Głupia, głupia, naprawdę głupia dziewczyno.
Czego się spodziewałaś? Księcia z Bajki na popieprzonym białym koniu? Bukietu czerwonych, prawie przekwitniętych róż, skrzeczących skrzypiec, dramatycznie toksycznych wierszy i przyklęknięcia na jedno kolano? W zamian, o ironio, dostałaś dokładnie to, co dostałaś i nie spełniło to oczekiwań Rozkapryszonej Romantyczki. Rzeczywistość, Sakura. Kiedy w końcu nawrócisz się z fikcji i marzeń o wydumanych, pompatycznych bajeczkach na rzeczywistość brutalnie doskonałą, skrzywioną i tak daleką od Twoich oczekiwań?
Irytujące, jak bardzo naiwna jesteś w swoich marzeniach. Żałosne, że tyle lat podążałaś za mną, a gdy tylko wyżebrałaś minutę czy dwie mojej uwagi zaszyłaś się i spetryfikowałaś wszystko co osiągnęłaś.
Wkurzające, naprawdę wkurzające całe to przedstawienie. Brak analizy tego, czego naprawdę chcesz. Wszystko co widziałaś, widzisz i będziesz widzieć jest jak w krzywym zwierciadle. Badasz ornamenty duszy kogoś rozstrojonego, zniszczonego przez prawdziwe odzwierciedlenie realiów.
I najbardziej wkurzające, że bezspornie stałem się zbyt żałosny przez to, że aż tak mnie to dotknęło. Jak to naprawić? Uszczypnąć się i otrzeźwieć? Jak to zrobiłaś? Przecież byłaś tylko Sakurą; i było mi doskonale znane i godne przewidzenia, że będziesz patrzeć na mnie w ten sposób; dużymi i zielonymi oczami, tak bardzo obrzydliwie niewinnymi. Wiedziałem przecież doskonale, że zaczniesz mówić o idealistycznych bzdurach. Będziesz próbowała otworzyć zamek, jak idiotka, nie mając klucza i prawa. Nie wiedząc co zastaniesz w środku. Ale na pewno nie to co chciałaś. Nie tego Księcia, nie te róże i nie wiersze. W głębi duszy musiałaś wiedzieć.
I ja też musiałem wiedzieć. Nie spodziewałem się jednak, że gdy już to zrobisz… po prostu uciekniesz. Jak tchórz. Ponadto, żadna miara możliwości i prawdopodobieństwa nie zakładała, że poczuje się głupio rozżalony i wściekły.
— Rozmawialiście?
Spojrzałem na Naruto dziwnie nieobecny. Nie mogłem przypomnieć sobie ostatniego tematu rozmowy. Dziwne, chociaż nie byłem zaskoczony wcale. Irytujące w dodatku, chociaż nie obchodziło mnie to zupełnie.
— Nie. Od powrotu do wioski — mruknąłem siląc się na obojętność. Od kiedy to musiałem się na cokolwiek silić? Do pasji doprowadzał mnie już sam fakt, że nie potrafiłem zapanować nad nieuzasadnioną i dziką wściekłością. Jakimś poczuciem wstydu. Zażenowania. Czułem się upokorzony na samą myśl, że wszystko to ma wspólny mianownik, a moja twarz, gesty i słowa narzucają na nie światło.
I gdy próbując zapanować nad irytacją obróciłem w dłoniach leżący na biurku Naruto ołówek i przez pomyłkę natknąłem na jego współczujące spojrzenie miałem ochotę zabić tego śmiecia, Sasuke, którym się stałem.
— Nie zamierzacie się pożegnać? — drążył na upartego. I nie wiedziałem, cholera, od kiedy stał się takim pieprzonym ekspertem od relacji damsko-męskich. Nie rozumiałem dlaczego zostałem zmuszony prowadzenia tej konwersacji. Nie rozumiałem jej tematu, bo to nie Sakura stanowiła epicentrum mojego wymiaru. Nie rozumiałem tej zmiany. A najbardziej nie rozumiałem tego, że rzeczywiście… miałem ochotę wyrzucić z siebie słowo czy dwa na temat tej wkurzającej idiotki.
— Unika mnie — wysyczałem, rzucając ołówkiem na blat stołu. Po raz kolejny zmitygowałem się, że tak oto, robię się coraz bardziej karykaturalny z minuty na minutę. I do kompletnej furii doprowadziła mnie myśl, nazwanie tego, co robiłem. Stawałem się Nią. — Skoro nie ma ochoty ze mną rozmawiać, ja nie widzę potrzeby, aby ją do tego zmuszać.
Naruto zmarszczył czoło w głupiej minie ważniaka, która nie pasowała mu ani odrobinę. Pedancik emocjonalny.
— Na pewno cię unika? To dosyć niepodobne do Sakury, którą znam — wyrzucił z pretensją.
Tak, jasne. Bo to z a w s z e wina faceta. Nie głupich oczekiwań, którym nie mógł sprostać.
Bzdury. Pieprzenie.
Pieprzenie bzdur jest cholernie męczące.
— Jak nazwiesz skręcenie w ślepą uliczkę, gdy tylko zobaczyła czubek mojej głowy. Byłem dwieście metrów do niej a zdążyłem zauważyć jedynie jak się po niej kurzy. — Nie wiedzieć czemu nawet nie chciałem zapanować nad tą pretensjonalnością. Może dlatego że cała parodia sytuacji była godna pożałowania.
— Cokolwiek jej zrobiłeś; napraw to.
Parsknąłem, zrywając się nagle z miejsca. W sumie nawet nie przewidziałem tej reakcji. Uznałem jednak, że skoro już wstałem, skończe pastwić się nad swoim ego.
— Kobiety są nie do wytrzymania. Teraz jest nawet gorsza niż kiedyś — warknąłem na odchodnym kierując się w stronę drzwi. — A na końcu zawsze mężczyzna jest tym łajdakiem.
Drzwi ustąpiły bez mojej ingerencji a przede mną stał wyraźnie rozbawiony Shikamaru.
— Prawo natury — oznajmił w najwyższym przekonaniu. Prychnąłem w odpowiedzi i minąłem go zostawiając za sobą dwójkę rozradowanych ważniaków sponiewieranych przez kobiety.
To, że Siódmy Hokage stał się romantykiem dzięki potomkini Hyuuuga jeszcze mnie nie dziwiło. Ale czołowy analityk czyszczący pantofle swojej żony i nazywający tą czynność prawem natury, było dla mnie samo w sobie ciosem nieco kabaretowym. Co zatem mogło przydarzyć się mnie, gdybym na to pozwolił?
Kobiety. Przecież to one były pierwiastkiem zła.
Przechyliłem kieliszek odchylając się swobodnie na krześle. Byłem udręczony filozofią życia. Zagubiony. Dziwnie rozmontowany. Zawstydzony. Chociaż, cholera, kompletnie nie wiedziałem dlaczego. Bez ustanku instalowałem w głowie fakty niezaprzeczalne. Jestem Sasuke. Sasuke Uchiha. Mściciel. Zdrajca. Sprzymierzeniec. Geniusz i Przyjaciel. Nie-romantyk, nie-kochanek. A Sakura nigdy nie była istotnym elementem mojego życia. Ot, zagubiony puzzel nieba na jakimś pieprzonym krajobrazie. Nic znaczącego. Coś, bez czego mogłem się obyć. Tak po prostu.
Ale na nic zdały się te mantry. Prawdą jednak było, że coś się zadziało. Między mną a
a nią, chociaż było to godne pożałowania, politowania, zdeptania i zapomnienia. Ale nie mogłem. Zapadłem na dziwnie niezrozumiałą potrzebę analizy. I właśnie dlatego, bezspornie i jak dziecko, nie chciałem tego analizować w ogóle.
Westchnąłem, oddzielając się od świata zamknięciem oczu. Wokół panował przyjemny gwar i natłok niezrozumiałych strzępów rozmów i śmiechu. Chciałem lepiej wsłuchać się w tą hałaśliwą ciszę. Była ukojeniem dla krzyków...
I naszła mnie pewna dygresja. Kiedyś pragnąłem jedynie samotności i ciszy. Nie potrafiłem znieść wyobrażenia że ludzie istnieją, egzystują i śmieją się, nie znając prawdy o cierpieniach mojego klanu. Czasy te jednak odeszły w niepamięć, a przez swoją ignorancję przypomniałem sobie, że tak naprawdę nie lubię ani ciszy, ani samotności. To właśnie dlatego stałem się duszą towarzystwa. Nie. To za dużo powiedziane. Ale stałem się jakimś elementem pejzażu społecznego. Egzystowałem w tłumie. W barach, pub’ach i na ulicach. Dom stanowił mi jedynie miejsce do spania. Nic, do czego chciałem wracać. I chociaż nie rozmawiałem z nikim, i nikt nie rozmawiał ze mną, akceptowałem przewijający się tłum ludzi, a on zdawał się akceptować mnie.
I to był układ doskonały. Uciszający. I kojący. Sakura była tego wszystkiego przeciwieństwem.
— Podać coś jeszcze?
Zlustrowałem ją pobieżnie, oceniając walory estetyczne. No tak. Sakura była całkiem nie brzydka. W sumie było sporo kobiet identyfikujących się jako nie-brzydkie. Tak jak ta kelnerka. Ale coś ewidentnie przeszkadzało mi w jej osobie. Miała długie blond włosy; mogłem ocenić to jedynie poprzez typowo męską ekspertyzę, a co oznaczało, że wyglądały na zdrowe, czyste i uczesane więc były ładne. Oczy miała duże i niebieskie i był to kolor soczysty. Twarz proporcjonalna, przyjemna i młoda. Sylwetka zgrabna i taka, na jaką miło popatrzeć przez chwile czy dwie. Więc co zatem stanowiło przeszkodę?
Albo co sprawiało, że miałem to kompletnie gdzieś?
— Jak masz na imię? — zapytałem. Zmieszała się, chociaż nie byłem tym zaskoczony. Prawdę mówiąc straciła moją uwagę w momencie, w którym zadałem pytanie.
— Onori.
Skinąłem głową wskazując na kieliszek.
— Podwójną kolejkę.
I odeszła. Mnie natomiast wzburzało to, że nie potrafiłem dojrzeć innych kobiet. Za każdym razem rzucałem spojrzeniem w stronę roześmianych dziewcząt i za każdym razem miałem ochotę uderzyć się w twarz i przywołać odrobinę godności. Poddawałem się irracjonalnym zachowaniom jak głupiec i słabeusz. To wszystko było jej winą.
Irytująca.
I kiedy w końcu zdałem sobie sprawę, nie, kiedy nareszcie dopuściłem fakt do swojej świadomości o tym, jak bezwzględnie ignoruje wszystko i wszystkich kelnerka zbliżyła się układając ostrożnie kolejną turę kieliszków. Zajęło mi kilka sekund przyswojenie informacji o tym, że aby wyleczyć pewną chorobę, należy pozbyć się wirusa. Więc miałem plan. Zostało mi jeszcze zamknąć oczy, westchnąć ciężko, następnie gwałtownie unieść się znad miejsca i przechylić kieliszek za kieliszkiem aż do ostatniego. Kelnerka wpatrywała się we mnie zlękniona gwałtownością mojego zachowania. I nie dziwiłem się jej. Większość ludzi miała do mnie dystans. Boleśnie zauważalny, gdy przez pomyłkę nie panowałem nad swoim ciałem jak marionetką.
— Dziękuję — burknąłem wyciągając banknot w jej kierunku. Zawahała się przez moment, następnie niemalże wyrywając go z mojej dłoni i odskakując dwa kroki na bezpieczną odległość.
— Już wydaje resztę — wyjaśniła gorączkowo, grzebiąc w swojej sakiwece.
— Nie trzeba.
I nie czekając na kolejne zdziwione spojrzenie jej całkiem-ładnych oczu zwróciłem się w stronę głównej ulicy. I rzeczywiście, mogłęm iść jedynie w prawo; ku rezydencji Uchiha, albo w prawo, w stronę zupełnie innego biegunu. Jakby inny wymiar. Niepoczytalnosć jej indywiduum sprawiła, że stałem się degeneratem własnych zasad i tożsamosci.
Ale wirus musiał zostać unicestwiony. W przeciwnym razie, obawiałem się, że stracę przez tą kobietę wszystkie zmysły.
Sprawiała wrażenie, jakby w pierwszym odruchu była gotowa zatrzasnąć mi drzwi przed nosem. Później jej wzrok ześlizgnął się z moich oczu na rękę, następnie na mokre od deszczu włosy. Chwile zajęło jej przyswojenie informacji, że stałem jak kompletny idiota przed jej drzwiami.
— Sasuke — niemalże jęknęła, a ja już wiedziałem, że kupiłem sobie przepustkę do jej mieszkania. Nie bacząc na jej zmartwione spojrzenie wypalające na mojej twarzy miliony nie zadanych pytań wsunąłem się do środka i strąciłem jej dłonie z klamki. Zamknąłem cicho drzwi. Najciszej jak umiałem, tak w zasadzie. Nikt nie musiał wiedzieć że tu jestem. Nikt, nawet ja, bo to co robiłem było poza kontrolą mojej świadomości.
— Wszystko w porządku? — spytała. I znów. Znów ten udręczony, słodki głos naiwnej dziewczynki, przekonanej, że mogę opisać to słowami. Co było w porządku? Nic. Bo byłem kretynem, który czuł się dziwnie słaby i zażenowany w obliczu tej kobiety. Wiedziałem o tym. Zaanalizowałem tą sprawe dogłębnie w drodze do tego miejsca. Ale nie chciałem, żeby i ona wiedziała, więc spojrzałem na nią z furią.
Zlękniona, cofnęła się krok.
— Dlaczego zachowujesz się jak idiotka? — zapytałem. Ni stąd, ni zowąd, jakbym naprawdę spodziewał się odpowiedzi.
— Przepraszam? — obruszyła się, a jej twarz momentalnie nabrała wyrazu. Zmrużyła oczy świdrując mnie z nienawiścią spojrzeniem i kiedy już miała zamiar skierować rękę w stronę drzwi, zapewne wskazując mi wyjście, strzepnąłem ją uderzeniem, nie dając czasu na melodramatyczne wrzaski.
— Mam ci to przetłumaczyć? — burknąłem, jednak nie czekając za odpowiedzią. Wyminąłem ją wchodząc do kuchni i z zaciekawieniem rozglądając się po wnętrzu. Musiałem przyznać: przytulnie.
— Nie. Niekoniecznie, Sasuke. Przywykłam do obelg, ale nie rozumiem dlaczego teraz i w taki sposób. Zatem wytłumacz mi dlaczego zachowuje się w swoim domu jak idiotka, idioto?
Zignorowałem tą tyradę. Tak naprawdę nie chciałem prowadzić żadnej przepychanki słownej, czy czegoś w jej stylu. Mało obchodziły mnie jej wzburzenia, niepewnosci i nastroje. Bardziej liczył się fakt, że rzeczywiście, całkiem przytulnie było w tej kuchni. Całkiem dobrze czułem się w tym otoczeniu.
Któż by pomyślał, że byłem w jej mieszkaniu po raz pierwszy. Ostatecznie nic dziwnego, nigdy nie miałem zamiaru, ani potrzeby się w nim pojawić. Ale dziwnie było odkrywać drobnostki, które do niej należały i które tak całkowicie do niej pasowały.
I do mnie też pasowały.
Na przykład ten głupi kubek z misiem, który uniosłem i oglądałem. Jeszcze durniejsze książki medyczne rzucone niedbale na stole z różowymi zakładkami i namalowanymi serduszkami. Przejrzałem kilka pobieżnie i stwierdziłem z uznaniem, że była całkiem mądrą kobietą. Nie rozumiałem z tych bohomazów kompletnie nic.
— Sasuke — przywołała mnie, myśląc, że w końcu zwrócę na nią uwagę. Ja natomiast byłem bardziej zaabsorbowany penetracją tego dziwnego miejsca. Skierowałem się w stronę czajnika i sięgnąłem do szafki powyżej. Ujrzałem szereg kubków, równie dziwnych, równie dziecinnych, równie dobrze wpisujących się w całą panoramę tego miejsca. Sięgnąłem po jakiś pierwszy lepszy z brzegu, natrafiając na kubek z podobizną Naruto.
No tak. Mogłem się tego spodziewać. Już zaczęła naklejać jego niemodną facjatę na dyrdymały w postaci kubków, koszulek i zapewne gumek do mazania. Nie zmieniłem jednak wyboru. Postawiłem go z trzaskiem obok czajnika i machnąłem ręku w kierunku Sakury.
— Zrób gościowi herbaty.
Prychnęła, jednak bez zbędnego komentarza wprowadziła w czyn całą machinerie związaną z zaparzaniem herbaty. Ja dalej podróżowałem, wyglądając przez okno, sunąc dłonią po czystych blatach, wpatrując się w kalendarz na którym zapisała najważniejsze daty i skierowałem spojrzenie na ramki ze zdjęciami. Zdjęć było w tym dołu pełno. Z Ino. Naruto. Rodzicami. Przyjaciółmi. Pacjentami. Personelem szpitala. Nie było jednak starego zdjęcia z naszą czwórką. Zdziwiło mnie to odkrycie. I zirytowało, chociaż do tego nie chciałem się przyznać.
Może było w sypialni?
Wyszedłem z kuchni słysząc za sobą swoje imię. Skierowałem się w stronę schodów zakładając, że to dobry trop. Ciekawość popychała mnie do przodu, i nie czułem się zobowiązany do zatrzymania, więc gdy stanąłem przed jedynymi drzwiami, bez zbędnych namaszczeń wszedłem do środka. I było. Stało na półce nocnej, dostatecznie blisko, aby patrzeć na nie w nocy, i względnie daleko, aby nie uderzyć w nie. gdy pastwiła się nad budzikiem z rana. A sądząc po jego stanie robiła to dosyć często.
Była wybuchowa. Irracjonalna w swoich zachowaniach. Drażniąca.
Ważyłem każdy krok, rozglądając się po rzuconych na półce kosmetykach i kolejnym tabole książek medycznych. I tak. Znalazłem jakieś nieczytelne romasidło, które pokusiło mnie do tego stopnia, że usiadłem na łóżku i zacząłem czytać, nie zważając na odgłos energicznych kroków stawianych na schodach, nie zważając nawet na trzaśnięcie drzwiami. Dopiero, gdy wyrzuciła z siebie ciche przekleństwo wybudziła mnie z letargu. Więc spojrzałem na nią nieświadomy powodu jej zdenerwowania, albo świadomy ale kompletnie tym nie przejęty. Natomiast jej zajęło kilka sekund, żeby oszacować co trzymam w dłoni i kolejne dwie, aby wyrwać mi książke z dłoni i wskazać na drzwi.
— Wyjdź stąd póki grzecznie proszę.
Zmierzwiłem ręką włosy.
— Nic tutaj nie ma w grzeczności.
— Herbata gotowa — zakomunikowała, układając delikatnie książke na półke obok zdjęcia. Sięgnąłem ręką w jego kierunku, kiedy tym razem ona strzepnęła ją w powietrzu. Spojrzałem na nią zirytowany, a ona założyła ręce na biodrach,
— Panoszysz się jakbyś był u siebie.
— Może jestem.
Otwierała i zamykała usta raz po raz, następnie ciskając bezradnie rękoma w powietrze. Wyraźnie przerosły ją własne emocje. Nic dziwnego. Zawsze była podatna na słowa, mimo że sama zaczynała potyczkę. Skierowała się szybko w stronę drzwi i otworzyła je na oścież.
— Zapraszam do mojej kuchni, Sasuke.
Westchnęłam, wstając ociężale znad łóżka. Mogłem się spodziewać, że sypialnia będzie jeszcze przytulniejsza. Zagracona pierdołami, ale stanowiąca autentyczną spójność z jej osobą.
— Lubię słodycze do herbaty — rzuciłem od niechcenia.
Spojrzała na mnie ze zdziwieniem, całkowicie sparaliżowana.
— To coś dziwnego? — ciągnąłem, przystając przy niej i przyglądając jej twarzy. Pokiwała szybko głową, zrywając z miejsca i prowadząc do kuchni. Kilka sekund później byłam usadowiony przy stole w kuchni a przede mną wyrosła herbata w gładkim, niebieskim kubku, nie z facjatą Naruto, serduszkami, misiami i innymi, uroczo obrzydliwymi bzdetami. I kilka ciastek.
Rozejrzałem się zniesmaczony tą zmianą porcelany, szukając w pomieszczeniu wszystkiego co ujrzałem wcześniej, a mianowicie książek, zakładek, kosmetyków, skarpetek, które leżały na jednym z krzeseł. I nie znalazłem zupełnie nic.
— Dlaczego pochowałaś swoje rzeczy? Przecież już i tak je widziałem.
Zarumieniła się delikatnie, gubiąc wzrok gdzieś między szpargałami.
— Nie spodziewałam się gości, więc nie posprzątałam. Teraz… — i urwała, jakby rozmontowało ją składanie wyjaśnień w całość. Westchnęła finalnie, zwracając spojrzenie w moją stronę. Dziwna determinacja przykryła jej wcześniejsze zagubienie. I musiałem przyznać, że lubiłem ten zacięty, skupiony na mnie wzrok.
— Wyjaśniłeś już z Naruto sprawę Lordów Feudalnych? — zagaiła nagle. Skinąłem głową, sięgając po kolejne ciastko.
— Mam dzisiaj wyruszyć z dokumentami do każdego z nich. Naruto chce przedstawić oficjalnie proponowane porozumienie.
Skinęła głową w zamyśleniu.
— Nie jesteś zdziwiona — zauważyłem.
— Nie. Słyszałam od Ino, że znowu wyruszasz na misję. I że nie będzie cie kolejny rok.
Patrzyła w bok, splatając palce na blacie stołu. Cóż, prędkość z jaką narzucała zmiany swoim emocjom napawała mnie i grozą i zafascynowaniem.
— Może dłużej. To zależy — bąknąłęm.
Cisza. Postanowiła nie zareagować na zaczepkę. A ja postanowiłem nie ułatwiać jej zadania, więc gdy w końcu zadała to pytanie, nie podzieliłem swojej uwagi nawet na sekundę.
— Po co tutaj właściwie przyszedłeś, Sasuke.
— Nie wiem — wypaliłem natychmiastowo i obojętnie, upijając kolejny łyk.
— Czego nie wiesz? — żachnęła się. Napełniła się irytacją jak balon i nie musiałem na nią patrzeć, aby wiedzieć, że skanuje mnie swoim spojrzeniem czując się dziwnie bezpieczna, gdy oczy miałem skierowane na coś innego. Wystarczyło jednak przenieść wzrok na nią, wpić w jej oczy, przyglądać się, a kurczyła się, jak jagnię. I to też cholernie lubiłem.
— Nie wiem po co tutaj przyszedłem — oznajmiłem z wyższością, przyglądając jej oczom z nieskrywaną fascynacją. Interesowało mnie co zrobi. Jak to zrobi. Kiedy. Ale zbyt długo trwał stan oczekiwania, więc wstałem i skierowałem się w stronę kolejnej szafki, nim jednak zdążyłem ją otworzyć, odezwała się przesadnie głośno, z zakłamaną godnością:
— Więc wyjdź.
A ja odparłem niemalże automatycznie krótkie i stanowcze:
— Nie chcę.
Więc ciągnęła tę grę rzucając słowami z niedbałością:
— Jestem w ciąży.
A ja nie zdążyłem pomyśleć, zanim odwróciłem się w jej stronę i zanim zaczęłam patrzeć, jak siedzi, nieświadoma tego co mówi, jak mówi i kiedy. Patrzyła na mnie dosłownie sekundę, nim zwróciła się w stronę ściany. Pięści zaciskała, jakby przygotowana na nieuniknione. A ja stałem jak głupi, cholernie głupi, najgłupszy na świecie i patrzyłem na jej włosy, twarz i na końcu na brzuch. Wykorzystała chwilę ciszy, by wyszeptać zupełnie nagle:
— Będzie miała na imię Sarada.
I nie mogłem już dłużej wytrzymać. Doskoczyłem do niej, pociągnąłem za nadgarstek w górę i przeraziłem się, bo zasłoniła się drugą ręką, jakby myślała, że chce ją uderzyć. I to trwało sekundę, a ja zrozumiałem, że po raz pierwszy w życiu poczułem się zraniony przez Sakure Haruno.
— Poczekaj na mnie — szepnąłem, czekając cierpliwie, aż odsłoni twarz. I tak też zrobiła odsłaniając przerażone oczy, wpatrujące się we mnie jak w coś nierealnego i nieistniejącego.
— Jak mam to interpretować? Kim dla ciebie od teraz jestem. Inkubatorem? Kochanką? Matką Twojego dziecka? Przyjaciółką z drużyny, czy…
— Moją przyszłą żoną — wtrąciłem. — A to jest mój przyszły dom.
I nie zamierzałem dłużej analizować, czekać i mówić. Złożyłem delikatny pocałunek na jej czole. Patrzyłem przez chwile, jak waha się, poświęcając temu dziwnemu rozstrojeniu kilka sekund. Po chwili jednak, na jej twarzy zagościł uśmiech. Zarzuciła mi dłonie na ramiona i wtuliła się, zupełnie nagle, bez zapowiedzi i preludium.
Nie spodziewałem się tej czułości. Nie myślałem, że jej uśmiech cokolwiek dla mnie znaczy. W akcie nieporadności, przycisnąłem ją do siebie, bo byłem Uchiha. I nie rozumiałem jak skomplikowana może być ta kobieta. I nie pojmowałem, jak durny mogłem być ja, że tak długo odmawiałem sobie tej przyjemności, tego uścisku, tego ciepła i tego zapachu. I byłem… po raz pierwszy w życiu naprawdę szczęśliwy, bo miałem dokąd wrócić.
— Powiedz, że mam dokąd wrócić — szepnąłem wtulając twarz w jej włosy. Głos dziwnie zabłagał, jakby prosił, jakby rzeczywiście błagał.
I błagał w istocie.
— Musisz wrócić, Sasuke — odpowiedziała.
Ona. Żałosna Sakura. Jedyna. Ukochana. Kobieta, która jest moją słabością.
Od Autorki: I tak oto… pierwsze ukończone przeze mnie opowiadanie. I tak, fabuły nie było tu wcale. Nie oszukujmy się. Akcji żadnej. Końcówka przyśpieszona, niepoprawiona ostatecznie i zupełnie inna od planowanej. W dodatku błąd na błędzie, interpunkcja siada, stylistycznie - o matko. Ale jest. I cieszę się, że zmobilizowaliście mnie komentarzami. A jeszcze bardziej z tego, że naprawdę chcieliście to przeczytać… Jeny, naprawdę czytaliście wszystko co napisałam, chociaż było tak amatorskie. Dziękuje wam bardzo za wszystko. Mogłam poczuć się doceniona, a w życiu bardzo mi tego brakuje. I dostałam od was tyle życzliwości, jakiej w normalnym życiu rzadko można uświadczyć. Poczułam się trochę inaczej. Jak ktoś ceniony. Więc naprawdę dziękuje wam za wasze komentarze: szczere, wyolbrzymione, wszystkie brałam do serca.
I zostawię je, żeby czasami do nich wrócić.
Ale wiecie?
Wspominam czasy onet’u. Było inaczej. Poznałam tam wielu ludzi, z którymi zaprzyjaźniłam się na jakiś czas. Wszystko było piękne, bo kurcze… tylu niesamowitych ludzi. Ale jeśli chodzi o sferę blogową to wszystko to było puste. Coś za coś. Czytanie za czytanie. Komentarze za komentarze. Czytanie bo cię lubię, chwalenie bo się kumplujemy. Też tak robiłam, nie przeczę. Teraz było inaczej. Straciłam kontakt poniekąd ze wszystkimi internetowymi znajomościami, nie ubiegałam o komentarze i nie zdobywałam czytelników. Więc w tym słodko-gorzkiej zmianie widzę ogromny plus. Wszyscy przyszliście tu sami, sami zaczeliście czytać, sami komentować i naprawdę zostaliście… tyle czasu. Więc do dla was, Czytelnicy, dedykuje tego bloga z tą właśnie historią.
Czytelniku, właśnie Ty, który zostawiłeś swój komentarz chociaż raz, i nawet Ty, który po prostu tu zaglądałeś. Wielkie dzięki! Bo to dzięki Tobie to opowiadanie powstało i zostało zakończone.
Mam nadzieje, że czas spędzony z rozchwianą emocjonalnie Sakurą przez wielkie, różowe S, i z krzykami Sasuke nie uważacie za zmarnowany.
I przepraszam was za jakość tego rozdziału. Wiem, że powinien być wyjątkowo dobrze dopracowany, ale już nie miałam siły i nie chciałam dłużej was zwodzić. Więc dodaje jak jest. Bez obróbki, poprawek, bez niczego.