinalizowałam męki sporadycznym uderzaniem w czoło, w rozpaczy, w cierpieniu, w kompletnym rozstrojeniu emocjonalnym. I myślałam, naiwna ja, że byłam jedynym świadkiem tych upokarzających czynności.
Jednak nie. Nie, ponieważ istniał pierwiastek zła idealnie wmieszany w moją konsystencje. Nieoderwalny. Idealnie dopasowany.
‒ I co wymyśliłaś? ‒ burknął w końcu, przerywając ciszę. Wystrzegałam się rozmowy tak długo, jak było to możliwe, więc wzruszyłam jedynie ramionami, odwracając się w drugą stronę.
‒ Nie odpowiesz?
‒ Słucham! ‒ fuknęłam przesadnie. ‒ O co chodzi?
‒ Myślisz tak intensywnie od piętnastu minut, więc przypuszczam, że już odrzuciłaś co najmniej kilka wariantów.
‒ Po co miałabym mówić o odrzuconych wariantach? ‒ rzuciłam nadąsana.
‒ Żebym mógł ocenić czy marnotrawisz czas i czy twoje pomysły do czegoś zmierzają.
Parsknęłam, kuląc nogi pod sobą w idiotycznie jawnym geście bezradności. Postanowiłam nie mówić nic, i dać ciszy ponieść wszystkie negatywne uczucia, a nawet… wtłoczyć je w żar paleniska, delikatny, tańczący płomień na obdrapanych ścianach i jego cień, który poruszał się nierównomiernie na ziemi. I myślałam, że to wystarczy. Że zostanę sama, nieobnażona z tragicznej bezsenności, jawności uczuć.
‒ O czym myślisz? ‒ spytał w końcu, dokładniej precyzując zamiar. Rzuciłam mu krótkie, nieuzasadnione spojrzenie, ale tylko po to, aby zobaczyć i przestać patrzeć. Spoglądał w górę, wciąż wylegując się na swoim posłaniu. Ogień rozświetlał prawą stronę jego monumentalnej wręcz twarzy, przyprawiając ją o iście groteskowe wrażenie.
Lubiłam ten widok.
‒ Naprawdę interesują cię takie pierdoły?
‒ A czy ja kiedykolwiek powiedziałem, że myśli człowieka są pierdołami?
‒ Nie, ale można było wyciągnąć te czy inne wnioski.
Prychnął: nie jednak z rozbawienia, lecz obruszenia.
‒ Dlatego, Sakura, nie lubię Twoich głębokich analiz, kłapania dziobem i ludzkiej, wręcz idiotycznej pewności co do wystawianych ocen.
‒ Zatem się myliłam, w porządku.
Tym razem to on na mnie spojrzał, przez chwile skalując złowieszczym spojrzeniem. Później wraz z tchnieniem srogość jego twarzy upłynęła w czasie. Został tylko wzrok ‒ pusty, obojętny, lecz miły. Nie przykryty przez chłód lekceważenia, czy żar nienawiści.
‒ Więc o czym myślisz? ‒ spytał ponownie.
Wzruszyłam w odruchu ramionami.
‒ O niczym i o wszystkim. Myśli przewijają mi się przez głowę i nie jestem w stanie ich kontrolować. No i nie mogę przez to zasnąć. Więc nie, nie myślę o niczym konkretnym. Jedynie marnuje czas.
‒ Najgorszy hałas panuje wewnątrz ‒ doprawił, jakby kończąc moją wypowiedź.
Umościłam się wygodniej na miejscu, wyrzucając nogi przed siebie. Przez chwilę zastanowiłam się nad tym co właściwie robię w tym miejscu i dlaczego postanowił ze mną rozmawiać. Przeszło mi przez głowę, aby sprawdzić i zbadać, czy aby na pewno nie jest imitacją Sasuke, kimś innym, chorym, podmienionym. Ale doskonale wiedziałam, że tak nie jest. To było jedynie pobożne życzenie, aby nie zagłębiać się dalej, nie iść i nie odpowiadać. Ale odpowiedziałam. I odpowiedziałabym zawsze.
‒ Jakie hałasy rozbrzmiewają u Ciebie?
Cisza i każdy słyszalny szelest. Nagle. Od tak, jakby chcąc specjalnie podkreślić sens tych słów, wyostrzyłam słuch łowiąc dźwięki, dźwięki i coraz więcej dźwięków. Jedynie jego głos zdawał się trwać i czekać, aby również należycie podkreślić akcent. I kiedy w końcu wypowiedział głośno i stanowczo:
‒ Krzyki ‒ moje ciało zareagowało podwójnie. Przeszył mnie prąd zimna, gęsia skórka rozeszła się nieprzyjemą swędzącą iskrą po ciele, gula w gardle zacieśniła się, a oczy rozszerzyły i opadły wraz ze spojrzeniem w dól, na splecione nerwowo dłonie. I to trwało, tak długo jak jego krzyki i moja cisza.
‒ Ale czasami ich nie słyszę ‒ dopowiedział w końcu. ‒ Zazwyczaj jestem wtedy z Tobą. Nawijasz, paplasz, śmiejesz się, krzyczysz. Zachowujesz się jak irytujące dziecko. Ale zagłuszasz wszystkie krzyki wewnątrz, bo wkurzasz mnie na zewnątrz.
‒ Czyli jestem lekarstwem na krzyk. A właściwie nie ja, ale mój paskudny charakter?
‒ Raczej uczucie jakie budzisz. Całą gamę kolorystyczną irytacji i pochodnych.
‒ Czyli twoja niechęć do mnie jest silniejsza niż…
‒ Podejdź ‒ wtrącił, wzbogacając głos dodatkowym rozkazem.
Rozejrzałam się, jakbym nie była pewna czy słowa padły w tym miejscu, o tym czasie i czy aby na pewno były skierowane do mnie.
‒ Po co?
‒ Po prostu podejdź.
Nie spytałam o nic więcej. Z początku dosyć niepewnie uniosłam się znad swojego miejsca, porzucając bezpieczną przystań, trzy metry, które rozdzielały nasze spojrzenia. Ruszyłam przed siebie, ostrożnie omijając palenisko i nachylając się ze wspartymi dłońmi na kolanach. Oczywiście śledził każdy mój krok, ślizgając spojrzeniem po każdym skrawku mojego ciała. I nie widziałam w tym nic złego. Jasne, że nie. Po prostu…
‒ Nachyl się ‒ rozkazał.
‒ Ale…
‒ Zrób to i tyle.
Jeszcze mniej pewnie przybliżyłam twarz do niego, przełykając głośno ślinę. Nie mogłam nad tym zapanować. Widziałam jego oczy prosto przed sobą, twarz obrzuconą ułomnym światłem i delikatnie rozchylone usta. Dopiero po chwili doszłam do wniosku, że obdarza mnie jednym ze swoich najpiękniejszych uśmiechów. Delikatny, szczery i łaskawy. Nim zdążyłam poderwać się w przerażeniu, kompletnym oszołomieniu, pociągnął mnie w dół, aż wpadłam niezgrabnie na jego ciało. I nim ponownie zdążyłam użyć jakiejkolwiek sekwencji ruchów, przerzucił swoją rękę na bok, kleszcząc mnie w uścisku.
‒ Śpij. Wiercisz się i ja też nie mogę przez to zasnąć.
‒ Ale…
Uciszył mnie głośnym szeptem.
‒ Opowiedz mi coś. Cokolwiek. Jakąś głupią historyjkę wkurzającej dziewczynki.
‒ Ale po co? Dlaczego? Sasuke puść mnie, ja naprawdę…
Poderwałam się, czując, jak uścisk nasila się boleśnie, wprawiając mnie w bezruch.
‒ Ja pomogę tobie, a ty mi. Zagłuszysz krzyk. Jesteś mi to winna. Przez twoje hałasy zostałem zbudzony i nie czuję się w obowiązku znoszenia tego na nowo.
‒ Zgoda, ale chce zobaczyć twoją twarz ‒ wyrzuciłam.
Dosyć niepewnie poluźnił uścisk pozwalając na ograniczony ruch. Odwróciłam się bez zastanowienia układając dłonie wzdłuż ciała. Nie ważne jednak jakie zabiegi wcieliłabym w życie, aby odseparować nasze ciała… po prostu go czułam. Czułam, jak przylegam do jego rozgrzanej klatki piersiowej, niczym idealnie dopasowany puzel. Jego ramię wciąż było przewieszone przez moje ciało, akcentując się odpowiednim ciężarem. Więc, aby nie musieć widzieć jego oczu, po prostu umościłam się kilka centymetrów niżej i patrzyłam na usta, rozpoczynając:
‒ No dobrze. Jest jedna historia, którą zawsze chciałam ci opowiedzieć… ‒ wymówiłam powoli, dokładnie ważąc i przeżuwając słowa. Czy słuchał? Nawet jeśli zdążył przesłonić oczy powiekami, oddech wciąż miał nieregularny. Wyczuwałam go na swoich policzkach. Delikatne, przyjemne ciepło poświadczające jego nierealną obecność. Dzięki temu wiedziałam, że będzie towarzyszył mi do końca. ‒ To historia o trochę roztrzepanej, rozkapryszonej, niepewnej siebie, ale zarozumiałej dziewczynce, dla której istotniejsza była estetyczna fryzura aniżeli dokładnie wysprzątany pokój. Zwykła dziewczyna, ot co. Dopiero wkraczała w okres dojrzewania i w te wszystkie… no wiesz, rzeczy. Prawdą jednak jest, że nie wiedziała o tym zbyt wiele. To zrozumiałe. Wiedziała jednak, że jest na tym świecie ktoś, kogo pragnie, podziwia i szanuje ponad wszystko. Ponad wszystkie bolesne słowa, które w nią wymierzył i ponad wszystkie parszywe uczynki. I mimo, iż miał ją za nic, ona potrafiła zrezygnować z własnej dumy tylko po to, aby za nim podążać. A dumę miała, temperamentu też jej nie brakowało. Po mamie: najpewniej. Ale to nie miało znaczenia. Chciała być obok niego, w jego cieniu, nieważne czy zdeptanym, czy zapomnianym. Ale coś poszło nie tak. Mogłoby się zdawać, że to idealna kandydatka na dziewczynę, partnerkę… może żonę, ponieważ on był dosyć pogubionym chłopcem. Wiele wycierpiał. Nie łatwo żyć z kimś takim. Nie łatwo również go zrozumieć. Ale ona chciała nawet wyrzec się własnej wioski. I zrobiłaby to, uwierz mi. Gdyby jej na to pozwolił… kto wie kim by teraz była? Może czasami się nad tym zastanawia, a może jest mu wdzięczna. A może raz to, a raz to? Zależy od dnia i pogody, od spadku ciśnienia i porażek oraz awansów. Niezbadane jest serce kobiety, ani jej umysł. Tak czy siak doznała wiele. Próbował nawet ją zabić, uwierzyłbyś? Do dziś pamięta wymierzony w nią ostry kunai. I nie zapomni. Nie zapomni też kolejnego z kolei porzucenia. Nie zapomni niczego. Ale wiesz co? Najbardziej bolesne jest to, w jaki sposób traktuje jej uczucia. Owszem, popełniła głupstwo. Dała się pocałować i sama oddała mu pocałunek. Później postanowiła spędzić z nim noc. A właściwie nie. Wszystko to było sumą przypadku, jego osoby toksycznie oddziałowującej na jej serce. Niczego nie planowała i nad niczym za bardzo się nie rozwodziła. Robiła to. W imię czego? W imię miłości? W imię miłości. Tak. Jednak nawet przyznanie się do tego nie przebije grubego muru z podłości, jaki sobie pieczołowicie budował przez wiele, wiele, wiele lat. Bo jest tutaj, obok niej i wykorzystuje słabość jej serca po raz kolejny.
Wyrwałam się z gwałtownością, jednak i tak zdążył wyczytać ten zamiar i przygwoździł mnie na powrót swoim ciałem do ziemi. Leżałam pod nim, kompletnie pokonana i wycieńczona. Nie zorientowałam się nawet w którym momencie zaczęłam płakać, ale było już nieco po czasie, aby temu zaradzić.
Z trudem uniosłam spojrzenie, aby wyczytać z jego oczu kolejną z goła oznakę zirytowania. Nic jednak takiego nie dojrzałam. Miał oczy zamknięte, a ciało coraz niżej opadało w dół. Głowę zanurzył gdzieś w moich rozrzuconych włosach. Kiedy pomyślałam po prostu, że zasnął, westchnął ciężko i wyszeptał:
‒ Przepraszam.
A ja powiedziałam, że nic się nie stało. Że już dobrze. Nie dodałam tego, że już dawno wybaczyłam. Nie powiedziałam, że sama żałuję tych słów. Nie wykrzyczałam, jak bardzo go kocham i jak wspaniale czuje się, gdy jego ciało miażdży moje. Gdy bicie jego serca potrafię wyczuć na swojej klatce piersiowej. I że to chore, ale kocham ten piękny stan szaleństwa. W zamian, wymruczałam po cichu: “śpij, Sasuke”, jakby to miało być zwieńczeniem historii o naszych krzykach.
Bo ja posiadałam w sobie te krzyki… A właściwie tylko ten jeden, wyjątkowy.
Krzyk Sasuke.
___________________________________________________
Czujecie, że tak dawno nie dodawałam rozdziału, że zapomniałam napisać dopisek od siebie i poprawić akapity? Super. Mądra ja. Wzbiłam się na swoje wyżyny intelektualne. -.-' A oceniam się tak surowo, bo to co puściłam jest... bolesne. Ale mam nadzieje, że komuś się i tak się spodoba, albo chociaż nie zawiedzie się AŻ TAK bardzo. No i co tutaj jeszcze? Przepraszam tych, którzy czekali na tą komedie w dodatku TAK DŁUGO. Gardzę sobą, wierzcie. Ale już nie pozwolę wam tyle czekać!!!
I dziękuje bardzo za wszystkie budujące komentarze. Każdy z nich daje mi dużo szczęścia i wiary w siebie. <3
OCZYWIŚCIE WIEM, ŻE INTERPUNKCJA JEST DO DUPY, TAK SAMO JAK AKAPITY I RZYGAM JUŻ TYM SZABLONEM I PO PROSTU... nie zwracajcie na to uwagi, błagam, bo znajdę największy kamień i pod niego wejdę I NIGDY NIE WYJDĘ! (traktować z przymrużeniem oka) ;p
Jestem i piszę, z głębi serca, bo tylko noc potrafi wydobyć ze mnie takie pokłady... miłoooości! Kocham to opowiadanie, kocham każdy rozdział, najmniejsze słówko, najdurniejszą kropkę!
OdpowiedzUsuńRozpoczynając, byłam nastawiona sceptycznie, bo tyle nam marudziłaś i marudziłaś, że utraciłam garść dobrego nastawienia. Ale ono wróciło, dzięki Bogu, wraz z wczytaniem się w 2 akapit - czyli stosunkowo szybko :D
Wszystko było cudownie, wprost proporcjonalnie do tego co z uporem maniaka próbowałaś nam wmówić. :) Ich relacja, booooże mój boże... jestem typową dziewczyną, nic więc dziwnego że w całym tym chaosie jedyne czego wypatruje, to odrobina emocji, czułości, miłości (być może!). A tutaj, właśnie tutaj odnalazłam to wszystko, zaprawiane co najlepsze typową i wyczekiwaną szczyptą ironii i arogancji, totalnego pandemonium! I o to właśnie chodzi.
Sasuke był nieco mniej Sasuke niż zawsze!
A ja naiwna, głupia, głupia i po prostu głupia Temira (:D!) chyba wierzę, ze zaczyna on względnie tolerować, kochać, lubić tą nieszczęsną Sakurę. Do wyboru.
I nie ma rzeczy, której nie pragnęłabym bardziej. Odrobina czułości zawsze jest w cenie, szczególnie gdy mówimy o tak zatwardziałym przeciwniku uczuć jak Uchiha. Szczególnie, gdy nawiązujemy do nieszczęsnej, wiecznie czekającej Haruno!
Podobało mi się ogromnie. Ich relacja, ich dialogi, szalone łubudubu...Wszystko.
Czekam, oczywiście.
Nie może być inaczej ;)
Na wstępie przepraszam, że odpisuje z tak skandalicznym opóźnieniem. Twój komentarz sprawił mi największą przyjemność i wielokrotnie do niego wracałam, ale nigdy nie miałam wystarczająco dużo czasu (i komputera, a ja naprawdę, naprawdę nie cierpię pisać na telefonie!) żeby wystukać podziękowanie. No i dziękuje! Z opóźnieniem, ale naprawdę mocno. Wstawki z typowych, Sakurowskich tekstów wzbudziły we mnie takie rozbawienie i pokłady wszystkich pozytywnych uczuć że normalnie... banan cały czas, serio!
UsuńDziękuje ci ogromnie za tak drobny gest, a tak bardzo znaczący. <3
Osobiście lepszego urodzinowego prezentu się nie spodziewałam więc dzięki Mitshie ;)
OdpowiedzUsuńWarowałam na blogu codziennie, wiec wiesz rozdział wyczekany, wymodlony itp
Ale mam pytanie. Co ty na fejsie pisalas,ze nic tu się nie dzieje? Lubię napierdalanki, szybką akcję i chyba bym cię zabiła kiedy oprócz tego co jest, dodała bys jeszcze cokolwiek. Dla mnie rozdział Igła, uwielbiam te wersje Sakury, jej wywody, rozmyślania i celowe wkurwianie Sasuke.
Po prostu jest tak świetnie skonstruowana postacią że brak mi słów i Brawo Ty! Taka gra z Sasuke, jego wypowiedzi oj oj oj ... Matko!
Jestem zafascynowana twoim sposobem opisywania myśli i uczuć, również tym jak stworzylas takie napięcie między głównymi bohaterami, najważniejsze nawet dialogi mi grają! (To zawsze mi sprawia trudność)
Chcę więcej właśnie takich rozdziałów, albo nie , chce więcej takich i tamtych i wgl chce czytać to co napiszesz. Mam nadzieję że zalozysz kolejnego bloga bo tu chylimy się ku końcowi (rozpacz). Weny życzę !
Ps
Bez ładu i składu z błędami. Aj tam, oj tam ... przymknij oko ;D
Twoja wiernie zaczytana i wiecznie zmęczona Red M.
SPÓŹNIONE WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO! Dużo zdróweczka i wszystkiego co sobie wymarzysz! Aż żal, że dopiero teraz, ale pamiętaj, że spóźnione są nawet bardziej szczere <3
UsuńNo i dziękuje bardzo za przeczytanie, komentarz i tyle ciepłych słów! Naprawdę myślałam, że jakoś nieszczególnie się popisałam, ale skutecznie wybijacie mi takie myśli z głowy i łechtacie moje ego. Naprawdę doceniam każde miłe słowo i w ogóle... każde słowo, którym chcecie się ze mną podzielić. Na następny rozdział nie pozwolę już wam tak długo czekać!
Przymykam oko, a nawet dwa, bo komentarz jest tak miły i ujmujący, że kim bym była, gdybym miała wypatrywać błędów?! Dziękuje jeszcze raz :* Twoja bardzo szczęśliwa, jeszcze bardziej wdzięczna i wiecznie zmęczona również Mits.
Nie wiem, ja kocham zarówno twój szablon, jak i tę historię, z każdym kolejnym rozdziałem. Jest cudowna. Po prostu cudowna. Nie mam pojęcia, jakie jeszcze słowa byłby w stanie oddać świetność tego bloga. Po prostu kocham. <3
OdpowiedzUsuńOjej, ojej, ojej! <3
UsuńDo czego się odnieść?
Dziękuje, po prostu. Doceniam każde słowo i jestem wdzięczna, że trafiłam na tak pozytywnych ludzi, czytelników, którzy tak ochoczo piszą mi miłe rzeczy (a to takie nie-polskie).
Po prostu kocham takich ludzi jak Ty! <3
Zabieram się do tej notki i zabieram, aż zapomniałam o tym -__-'.
OdpowiedzUsuńAle normalnie nie lubię tego czytać. To jest tak... ciężkie, że aż trudno przebrnąć. Czytam każdy rozdział, bo jestem tu od prologu i nadal nie chcę tego czytać. Nadal!
Jest fantastyczne...
Cudowne...
Twój talent jest tak ogromny, bo nie dość, że jest to typowa opowieść prozaiczna, to sama... konstrukcja... nie wiem jak to opisać... nagle zmienia się w poezję. Czytając jednocześnie odpływam, ale i zagłębiam się w tej ciężkiej atmosferze. Jest tak... dziwnie.
Muszę mieć dobry dzień na czytanie akurat Twojego bloga, bo wiem, że jak mnie on sponiewiera, to tydzień mam na dołku. Nie dość, że Sasuke jest tajemniczy, Sakura beznadziejna – raz zakochana, raz obrzydliwie niemądra, mydląca sobie oczy – to jeszcze ta ATMOSFERA!
No jest ciężko, ale nie w samym czytaniu tego tekstu, tylko w jego przyswojeniu.
Nie zrozum mnie źle.
UWIELBIAM TWOJEGO BLOGA!!!
Ale to nie zmienia faktu, że czyta mi się go łatwo i przyjemnie. Wręcz przeciwnie, po nim zawsze czuję się... wyprana, zużyta... no taka KUPA!
A teraz dalej: „To co robić powinna moja dziewczyna” *.* O matko! No cud miód i orzeszki :D
Grrr kilkakrotnie muszę wychodzić z bloga, by odetchnąć. Kilka razy muszę psychicznie odpocząć od SasuSaku, którzy mnie wykończą psychicznie!
Zgodzę się z Tobą. Rozdział jest bolesny! Prawie ryczałam na końcu. Najgorsza jest jednak ta gra aktorska postaci.
Sasuke raz udaje, że Sakura jest totalnie nikim, by później jej powiedzieć, że jest jego dziewczyną! WTF?! I jak tu nie dziwić się zakochanej dziewczynie, że ma rozdwojenie jaźni? Sama nienawidzę niezdecydowanych facetów, ba nawet kobiet! Dlatego nie dziwię się, że Sakura i go nienawidzi, i go kocha jednocześnie. Rozumiem, choć mnie to wkurwia w pizdu!
Sakura natomiast mogłaby się pokusić o pozostanie na jednym uczuciu, chociaż do zakończenia JEDNEJ myśli! Jej rozchwianie emocjonalne – mimo iż zrozumiałe – nieźle wkurwia!
Ale tak to świetne i ciekawe.
Nie zgodzę się z Tobą, rozdział interesujący i uważam, że jednak potrzebny. W końcu wydarzyło się w nim tyle... WSZYSTKIEGO, że to aż masakra. Zdaję sobie sprawę, że był męczący i pewnie z rozkoszą będziesz brnęła dalej w fabule, ale jednak ta część była niezbędna, dlatego cieszę się, że udało ci się ją skończyć.
Życzę weny, dużo wolnego czasu, zdrowia i szczęścia!
Buziaki :*
W pierwszej chwili aż się wystraszyłam! Myślałam, że będziesz mnie tyrać w tak długim komentarzu i aż ślinę przełknęłam, aż poślady zacisnęłam żeby to przetrwać, ale czytam dalej... i olśnienie, zrozumienie i wdzięczność. Dziękuje za to, że uraczyłaś mnie tyloma, naprawdę cennymi spostrzeżeniami. I chociaż w pierwszej chwili nabawiłam się strachu to teraz wiem co miałaś na myśli. Doceniam takie komentarze podwójnie, bo wydaję mi się, że są zupełnie szczere i że naprawdę dużo mogę z nich czerpać, nie dzieląc na trzy czy dwa.
UsuńI tak, rzeczywiście, kolejny rozdział pisze mi się o wiele lżej, więc jestem dobrej myśli xD
Dziękuje jeszcze raz! I na drugi raz nie doprowadzaj mnie do zawału dziewczyno xD :*
Nie ma stracha!
UsuńŚwietnie sprawujesz się w roli AUTORKI, więc nie widzę powodów do zawału :)
Miło mi słyszeć, że już wzięłaś się za kolejny rozdział *O* No nie mogę się doczekać normalnie. I ostrzegam: kolejne komentarze, pewnie będą o podobnej długości i nie wiem co musiałabyś napisać, żebym Cię zatyrała, więc nie bój się :D
Buziaki i masy weny wysyłam :*
Nie bądź taka surowa , dla mnie rozdział naprawdę dobry i opłacało się czekać na niego. Przenosisz mnie w inny świat uwielbiam tą Historie . Z niecierpliwością czekam na następne rozdziały .
OdpowiedzUsuńJeśli mówisz, że chociaż trochę udaje mi się oderwać cię od rzeczywistości i przenieść gdzieś indziej, a chociażby do mojej wizji Sakury i Sasuka, to... JESTEM NAPRAWDĘ SZCZĘŚLIWA, ZADOWOLONA I SPEŁNIONA. Chyba nie ma nic lepszego od tych słów dla pisarza, pisarza-amatora zwłaszcza. Więc dziękuje ci bardzo za te słowa <3
UsuńPrzeczytane. Osobiście nie widziałam problemu w akapitach. Interpunkcji czy drobnych błędów nie będę wypominać, sama jestem idio... O przepraszam! Dyslektykiem! XD
OdpowiedzUsuńA co do treści - miiiiłoooooośść! Uważam, że idealnie dalaś sobie radę, zwłaszcza iż poprzedni rozdział pozostawił bardzo trudną sytuację. A Ty cudownie z tego wybręłaś. Podziwiam! Jak inni czekam na więcej, choć masz prawo zrobić sobie przerwę, zwłaszcza że ten rozdział wymagał trochę energii od Ciebie.
Pozdrawiam, Layla
Nie no serwuje wam taką mieszankę interpuncyjno-akapitowego gówna, że po prostu czekam, aż pewnego słonecznego dnia ktoś z was się wkurzy i mnie zjedzie od góry do dołu xD I prawidłowo, zasłużyłam, bo od x rozdziałów obiecuje, że to poprawię, a wychodzi... jak zawsze.
UsuńAle dziękuje za Twój miły komentarz i że jesteś dla mnie taka łaskawa <3 Postaram się waszej łaskawości nie wystawiać więcej na próbę xD
Napiszę tylko jedno - przy jego 'przepraszam' pociekły mi łzy. Moim zdaniem ten rozdział to bardzo dobra robota :) i dziękuję Ci za niego.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Jeśli udało mi się sprawić, że się odrobinkę wzruszyłaś, to po raz KOLEJNY, jestem bardzo SZCZĘŚLIWA I SPEŁNIONA. Cieszę się, że postanowiłaś mi o tym napisać, bo moje serce aż rośnie! Rośnie! ROŚNIE! <3 Tyle dobrych emocji od was dostaje, że jeśli skończę bloga to tego NAPRAWDĘ będzie mi brakowało. Takiego wsparcia i ojej <3
UsuńRównież pozdrawiam i ślę całusy wdzięczności! <3
Ps. Co z tym rozdzialikiem pisanym oczami Sasuke? Odbędzie się? :D
OdpowiedzUsuńCiii, cii.
Usuń<rozgląda się, czy nikt nie patrzy xD_
Powiem ci w TAJEMNICY, że...
TAK XD
Ale cii, ciii.
To znaczy, nie dosłownie! Boziu, cóż za makabryczny byłby to utwór!
OdpowiedzUsuńDefinitywnie nie popieram znęcania się nad Uchihą ze szczególnym okrucieństwem! Wystarczająco wiele już w życiu przeszedł.
W każdym razie...
Mam nadzieję zobaczyć tutaj historie, widzianą z jego punktu widzenia. To może być na prawdę ciekawe doświadczenie :D Przemyśl to! :*
Rozwaliłaś mnie tym dopiskiem... Na początku nie wiedziałam o co kaman, potem patrzę do góry i... AHAAAAA!
UsuńNie no... oczy to chyba mu jednak oszczędzę skoro już tak bardzo zależy ci na jego zdrowiu xD
JESTEM ŁASKAWA DLA UCHIHY!
Wow!Rewelacja. Czuje się tak, jakbym była tam z nimi i przeżywała to wszystko. :)
OdpowiedzUsuńPiękne słowa! I bardzo ci dziękuje, że mi o tym napisałaś bo to sprawia, że czuję się... dobra w tym co robię. Nie jakaś super, świetna, niesamowita, ale dobra. Po prostu zadowolona z siebie.
UsuńDzięuje bardzo! <3
:) :) :) :) :)
OdpowiedzUsuńPIĘĆ UŚMIECHÓW, A CO!
Kiedy będzie następny rozdział ? :(((
OdpowiedzUsuńMam nadzieje ze w lutym =( przepraszam ze tyle kaze czekac osobom ktorym tr.moje marne wypociny chociaz trochę sie spodobały. Ale jesli mam dodac cos od ciebie tojak wlasnie twoj komentarz sprawil ze cokolwoek ruszylam. Wiec dziekuje za motywacje.
OdpowiedzUsuńNie ma sprawy, codziennie tu zaglądam i obserwuję czy coś napisałaś, jedno z lepszych blogów w mojej zakładce, więc do przodu! Nie marnuj tego talentu i nie każ wenie na siebie czekać :*
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńNo i jak już luty, będzie rozdział ? 😄
OdpowiedzUsuńDroga Mitshie!
OdpowiedzUsuńNatrafiłam na Twojego bloga niecałe 3-4 dni temu i z początku nastawiona dość obojętnie nie sądziłam, że zapamiętam go jakoś szczególnie. Z powodu zwykłego sentymentu powróciłam do czytania blogów SasuSaku, więc myślałam, że ten Twój będzie kolejną odhaczoną historią na mojej liście. Tylko wtedy jeszcze nie miałam pojęcia w jak ogromnym błędzie byłam...
Przyznam szczerze, czytając prolog, nie byłam wielce zaciekawiona, ponieważ motyw odnajdywania maszego kochanego Pana-Wszystko-Mam-W-Dupie przewijał się wielokrotnie. Chociaż nie ukrywam, zafascynował mnie Twój styl - tak ciężki do opisania. Po prostu przepiękny. Arghh.. A mam wrażenie, że nawet to słowo nie oddaje w pełni jak wielki talent posiadasz... I wtedy zaczęłam chłonąć rozdziały jak spragniona gąbka. Czułam niezrozumiałą więź z Sakurą, czasami nawet jakbym to ja przeżywała jej emocje, była na jej miejscu, stała się tą cierpiącą z miłości Sakurą Haruno. Za każdym razem kiedy Sasuke i jego jestestwo dawało o sobie znać, pragnęłam jego obecności więcej i więcej, tych niemych sygnałów, niezwykle inteligentych dialogów i jego - pociągającego, tajemniczego, uzależniającego. Mitshie, Ty nie tylko wykreowałaś po mistrzowsku te postacie, Ty dałaś im życie! Coś co mnie najbardziej urzeka to to, w jaki sposób opisujesz rzeczywistość. To już nie jest ten nasz szary, pospolity świat. Twoja zwyczajnie zwykła codzienność, proste czynności, a przede wszystkim emocje, które z pozoru znamy. Ty nadałaś im nową definicje. Sprawiłaś, że te uczucia są jak z innego świata, całkiem odległe i niezaprzeczalnie nieznane. Nabierają kształtów i barw, drażnią swoim zapachem, napadając z zaskoczenia na czytelnika. Są nieprzewidywalne. W ciągłym ruchu. Żyją tak samo prawdziwie jak bohaterowie. Ktoś mógłby stwierdzić, że w Twoim opowiadaniu cały czas opisujesz to samo - nieuleczalną, tragiczną miłość. Jednak z rozdziału na rozdział, z akapitu na akapit, aż wreszczie ze zdania na zdanie, za każdym razem wyciągam coś nowego. I to z niesłychaną zachłannością. Powiem Ci, że gdzieś tam jednak siedzi we mnie głęboko mała romantyczka, która rzadko się ujawnia. Dlatego czytając o zbliżeniu Sakury i Sasuke, czułam motylki w brzuchu. To co Ty uczyniłaś... Czysta poezja... Aż ze 3 razy musiałam do tego fragmentu powrócić!
Nie raz łapałam się również na rozmyślaniach o Pandemonium, po prostu to wszystko tak utkwiło mi w pamięci... I nie chce wyleźć cholerstwo!
No cóż... Z lekka się uzależniłam, ale jak to się mówi: Każdy swe nałogi lubi. Tak więc mi nie pozostaje nic innego jak przeczytać wszyściutko po raz drugi, a pewnie i trzeci, w oczekiwaniu na kolejne rozdziały.
PS: Naprawdę rzadko piszę jakiekolwiek komentarze w blogosferze, ale starałam się, żeby moje wypociny brzmiały jako tako :) Zdecydowałam się głównie dlatego, że wiem jak ważna dla autora jest motywacja. Pomyślałam, że może zrobi Ci się ciepło na serduchu, jak tu trochę posłodzę :3 No i w końcu od ostatniego rozdziału minęło trochę czasu, a chciałam dać znać, że Twoje dzieło dostarcza pełen wachlarz wrażeń! Piszę dzieło,bo to opowiadanie jest najprawdziwszym dziełem!
Wkurzam się niesamowicie, bo każdego nowo napotkanego bloga porównuję do Twojego. I nie potrafię odnaleźć chociażby namiastki tej zajebistości jaką odkryłam tutaj...
JEŚLI MIAŁABYM URODZIĆ SIĘ OPOWIADANIEM, TO TAKIM WŁAŚNIE CHCIAŁABYM SIĘ STAĆ <3
Ściskam kochana i czekam na wielki comeback :*
Wzruszyłam się i nie wiem co napisac. Dziękuje za Twój komentarz. Wiedz, że wracam do niego i niewątpliwie będę wracać, bardzo często.
UsuńDrobny gest a tak cenny. Dziękuje
CZekamy na rozdział, nie zostawiaj bloga, proszę :<<<< Aga
OdpowiedzUsuńWitajcie! Dzisiaj krótko bo czas nie pozwala mi rozwieść się troszkę bardziej. Ogromnie dziękuje za wasze zapytania, komentarze - bardzo mnie to buduje, naprawdę doceniam. Wyjaśnie szybciutko dlaczego nie ma rozdziału. I tak, rzeczywiście był moment że miałam zamiar porzucic tą historię ale widząc wasze komentarze stwierdziłam że nie mogę tego zrobić, więc rozdział się pojawi, obiecuje ale z powodu laptopa który od dwóch miesięcy jest na reklamacji nie mam na czym pisać :( powinien trafić w moje ręce za tydzień, plus muszę mieć czas żeby cokolwiek napisać no na razie mam tylko plan... Ale jeśli będziecie jeszcze troszkę cierpliwi i zostaniecie ze mna to na pewno dodam rozdział jeszcze w marcu.
OdpowiedzUsuńDziękuje za to że jesteście. :*
Witaj kochana jak idzie rozdział?
OdpowiedzUsuńWciąż czekam zapewne wraz z wiernym zastępem twoich czytelników i żeby nie było, regularnie sprawdzam czy nic nie wstawiłaś.
Radość! Czytanie Twojego opowiadania sprawia mi radość
OdpowiedzUsuńCzekamy i czekamy .... nie marnuj weny i talentu tylko daj nam ... pozwól nam przeżyć to historię do końca, podziwiam twoją twórczość i czekam na dalsze losy tej dwójki :)
OdpowiedzUsuń;<
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuńScena 1/3 została napisana. Zajęło mi to... 10 minut, więc jakością nie powalę, ale żal było nie skorzystać z pierwszej weny od... naprawdę długiego czasu. Planuje jutro skończyć rozdział. Jeśli uznam, że jest zdatny, opublikuje go wieczorem, jeśli nie, w przyszłym tygodniu. :)
Dzięuje za wasze komentarze, to dzięki nim spięłam tyłek. :)